czwartek, 29 października 2015

WIEDZA USYTUOWANA I BOSKI PUNKT WIDZENIA: HOMOSEKSUALIZM A SYNOD

„Jeśli więc w rzeczy znajduje się zarówno jej istota, jak i jej istnienie — uczy Tomasz z Akwinu — to prawda ufundowana jest bardziej w istnieniu rzeczy niż w jej istocie, jako że nazwa ‘byt’ bierze się od słowa ‘istnieć’. Dlatego też w samym działaniu umysłu przyjmującego istnienie rzeczy, co dokonuje się przez pewne upodobnienie do niej, spełnia się relacja adekwacji, która jest treścią tego, czym jest prawda”.
Tadeusz Bartoś komentując ten fragment stwierdza dobitnie: „Istnienie więc jest zamienne z prawdziwością. Istnienie rzeczy jest jakby jej mocną, która oddziałuje na intelekt tak, że rzecz daje się poznać”. Zamienność prawdy i istnienia, prawdy i bytu pozwala — mówi Bartoś — rozpoznać dynamiczny charakter prawdy, a więc to, że jest ona swoistym działaniem: działaniem intelektu, ale także tym, co dzieje się z konkretnymi, istniejącymi bytami.

Rozważania te nieodmiennie przywodzą mi na myśl koncepcję wiedzy usytuowanej Donny Haraway. Haraway stara się na nowo określić czym jest obiektywność wiedzy przeciwstawiając się zarazem tradycyjnej koncepcji obiektywności jako uniwersalnego oglądu spoza świata czy z boskiego punktu widzenia, jak i relatywizmowi rozumianemu jako stanowisko, według którego wszystkie perspektywy poznawcze są równie dobre. Zdaniem Haraway „i relatywizm, i totalizacja to ‘boskie tricki’, obiecujące pełen widok zewsząd — a tym samym znikąd”. Oba stanowiska są też stałymi elementami rodzimej mitologii towarzyszącej poznaniu, wiedzy, nauce.
Mówiąc o tym, że wiedza jest usytuowana, próbujemy zerwać z przekonaniem, że autorytet wiedzy oderwany jest „od wszelkiego uwikłania społecznego, technologicznego czy politycznego”. W zamian przekonujemy, że „że znajdowanie się w określonym miejscu, wypowiadanie się z konkretnego punktu widzenia, pozwala na uzyskanie szerszego spojrzenia i pełniejszej wiedzy. Wiedza taka jest zawsze wiedzą ‘oznaczoną’ przez tych, którzy ją tworzą, miejsce, z którego się wypowiadają, cele, dla których jest formułowana” (A. Derra). Wiedza usytuowana nie jest tedy wiedzą niewinną, w koncepcji tej od samego początku podkreśla się, iż wartości poznawcze powiązane są z wartościami etycznymi, a jej stawką są określone wartości polityczno-społeczne. Ale właśnie ta świadomość – świadomość uwikłania w wartości i cele, świadomość, że wytwarzamy wiedzę jako ucieleśnione jednostki żyjące w konkretnych lokalnych realiach/sytuacjach, zrozumienie, że nie patrzymy na świat z zewnątrz a nasze spojrzenie jest zawsze cząstkowe — nadaje wiedzy walor obiektywności. Zdaniem Haraway bowiem wiedza staje się obiektywna wtedy, gdy bierzemy odpowiedzialność za to, co się z niej rodzi — i dobrego, i potwornego. Pisze ona jasno: „Nieodpowiedzialny to taki, którego nie można wezwać do odpowiedzialności”, a do odpowiedzialności nie można wezwać osób wytwarzających wiedzę rzekomo z „boskiego” nie związanego z instytucjami, przekonaniami czy własną kondycją punktu widzenia.
Wiedza (czy raczej: wiedze) usytuowana (usytuowane) ta jest obiektywna, bo nie formułuje się jej  w imię abstrakcyjnej prawdy i abstrakcyjnego Człowieka, który zawsze jest normatywnym wzorcem, do którego przykrawa się konkretnych ludzi i indywidualne istnienie (a zatem prawdę czyli byt). Koncepcja wiedzy usytuowanej musi kłaść nacisk na „kwestię różnorodności i różnicy” między kobietami, tubylcami, zwierzętami, Białymi i Kolorowymi. Musi także — jako swoista „polityczna ekonomia różnicy” — podważać wszelkie działania, które poprzez odwołanie się do Człowieka-wzorcu uznają całe grupy ludzi za „mniej  wartościowych, a tym samym w pełni rozporządzalnych innych”.

W polskich mediach przycichła już nieco sprawa Krzysztofa Charamsy. Pojawiły się za to podsumowania synodu poświęconego rodzinie. Mają one dość charakterystyczny ton (oczywiście, moja generalizacja nie obejmuje całego spectrum opinii) — nie zmieniło się nic, żeby mogło zmienić się wszystko. Sporo w tym dialektyki, pokazującej nostalgie komentatorów. Moje poczucie — wyniesione z lektury prasy i jeszcze nie dość gruntownego zapoznania się z Instrumentum laboris — jest zgoła inne. Tekst wydaje mi się w miarę jasny (kościelna frazeologia ma swoją specyfikę) w tych fragmentach, które podtrzymują wcześniejsze nauczanie Magisterium. Fragmenty „kontrowersyjne” są zasadniczo niejasne, bardzo ogólne i dają się interpretować w rozmaitych kierunkach. Podobnie rzecz się ma z dokumentami Vaticanum II (acz elementy „progresywne” są tam jedna formułowane jaśniej), co — w konsekwencji — pozwoliło Benedyktowi XVI na mocne podkreślenie tradycyjnego doktrynalnie wymiaru nauczania soborowego. Szczególnie symptomatyczny wydaje mi się króciutki fragment poświęcony homoseksualizmowi. Jego treść zadaje kłam oskarżeniom pod adresem Charamsy, że swoim coming outem przyłoży rękę do pogłębienia trudnej sytuacji  osób LGBT w Kościele. Pokrótce objaśnię tę swoją opinię.

Charamsa — wiedza usytuowana
Dzięki BBC wiemy,że Charamsa napisał list do papieża Franciszka, w którym zwracał uwagę na „że katolicy-homoseksualiści są traktowani w nieludzki sposób przez Kościół, który "zgotował im piekło" i prześladuje ich. Zarzuca też Watykanowi hipokryzję - zakazuje funkcjonowania księżom, którzy ujawnili swoje odmienne preferencje seksualne, choć wśród duchownych jest […] pełno homoseksualistów.

Dlatego - jak pisał - po okresie roztropności i modlitwy zdecydował się publicznie poddać krytyce przemoc Kościoła wobec środowisk LGBT. I dodał, że nie może już dłużej znieść homofobicznej nienawiści Kościoła, marginalizacji i stygmatyzacji takich ludzi jak on, którym odmawia się praw człowieka. Krzysztof Charamsa wezwał też Kościół do anulowania instrukcji Watykanu z 2005 roku, zakazującej wyświęcania homoseksualistów. Za "diaboliczne" uznał stanowisko Benedykta XVI, uznające homoseksualizm za "moralne zło"”. List ten nie spotkał się z odpowiedzią ze strony papieża.
Z podobnym brakiem reakcji władz Kościoła, tym razem polskiego, spotkał się jego tekst z Tygodnika Powszechnego, w którym wykazywał, że zdominowany przez Dariusza Oko katolicki dyskurs o homoseksualistach prowadzony jest za pomocą języka nienawiści i przemocy z jednej strony, a merytorycznie wątpliwy z drugiej. Trudno bowiem uznać za sensowną reakcję oświadczenie episkopatu, że tak Charamsa, jak i Oko wypowiadają się prywatnie, we własnym imieniu, a episkopatowi nic do tego. Z podobnym brakiem zainteresowania spotkały się moje dwa listy w tej sprawie. Pierwszy, do Stanisława kard. Dziwisza zbyto propozycją, bym dyskutował z Dariuszem Oko. Drugi — do episkopatu i rektora UPJPII — nie spotkał się z żadną odpowiedzią.
Kolejnym krokiem był coming out Charamsy, przyznanie się do życia w związku (co nie jest złamaniem celibatu, jak mówi się od polskich gór do polskiego morza), publikacja postulatów pod adresem Magisterium i zapowiedź wydania książki.
Następstwo wydarzeń, które powoli zaczynamy lepiej widzieć, pokazuje, że „skandal” faktycznie mógł być jedyną okazją do zwrócenia uwagi na problem, którym specjalnie nikt nie chce się zainteresować.
Charamsę oskarżano o wiele rzeczy, w tym o brak wiarygodności. Odkładając na bok, czy „estetycznie” wszystko w jego działaniach musi się podobać, muszę powiedzieć, że dla mnie jego działanie jest bardzo wiarygodne. Przy czym zupełnie nie interesuje mnie jakaś „wiarygodność” z boskiego punktu widzenia, ale wiarygodność związana z jego usytuowaniem, a więc z tym, co lokalne, stronnicze, osadzone w jego cielesności, ale również związane z wzięciem odpowiedzialności za następstwa swoich decyzji. Z pokorą przyjął falę nienawiści, jaka popłynęła w jego stronę. Nie opłakuje utraty stanowisk, bibliotek, życia w Rzymie. W swoich postulatach mówi generalnie o osobach LGBT, a nie własnych żalach, których, jak sądzę, może (zasadnie) mieć bardzo wiele. Mówi też jako osoba, której miejsce w Kościele i homoseksualizm pozwalają widzieć braki Kościelnego podejścia do osób LGBT. Mówi w końcu jako ten, kto nie godzi się, by egida Człowieka, o którego rzekomo dba Magisterium, pozwalała rzeszę ludzi traktować jako mniej wartościową, a przez to podlegającą dyrektywnemu rozporządzaniu kościelnych funkcjonariuszy.

Synod patrzący znikąd
Papież i polski episkopat wykazali się brakiem otwarcia na dyskusję o osobach LGBT. A jak jest z Synodem? Dokument końcowy zawiera pół strony poświęcone temu tematowi. Przytoczę go tutaj in extenso:

Pastoral Attention towards Persons with Homosexual Tendencies

130. (55) Some families have members who have a homosexual tendency. In this regard, the synod fathers asked themselves what pastoral attention might be appropriate for them in accordance with Church teaching: "There are absolutely no grounds for considering homosexual unions to be in any way similar or even remotely analogous to God's plan for marriage and family." Nevertheless, men and women with a homosexual tendency ought to be received with respect and sensitivity. "Every sign of unjust discrimination in their regard should be avoided" (Congregation for the Doctrine of the Faith, Considerations Regarding Proposals to Give Legal Recognition to Unions Between Homosexual Persons, 4).
131. The following point needs to be reiterated: every person, regardless of his/her sexual orientation, ought to be respected in his/her human dignity and received with sensitivity and great care in both the Church and society. It would be desirable that dioceses devote special attention in their pastoral programmes to the accompaniment of families where a member has a homosexual tendency and of homosexual persons themselves.
132. (56) Exerting pressure in this regard on the Pastors of the Church is totally unacceptable: it is equally unacceptable for international organizations to link their financial assistance to poorer countries with the introduction of laws that establish "marriage" between persons of the same sex.

Fragment ten nie wnosi nic nowego do nauczania Krk w homoseksualizmie. Nie widać w nim choćby minimalnej próby zmierzenia się ze współczesną wiedzą medyczną czy psychologiczną dotyczącą osób homoseksualnych. Nie ma śladu refleksji nad postulatami Charamsy. Nie widać próby zmierzenia się z wynikami badań biblistycznych związanych z homoseksualizmem, ani chęci wsłuchania się w to, co o sobie i swoim życiu mają do powiedzenia osoby homoseksualne, a co mogłoby nadszarpnąć nauczanie Magisterium.
Ojcowie synodalni powtórzyli po prostu, że gejom i lesbijkom należy się szacunek wynikający z ludzkiej godności. Zakwestionowali możliwość porównywania relacji jednopłciowych z małżeństwem i rodziną. A w końcu za uznali za naganne wywieranie nacisku na Pasterzy (!) Kościoła w kwestii homoseksualizmu. Fragment ten może odnosić się do Charamsy, ale w gruncie rzeczy stanowi także powtórzenie myśli z Homosexualitatis problema:
„Tymczasem dzisiaj coraz większa liczba osób, nawet wewnątrz Kościoła, wywiera nań niezmiernie silny nacisk, by skłonić go do zaakceptowania skłonności homoseksualnej, tak jak gdyby nie była ona nieuporządkowana moralnie, i do zalegalizowania czynów homoseksualnych. Ci, którzy wewnątrz wspólnoty wiary wywierają nacisk w tym kierunku, mają często ścisłe powiązania z tymi, którzy działają poza nią. Te grupy zewnętrzne są pod wpływem poglądów sprzecznych z prawdą o osobie ludzkiej, która została nam w pełni objawiona w misterium Chrystusa. Ukazują oni, chociaż nie w sposób całkowicie świadomy, ideologię materialistyczną, która neguje transcendentalną naturę osoby ludzkiej, jak również nadprzyrodzone powołanie każdego człowieka.
Słudzy Kościoła powinni troszczyć się, by osoby homoseksualne powierzone ich trosce, nie zostały sprowadzane na błędne drogi przez te opinie, tak bardzo sprzeczne z nauczaniem Kościoła. Ryzyko przecież jest wielkie i wielu jest takich, którzy usiłują wywołać zamęt w odniesieniu do nauczania Kościoła i powstałe zamieszanie wykorzystać do swoich celów.
9. Także w Kościele powstała tendencja, wytworzona przez różne grupy nacisku o różnych nazwach i różnym zasięgu, która usiłuje uchodzić za przedstawiciela wszystkich osób homoseksualnych, będących katolikami. W rzeczywistości jej zwolennikami są w większości osoby, które bądź lekceważą nauczanie Kościoła albo chcą je w jakiś sposób zmienić. Próbuje się zgromadzić pod egidę katolicyzmu osoby homoseksualne, które nie mają żadnego zamiaru zerwania z zachowaniem homoseksualnym. Jedną ze stosowanych metod jest wykazanie drogą protestu, że jakakolwiek krytyka lub zastrzeżenie wobec osób homoseksualnych, ich działania i stylu życia, jest po prostu formą niesprawiedliwej dyskryminacji.
Z tego powodu w niektórych państwach dochodzi do rzeczywistego manipulowania Kościołem, zyskując nawet poparcie jego pasterzy, podejmowanego często w dobrej wierze w celu zmiany norm prawodawstwa cywilnego. Celem takiego działania jest dostosowanie tego prawodawstwa do poglądów tych grup nacisku, zdaniem których homoseksualizm jest co najmniej rzeczywistością całkowicie nieszkodliwą, jeśli nie zupełnie dobrą. Chociaż praktyka homoseksualizmu poważnie zagraża życiu i dobru wielu ludzi, rzecznicy tej tendencji nie odstępują od swojego działania i nie chcą wziąć pod uwagę rozmiarów ryzyka, które jest w nim zawarte.
Kościół nie może nie troszczyć się o to wszystko i dlatego utrzymuje zdecydowane i jasne stanowisko w tej kwestii, które nie może ulec zmianie ani pod naciskiem prawodawstwa cywilnego, ani chwilowej mody. Jest on również szczerze zatroskany o tych wielu, którzy nie czują się reprezentowani przez ruchy pro-homoseksualne, oraz o tych, którzy mogliby ulec ich zwodniczej propagandzie. Jest on również świadomy, że opinia, według której aktywność homoseksualna byłaby równorzędna albo przynajmniej tak samo dopuszczalna, jak ta będąca wyrażeniem miłości małżeńskiej, wywiera bezpośredni wpływ na koncepcję, jaką społeczność ma o naturze i prawach rodziny oraz naraża ją na poważne niebezpieczeństwo”.

Zapewne trzy punkty z Instrumentum laboris nie zmienią też zbyt wiele w praktyce Kościoła — jasne i stanowcze zalecenia, by szanować homoseksualistów nie spotkały się przecież z uznaniem w oczach choćby Dariusza Oko, a episkopat nie poczuł potrzeby sprzeciwienia się takiej formie głoszenia nauczania kościelnego.
Kościół może lekceważyć „wiedzę usytuowaną” — jak zlekceważył szereg poczynań Charamsy czy moje pisma — bo przemawia w imię prawdy uniwersalnej i patrzenia na sprawy w sposób (rzekomo) nieuprzedzony, „z boskiego punktu widzenia”. Jest to ten rodzaj obiektywności, który jest nieludzki — łączy w sobie budowę wzorca Człowieka, który pozwala wyodrębnić ludzi mniej wartościowych potrzebujących „naprawy” z jednoczesnym oderwaniem doktryny Kościoła od ludzi tak, by nikogo nie dało się pociągnąć za tę wiedzę do odpowiedzialności. Dlatego może mówić ludziom, że to, kim są, jest nieobiektywnym uporządkowaniem moralnym, które wymaga od nich wyrzeczenia się miłości (bo nie mogą kochać prawdziwie) i życia cierpieniem, które powinni łączyć z cierpieniem Jezusa. Ale nie musi specjalnie przejmować się następstwami tych zaleceń — nerwicami, zinternalizowaną homofobią, zaniżonym poczuciem własnej wartości, cierpiętniczym masochizmem itd. itp.  Można jednak — patrząc spoza Kościoła — spojrzeć na produkowane przez niego nauczanie, jako wiedzę usytuowaną, szukać ukrytych za nią interesów, określonych społecznych celów itd. itp.

Synod, w tym punkcie, przekonał mnie o jednym — o pozornym otwarciu na dialog. Dialog wymaga bowiem od obu stron świadomości, z jakiego miejsca mówią. Bo tylko znając „lokalność” swoich poglądów jest sens debatować. Przynajmniej w tym punkcie synod dalej prowadzi monolog z „boskiego punktu widzenia”. I przynajmniej w tym punkcie wezwania Franciszka do pójścia pasterzy Kościoła za trzodą i jego wezwania do miłości i rozmowy okazują się chwytem zręcznych spin doktorów.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...