Przyznam
się, że nie w pełni rozumiem niechęć ks. Dariusza Oko do Gazety Wyborczej.
Wprawdzie Oko mówi o tym, że Wyborcza prowadzi działalność mającą na celu
zniszczenie Kościoła rzymsko-katolickiego, atakuje biskupów, nauczanie
Magisterium. Nie widzi jednak, że mógłby wykorzystać do własnych celów
działalność Wyborczej, która – w kwestiach światopoglądowych i obyczajowych –
dziwnie współgra z tym, co Oko mówi społeczeństwu.
Za
sobą mamy karnawał tekstów poświęconych przez Wyborczą ks. Krzysztofowi
Charamsie, których kuriozalny i homofobiczny charakter obnażali Tomasz Basiuk i
Replika.
Po
nich Wyborcza zajęła się ponownie kwestią poliamorii, a mówić dokładniej tym,
co Wyborcza uważa za poliamorię.
Ks.
Oko w wywiadzie dla Do Rzeczy utożsamia poliamorię ze skrajną rozpustą. Obawiam
się, że dokładnie to pisze na temat poliamorii Wyborcza. Tyle tylko, że
Wyborcza jest bardziej szkodliwa i dla samej idei poliamorii, i dla związanych
z nią ludzi. Oko posługuje się językiem silnie emocjonalnie nacechowanym,
często wulgarnym, krytykowany jest – choćby przez Karola Tarnowskiego – za niekompetencję.
Wyborcza pisze w tonie spokojnym, intelektualnym, pozującym na rzetelne
myślenie i naukowy sznyt. Służy temu choćby dobór rozmówców – z tytułami,
psychologicznym czy seksuologicznym wykształceniem, pracujących w miejscach,
które uwierzytelniają ich tezy. A że tezy są kuriozalne, opinie krzywdzące – to
już Wyborczej nie interesuje. Zamknięta jest bowiem na głucho na wszelką
polemikę, czego w sposób wyjątkowo wymowny doświadczyli polscy poliamoryści. Bardzo
rzetelną i prowadzoną z różnych stanowisk krytykę przeprowadzono w związku z
tekstem Bzdury o poliamorii, który
ukazał się w Wyborczej w lutym 2014 r. Gazeta nie była zainteresowana ani jej
publikacją, ani nawet merytorycznym odniesieniem się do zaprezentowanej w
polemice argumentacji. Widać też zupełnie zlekceważyła ten głos, bo tekst
Pauliny Reiter Poliamoria: kilka srok za
ogon, rozwija idee z inkryminowanego przez poliamorystów tekstu. I w
najmniejszym stopniu nie korzysta z poglądów wyrażonych w polemice.
Poliamoria: kilka srok za ogon to wywiad przeprowadzany przez Reiter z Alicją
Długołecką. Ta druga jest edukatorską seksualną, pracuje w warszawskiej AWF, w
Zakładzie Psychoterapii i Rehabilitacji Seksualnej. Związana jest z Agorą,
która opublikowała książkę Seks na
wysokich obcasach, będącą… zbiorem rozmów Pań Reiter i Długołęckiej. W
wykazie publikacji w CV Długołęckiej nie znalazłem jakiejkolwiek pracy na temat
poliamorii, są za to publikacje związane z LGB, w tym w tomie pod redakcją
cenionego przeze mnie Grzegorza Iniewicza (dlaczego o tym piszę, za moment). W
prezentowanym wywiadzie obie Panie odnoszą się do Puszczalskich z zasadami, która to pozycja okazuje się nawet…
podręcznikiem o poliamorii! Ani słowa o ważnej książce Deborah Anapol pt. Poliamoria. Nie ma w zmianki o istotnej
stronie poświęconej poliamorii, jaką jest philianizm.pl Nie mówi się o
seminarium Wakatu, które poświęcone było temu zagadnieniu. To wygodne, bo Puszczalscy z zasadami pozwalają na
mówienie o poliamorii w perspektywie swobodnego seksu, który Oko nazywa we
własnym języku skrajną rozpustą.
P.
Długołęcka uważa, że synonimem poliamorii jest „wolna miłość”, czyli swoboda obyczajowa
stanowiąca zaprzeczenie konserwatywnie rozumianego małżeństwa. Stwierdza także,
że w poliamorii ważniejsza jest kwestia seksu niż miłości, czego potwierdzeniem
jest jej zdaniem książka Puszczalscy z
zasadami. Jest – dalej – związana z fazą niedojrzałości resp. dojrzewania, a to dlatego że osoby
starsze (które z założenia mają być bardziej dojrzałe) z większą rozwagą wchodzą
w nowe sytuacje, bardziej stawiając na „jakość relacji” niż „krótkotrwałe
emocje”. Co więcej, zdaniem Długołęckiej, poliamorię można postrzegać także
jako rodzaj „singielstwa”, „ życia osobno, dla siebie, jednocześnie
wchodząc w relacje, które nie są oparte na odpowiedzialności za emocje drugiego
człowieka”. Podsumowaniem tych teoretycznych dywagacji, które mają jakoś
dookreślić czym jest poliamoria, Długołęcka stwierdza, że opozycją wobec
poliamorii jest relacja „oparta na olbrzymim zaangażowaniu”. Dalej obie Panie
zaczynają dywagować o seksie i o tym, że poliamoria może być formą terapii, w
której rozpusta i zdrada stają się bodźcem do odkrywania swojej własnej
wartości.
Przytłoczyło
mnie nagromadzenie w jednym miejscu aż tylu wątpliwych opinii. Czuję się także
bezradny wobec tendencyjnego charakteru tej publikacji i jej oderwania od
dyskursu – także naukowego – związanego z poliamorią. P. Długołęcka zdaje się
nie odróżniać od siebie swingu, otwartych związków, relacji poliamorycznych, anarchii
relacyjnej czy konsensualnej nie-monogamii. Elementarna rzetelność wymagałaby
jednak odróżnienia od siebie tych pojęć. Chciałbym się także dowiedzieć, na
czym opiera przeświadczenie, że poliamoria to tyle, co „wolna miłość” w sensie,
jaki sama nadała swoim słowom. W końcu – warto by powiedzieć, w jakim sensie Puszczalscy
z zasadami to podręcznik do poliamorii, skoro same autorki piszą tam wyraźnie,
że będą mówić o różnych zjawiskach i różnych stylach życia, dla wygody
zebranych w jednym miejscu.
W 2012 r. pisałem o tej książce między innymi: „Nie
jest idealna. Nie dlatego - jak pisze Szumlewicz - że nie dostrzegają trudnych
i ciemnych stron poliamorii, ale dlatego że książka pisana jest językiem
typowym dla amerykańskich poradników psychologicznych. Momentami zatem trudno
odnaleźć w niej głębszą refleksyjność, którą zastępuje powtarzane jak mantra
wezwanie do pomnażania przyjemności, bo przyjemność jest szczęściem.
Drażnić
może również seksualizacja dyskuru Autorek, ale to już akurat zarzut nie pod
ich adresem, ale pod adresem naszej kultury, która - przejmując dominację nad
człowiekiem - zniszczyła język erotyki w całości przekodowując go na język
zachowań seksualnych. Tedy walka o odzyskanie przez erotykę autonomicznej
wartości zawsze musi prowadzić przez język seksualności.
Niecko
kłopotliwy może być również sposób, w jaki Autorki rozumieją poliamorię. Łączą
bowiem pod tą egidą zachowania bardzo różne - bogate życie seksualne singli,
próby budowania związków trzyosobowych, swingowanie, czy tworzenie dwuosobowych
związków nieograniczających partnerów w realizacji ich potrzeb
seksualnych.
Sam
powiedziałbym zatem, że jest to książka o poliamorii i o polierotyczności,
przez poliamorię rozumiejąc relacje angażujące nie tylko seskualnie, ale także
emocjonalnie i intelektualnie, a więc niemożliwe, jak sądzę, do realizacji
grupowej, a przez polierotyczność - otwarcie na przyjemne doznania płynące z
seksu”.
Po
publikacji Puszczalskich z zasadami
na rynku pojawiła się książka Deborah Anapol zatytułowana Poliamoria. O tej książce pisałem z kolei tak:
„Książka Anapol ma znaczną przewagę nad zadomowionymi już w Polsce Puszczalskimi z zasadami.
Po
pierwsze, jej okładka i tytuł nie odsyła do kontekstu seksualnego, co ważna,
jeśli przyjąć, że seksualność jest sferą obecną w wielomiłości, ale
niekoniecznie dla wielomiłości konstytutywną.
Po
drugie, Anapol ma świadomość swojego usytuowania, wie, że mówi we własnym
imieniu - kobiety zasadniczo heteroseksualnej, stroniącej od niektórych form
seksualnej aktywności (BDSM), ale także terapeutki mającej kontakt z osobami od
siebie odmiennymi (tym bardziej warto podkreślić, że wrażliwie pisze o
związkach biseksualnych zdejmując z biseksualistów kulturowe odium).
Po
trzecie, nie jest ona hurra optymistką. O ilePuszczalscy są nieproblematyzującą
wielomiłości zachętą do tego, by zacząć żyć inaczej, Anapol targają liczne
wątpliwości. Ma ona świadomość, że wielomiłość - jak każda idea - ma swoje
ciemne strony: jako poręczne pojęcie maskujące seksoholizm, uzależnienie,
instrumentalny stosunek do drugiego człowieka.
Zapewne
dlatego od samego początku zaleca ostrożność pokazując, że nie każde
zachowanie, które deklaratywnie wynikać ma z postawy poliamroczynej,
rzeczywiście służy budowaniu wielomiłości.
Zapewne
dlatego chodzi jej o pryncypia.
Pryncypia,
które powodują, że moralnie neutralne monogamia i wielomiłość, stają się
doświadczeniem rozwijającego piękna.
Szczerość
i transparentność, dbałość o jakość komunikacji, wrażliwość, empatia, lojalność
i oddanie, odpowiedzialność, poczucie własnej wartości, szacunek dla
różnorodności, zaangażowanie we własny wewnętrzny rozwój czy samodzielność - to
warunki sine qua non osobowości
poliamorycznej i udanego wielomiłosnego związku.
Sama
wielomiłość zaś to nie hedonistyczne rozpasanie, ale
<wyzbycie
się wyuczonych przekonań na temat kształtu miłosnej relacji oraz pozwolenie
miłości, by sama wybrała kształt najodpowiedniejszy dla wszystkich stron. Jeśli
dwie osoby dobrowolnie utrzymują seksualną wyłączność nie dlatego, że ktoś ich
do tego zmusza lub obawiają się konsekwencji innego postępowania, nadal
uważałabym tę parę za poliamoryczną – pisze Anapol.
Dla
nas – osób, które ukuły termin „poliamoria” – kształt związku ma mniejsze
znaczenie niż wartości, które są jego fundamentem. Wolność poddania się miłości
i pozwolenia, by miłość – a nie tylko seksualna namiętność, nie tylko
normy społeczne oraz ograniczenia religijne i nie tylko reakcje
emocjonalne oraz podświadome warunkowanie – nadawała formę naszym intymnym
relacjom: oto esencja poliamorii. Poliamoria opiera się na decyzji
o poszanowaniu dla rozmaitych dróg rozwoju miłosnych związków. Poliamoria
może przybierać wiele form, lecz, zgodnie z pierwotnymi założeniami, jeśli
w relacji występują kłamstwa czy przymus albo jeśli zaangażowane
w nią osoby w jakikolwiek sposób tracą wewnętrzną uczciwość
i prawdę, relacja ta nie jest poliamoryczna, niezależnie od tego, ile osób
w jej ramach uprawia ze sobą seks. Te subtelne wartości często giną wśród
ekscytacji i magii, jakie towarzyszą otwarciu się na seksualną wolność,
lecz pozostają kluczowe, jeśli chcemy zrozumieć głębsze znaczenie poliamorii>”.
Długołęcka
ma oczywiście prawo uważać, że to Puszczalscy
z zasadami są właściwym opisem poliamorii, tyle tylko, że powinna
powiedzieć o odmiennych ujęciach i uzasadnić, dlaczego je odrzuca.
Poliamoria
wiąże się dla mnie w sposób nierozerwalny ze związkami budowanymi przez osoby
biseksualne. Długołęcka ma na koncie publikacje dotyczące osób
nie-heteroseksualnych, powinna zatem orientować się w temacie. Zacząłem się
zastanawiać, czy jej zdaniem orientacja biseksualna wyczerpuje się bądź w
relacjach seksualnych, bądź w zaangażowaniu w „rodzinę” poszerzone o seksualne
ekscesy. Jeśli tak nie uważa i przyjmuje, że biseksualiści mogą tworzyć
stabilne, szczere, zaangażowane i satysfakcjonujące związki więcej niż
dwuosobowe, to rodzi się z kolei pytanie, dlaczego mają być to relacje
nie-poliamoryczne? W moim odczuciu właśnie takie relację są doskonałym exemplum poliamorii, choć sam nie
ograniczam możliwości takich związków do grona osób o jednej orientacji
seksualnej. Nie wiąże też w sposób konieczny miłości z seksem – traktuję się
jako „czynnego” poliamorystę, bo kocham nie tylko partnera, ale także
przyjaciół. I nie chcę waloryzować naszej relacji na zasadzie, że jedna postać
miłości jest prawdziwsza od innej.
Chyba
najwyższy czas, by Wyborcza przestała lukrować się lukrem postępowości. To
gazeta neokonserwatywna – skrajnie wolnorynkowa i zachowawcza obyczajowo. W
polskim żargonie – neoliberalna. Dobrym sposobem na neokonserwatywny coming out
byłaby publikacja tekstu ks. Oko o poliamorii – skoro jest sojusznikiem ideowym
środowiska Gazety.
Zachęcam
do tego odważnego kroku, tym bardziej, że ks. Oko zafundował mi chwilową sławę
jako osoby, której centrum życia stanowi promocja poliamorii – skrajnej rozpusty.
Odwagi
Gazeto!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.