sobota, 10 października 2015

OKO-IDALNOŚĆ WYBORCZEJ. CZYLI POLIAMORYCZNYCH NIEPOROZUMIEŃ CIĄG DALSZY

Przyznam się, że nie w pełni rozumiem niechęć ks. Dariusza Oko do Gazety Wyborczej. Wprawdzie Oko mówi o tym, że Wyborcza prowadzi działalność mającą na celu zniszczenie Kościoła rzymsko-katolickiego, atakuje biskupów, nauczanie Magisterium. Nie widzi jednak, że mógłby wykorzystać do własnych celów działalność Wyborczej, która – w kwestiach światopoglądowych i obyczajowych – dziwnie współgra z tym, co Oko mówi społeczeństwu.
Za sobą mamy karnawał tekstów poświęconych przez Wyborczą ks. Krzysztofowi Charamsie, których kuriozalny i homofobiczny charakter obnażali Tomasz Basiuk i Replika.
Po nich Wyborcza zajęła się ponownie kwestią poliamorii, a mówić dokładniej tym, co Wyborcza uważa za poliamorię.
Ks. Oko w wywiadzie dla Do Rzeczy utożsamia poliamorię ze skrajną rozpustą. Obawiam się, że dokładnie to pisze na temat poliamorii Wyborcza. Tyle tylko, że Wyborcza jest bardziej szkodliwa i dla samej idei poliamorii, i dla związanych z nią ludzi. Oko posługuje się językiem silnie emocjonalnie nacechowanym, często wulgarnym, krytykowany jest – choćby przez Karola Tarnowskiego – za niekompetencję. Wyborcza pisze w tonie spokojnym, intelektualnym, pozującym na rzetelne myślenie i naukowy sznyt. Służy temu choćby dobór rozmówców – z tytułami, psychologicznym czy seksuologicznym wykształceniem, pracujących w miejscach, które uwierzytelniają ich tezy. A że tezy są kuriozalne, opinie krzywdzące – to już Wyborczej nie interesuje. Zamknięta jest bowiem na głucho na wszelką polemikę, czego w sposób wyjątkowo wymowny doświadczyli polscy poliamoryści. Bardzo rzetelną i prowadzoną z różnych stanowisk krytykę przeprowadzono w związku z tekstem Bzdury o poliamorii, który ukazał się w Wyborczej w lutym 2014 r. Gazeta nie była zainteresowana ani jej publikacją, ani nawet merytorycznym odniesieniem się do zaprezentowanej w polemice argumentacji. Widać też zupełnie zlekceważyła ten głos, bo tekst Pauliny Reiter Poliamoria: kilka srok za ogon, rozwija idee z inkryminowanego przez poliamorystów tekstu. I w najmniejszym stopniu nie korzysta z poglądów wyrażonych w polemice.

Poliamoria: kilka srok za ogon to wywiad przeprowadzany przez Reiter z Alicją Długołecką. Ta druga jest edukatorską seksualną, pracuje w warszawskiej AWF, w Zakładzie Psychoterapii i Rehabilitacji Seksualnej. Związana jest z Agorą, która opublikowała książkę Seks na wysokich obcasach, będącą… zbiorem rozmów Pań Reiter i Długołęckiej. W wykazie publikacji w CV Długołęckiej nie znalazłem jakiejkolwiek pracy na temat poliamorii, są za to publikacje związane z LGB, w tym w tomie pod redakcją cenionego przeze mnie Grzegorza Iniewicza (dlaczego o tym piszę, za moment). W prezentowanym wywiadzie obie Panie odnoszą się do Puszczalskich z zasadami, która to pozycja okazuje się nawet… podręcznikiem o poliamorii! Ani słowa o ważnej książce Deborah Anapol pt. Poliamoria. Nie ma w zmianki o istotnej stronie poświęconej poliamorii, jaką jest philianizm.pl Nie mówi się o seminarium Wakatu, które poświęcone było temu zagadnieniu. To wygodne, bo Puszczalscy z zasadami pozwalają na mówienie o poliamorii w perspektywie swobodnego seksu, który Oko nazywa we własnym języku skrajną rozpustą.

P. Długołęcka uważa, że synonimem poliamorii jest „wolna miłość”, czyli swoboda obyczajowa stanowiąca zaprzeczenie konserwatywnie rozumianego małżeństwa. Stwierdza także, że w poliamorii ważniejsza jest kwestia seksu niż miłości, czego potwierdzeniem jest jej zdaniem książka Puszczalscy z zasadami. Jest – dalej – związana z fazą niedojrzałości resp. dojrzewania, a to dlatego że osoby starsze (które z założenia mają być bardziej dojrzałe) z większą rozwagą wchodzą w nowe sytuacje, bardziej stawiając na „jakość relacji” niż „krótkotrwałe emocje”. Co więcej, zdaniem Długołęckiej, poliamorię można postrzegać także jako rodzaj „singielstwa”, „ życia osobno, dla siebie, jednocześnie wchodząc w relacje, które nie są oparte na odpowiedzialności za emocje drugiego człowieka”. Podsumowaniem tych teoretycznych dywagacji, które mają jakoś dookreślić czym jest poliamoria, Długołęcka stwierdza, że opozycją wobec poliamorii jest relacja „oparta na olbrzymim zaangażowaniu”. Dalej obie Panie zaczynają dywagować o seksie i o tym, że poliamoria może być formą terapii, w której rozpusta i zdrada stają się bodźcem do odkrywania swojej własnej wartości.

Przytłoczyło mnie nagromadzenie w jednym miejscu aż tylu wątpliwych opinii. Czuję się także bezradny wobec tendencyjnego charakteru tej publikacji i jej oderwania od dyskursu – także naukowego – związanego z poliamorią. P. Długołęcka zdaje się nie odróżniać od siebie swingu, otwartych związków, relacji poliamorycznych, anarchii relacyjnej czy konsensualnej nie-monogamii. Elementarna rzetelność wymagałaby jednak odróżnienia od siebie tych pojęć. Chciałbym się także dowiedzieć, na czym opiera przeświadczenie, że poliamoria to tyle, co „wolna miłość” w sensie, jaki sama nadała swoim słowom. W końcu – warto by powiedzieć, w jakim sensie Puszczalscy z zasadami to podręcznik do poliamorii, skoro same autorki piszą tam wyraźnie, że będą mówić o różnych zjawiskach i różnych stylach życia, dla wygody zebranych w jednym miejscu. 
W 2012 r. pisałem o tej książce między innymi: „Nie jest idealna. Nie dlatego - jak pisze Szumlewicz - że nie dostrzegają trudnych i ciemnych stron poliamorii, ale dlatego że książka pisana jest językiem typowym dla amerykańskich poradników psychologicznych. Momentami zatem trudno odnaleźć w niej głębszą refleksyjność, którą zastępuje powtarzane jak mantra wezwanie do pomnażania przyjemności, bo przyjemność jest szczęściem.
Drażnić może również seksualizacja dyskuru Autorek, ale to już akurat zarzut nie pod ich adresem, ale pod adresem naszej kultury, która - przejmując dominację nad człowiekiem - zniszczyła język erotyki w całości przekodowując go na język zachowań seksualnych. Tedy walka o odzyskanie przez erotykę autonomicznej wartości zawsze musi prowadzić przez język seksualności.

Niecko kłopotliwy może być również sposób, w jaki Autorki rozumieją poliamorię. Łączą bowiem pod tą egidą zachowania bardzo różne - bogate życie seksualne singli, próby budowania związków trzyosobowych, swingowanie, czy tworzenie dwuosobowych związków nieograniczających partnerów w realizacji ich potrzeb seksualnych. 
Sam powiedziałbym zatem, że jest to książka o poliamorii i o polierotyczności, przez poliamorię rozumiejąc relacje angażujące nie tylko seskualnie, ale także emocjonalnie i intelektualnie, a więc niemożliwe, jak sądzę, do realizacji grupowej, a przez polierotyczność - otwarcie na przyjemne doznania płynące z seksu”.
Po publikacji Puszczalskich z zasadami na rynku pojawiła się książka Deborah Anapol zatytułowana Poliamoria. O tej książce pisałem z kolei tak:

Książka Anapol ma znaczną przewagę nad zadomowionymi już w Polsce Puszczalskimi z zasadami
Po pierwsze, jej okładka i tytuł nie odsyła do kontekstu seksualnego, co ważna, jeśli przyjąć, że seksualność jest sferą obecną w wielomiłości, ale niekoniecznie dla wielomiłości konstytutywną.
Po drugie, Anapol ma świadomość swojego usytuowania, wie, że mówi we własnym imieniu - kobiety zasadniczo heteroseksualnej, stroniącej od niektórych form seksualnej aktywności (BDSM), ale także terapeutki mającej kontakt z osobami od siebie odmiennymi (tym bardziej warto podkreślić, że wrażliwie pisze o związkach biseksualnych zdejmując z biseksualistów kulturowe odium).
Po trzecie, nie jest ona hurra optymistką. O ilePuszczalscy są nieproblematyzującą wielomiłości zachętą do tego, by zacząć żyć inaczej, Anapol targają liczne wątpliwości. Ma ona świadomość, że wielomiłość - jak każda idea - ma swoje ciemne strony: jako poręczne pojęcie maskujące seksoholizm, uzależnienie, instrumentalny stosunek do drugiego człowieka.

Zapewne dlatego od samego początku zaleca ostrożność pokazując, że nie każde zachowanie, które deklaratywnie wynikać ma z postawy poliamroczynej, rzeczywiście służy budowaniu wielomiłości.

Zapewne dlatego chodzi jej o pryncypia.
Pryncypia, które powodują, że moralnie neutralne monogamia i wielomiłość, stają się doświadczeniem rozwijającego piękna.

Szczerość i transparentność, dbałość o jakość komunikacji, wrażliwość, empatia, lojalność i oddanie, odpowiedzialność, poczucie własnej wartości, szacunek dla różnorodności, zaangażowanie we własny wewnętrzny rozwój czy samodzielność - to warunki sine qua non osobowości poliamorycznej i udanego wielomiłosnego związku.

Sama wielomiłość zaś to nie hedonistyczne rozpasanie, ale
<wyzbycie się wyuczonych przekonań na temat kształtu miłosnej relacji oraz pozwolenie miłości, by sama wybrała kształt najodpowiedniejszy dla wszystkich stron. Jeśli dwie osoby dobrowolnie utrzymują seksualną wyłączność nie dlatego, że ktoś ich do tego zmusza lub obawiają się konsekwencji innego postępowania, nadal uważałabym tę parę za poliamoryczną – pisze Anapol.

Dla nas – osób, które ukuły termin „poliamoria” – kształt związku ma mniejsze znaczenie niż wartości, które są jego fundamentem. Wolność poddania się miłości i pozwolenia, by miłość – a nie tylko seksualna namiętność, nie tylko normy społeczne oraz ograniczenia religijne i nie tylko reakcje emocjonalne oraz podświadome warunkowanie – nadawała formę naszym intymnym relacjom: oto esencja poliamorii. Poliamoria opiera się na decyzji o poszanowaniu dla rozmaitych dróg rozwoju miłosnych związków. Poliamoria może przybierać wiele form, lecz, zgodnie z pierwotnymi założeniami, jeśli w relacji występują kłamstwa czy przymus albo jeśli zaangażowane w nią osoby w jakikolwiek sposób tracą wewnętrzną uczciwość i prawdę, relacja ta nie jest poliamoryczna, niezależnie od tego, ile osób w jej ramach uprawia ze sobą seks. Te subtelne wartości często giną wśród ekscytacji i magii, jakie towarzyszą otwarciu się na seksualną wolność, lecz pozostają kluczowe, jeśli chcemy zrozumieć głębsze znaczenie poliamorii>”.

Długołęcka ma oczywiście prawo uważać, że to Puszczalscy z zasadami są właściwym opisem poliamorii, tyle tylko, że powinna powiedzieć o odmiennych ujęciach i uzasadnić, dlaczego je odrzuca.

Poliamoria wiąże się dla mnie w sposób nierozerwalny ze związkami budowanymi przez osoby biseksualne. Długołęcka ma na koncie publikacje dotyczące osób nie-heteroseksualnych, powinna zatem orientować się w temacie. Zacząłem się zastanawiać, czy jej zdaniem orientacja biseksualna wyczerpuje się bądź w relacjach seksualnych, bądź w zaangażowaniu w „rodzinę” poszerzone o seksualne ekscesy. Jeśli tak nie uważa i przyjmuje, że biseksualiści mogą tworzyć stabilne, szczere, zaangażowane i satysfakcjonujące związki więcej niż dwuosobowe, to rodzi się z kolei pytanie, dlaczego mają być to relacje nie-poliamoryczne? W moim odczuciu właśnie takie relację są doskonałym exemplum poliamorii, choć sam nie ograniczam możliwości takich związków do grona osób o jednej orientacji seksualnej. Nie wiąże też w sposób konieczny miłości z seksem – traktuję się jako „czynnego” poliamorystę, bo kocham nie tylko partnera, ale także przyjaciół. I nie chcę waloryzować naszej relacji na zasadzie, że jedna postać miłości jest prawdziwsza od innej.

Chyba najwyższy czas, by Wyborcza przestała lukrować się lukrem postępowości. To gazeta neokonserwatywna – skrajnie wolnorynkowa i zachowawcza obyczajowo. W polskim żargonie – neoliberalna. Dobrym sposobem na neokonserwatywny coming out byłaby publikacja tekstu ks. Oko o poliamorii – skoro jest sojusznikiem ideowym środowiska Gazety.
Zachęcam do tego odważnego kroku, tym bardziej, że ks. Oko zafundował mi chwilową sławę jako osoby, której centrum życia stanowi promocja poliamorii – skrajnej rozpusty.

Odwagi Gazeto!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...