niedziela, 26 maja 2013

POLIAMORIA RAZ JESZCZE. O KSIĄŻCE DEBORAH ANAPOL

LWU I TYM, KTÓRYCH  WSPÓLNIE KOCHAMY

Kto wie - być może jednym z największych zaniedbań człowieka jest konsekwentne zapominanie o tym, że życie jest czymś bardziej skomplikowanym, niż się nam wydaje.
Owszem, potrzebujemy tego, co ogólne - instytucji, reguł postępowania i myślenia, punktów odniesienia, wzorców, tożsamości. Tyle tylko, że - jak mawiał Kazimierz Kelles-Krauz czy Gabriel Tarde - to, co ogólne, jest uboższe od tego, co poszczególne, jest schematyczne i zestandaryzowane.

Wciąż szokującym potwierdzeniem tej prawdy może być kwestia naszej płci. Przyzwyczajeni jesteśmy do określania się jako mężczyźni i kobiety. A przecież - jak pięknie wywodzi Bo Coolsaet w Pędzlu miłości - "istnieje [...] tak wiele czynników - zarówno hormonalnych, jak i psychicznych - współokreślających seksualną tożsamość jednostki, że jest rzeczą praktycznie niemożliwą wyznaczenie linii" odgradzającej kobietę od mężczyzny. 
Owszem - pisze dalej Coolsaet - nasze społeczności wciąż myślą binarnie dzieląc nas podług jasno dookreślonych płci, ale właśnie dlatego "sprawą bardzo ważną jest akceptacja faktu, że każdy człowiek w gruncie rzeczy jest obupłciowy", a sfera tożsamości o wiele bardziej zróżnicowana, niż byśmy chcieli.

***
Jedną z najbardziej nieoczywistych kwestii jest dla mnie kwestia miłości.
Wprost w tę nieoczywistość wprowadza zaś książka Deborah Anapol Poliamoria. Miłość i intymność z wieloma partnerami i partnerkami


Książka Anapol ma znaczną przewagę nad zadomowionymi już w Polsce Puszczalskimi z zasadami
Po pierwsze, jej okładka i tytuł nie odsyła do kontekstu seksualnego, co ważna, jeśli przyjąć, że seksualność jest sferą obecną w wielomiłości, ale niekoniecznie dla wielomiłości konstytutywną.
Po drugie, Anapol ma świadomość swojego usytuowania, wie, że mówi we własnym imieniu - kobiety zasadniczo heteroseksualnej, stroniącej od niektórych form seksualnej aktywności (BDSM), ale także terapeutki mającej kontakt z osobami od siebie odmiennymi (tym bardziej warto podkreślić, że wrażliwie pisze o związkach biseksualnych zdejmując z biseksualistów kulturowe odium).
Po trzecie, nie jest ona hurra optymistką. O ile Puszczalscy są nieproblematyzującą wielomiłości zachętą do tego, by zacząć żyć inaczej, Anapol targają liczne wątpliwości. Ma ona świadomość, że wielomiłość - jak każda idea - ma swoje ciemne strony: jako poręczne pojęcie maskujące seksoholizm, uzależnienie, instrumentalny stosunek do drugiego człowieka.

Zapewne dlatego od samego początku zaleca ostrożność pokazując, że nie każde zachowanie, które deklaratywnie wynikać ma z postawy poliamroczynej, rzeczywiście służy budowaniu wielomiłości.

Zapewne dlatego chodzi jej o pryncypia.
Pryncypia, które powodują, że moralnie neutralne monogamia i wielomiłość, stają się doświadczeniem rozwijającego piękna.

Szczerość i transparentność, dbałość o jakość komunikacji, wrażliwość, empatia, lojalność i oddanie, odpowiedzialność, poczucie własnej wartości, szacunek dla różnorodności, zaangażowanie we własny wewnętrzny rozwój czy samodzielność - to warunki sine qua non osobowości poliamorycznej i udanego wielomiłosnego związku.

Sama wielomiłość zaś to nie hedonistyczne rozpasanie, ale
"wyzbycie się wyuczonych przekonań na temat kształtu miłosnej relacji oraz pozwolenie miłości, by sama wybrała kształt najodpowiedniejszy dla wszystkich stron. Jeśli dwie osoby dobrowolnie utrzymują seksualną wyłączność nie dlatego, że ktoś ich do tego zmusza lub obawiają się konsekwencji innego postępowania, nadal uważałabym tę parę za poliamoryczną – pisze Anapol.

Dla nas – osób, które ukuły termin „poliamoria” – kształt związku ma mniejsze znaczenie niż wartości, które są jego fundamentem. Wolność poddania się miłości i pozwolenia, by miłość – a nie tylko seksualna namiętność, nie tylko normy społeczne oraz ograniczenia religijne i nie tylko reakcje emocjonalne oraz podświadome warunkowanie – nadawała formę naszym intymnym relacjom: oto esencja poliamorii. Poliamoria opiera się na decyzji o poszanowaniu dla rozmaitych dróg rozwoju miłosnych związków. Poliamoria może przybierać wiele form, lecz, zgodnie z pierwotnymi założeniami, jeśli w relacji występują kłamstwa czy przymus albo jeśli zaangażowane w nią osoby w jakikolwiek sposób tracą wewnętrzną uczciwość i prawdę, relacja ta nie jest poliamoryczna, niezależnie od tego, ile osób w jej ramach uprawia ze sobą seks. Te subtelne wartości często giną wśród ekscytacji i magii, jakie towarzyszą otwarciu się na seksualną wolność, lecz pozostają kluczowe, jeśli chcemy zrozumieć głębsze znaczenie poliamorii.

***
Anapol ma niewątpliwie rację pisząc, że poglądy często wyprzedzają emocje czy czyny.
Można być przekonanym do piękna wielomiłości, ale mieć problemy w praktycznym jej realizowaniu. 
Przeżyte konstruktywnie powodują, że wielomiłość staje się wyjątkową formą rozwoju duchowego. Autorka stwierdza słusznie, że to, co daje się zamaskować w zamkniętej diadzie, otworzone na obecność innych (konkurencyjnej kobiety, konkurencyjnego mężczyzny) wychodzi na jaw domagając się rozwiązania.

Ale to wyprzedzanie przewrotnie odnosi się do czegoś jeszcze - nasza kultura przez wieki tak bardzo tamowała seksualność, że mimo deklaracji Anapol niewiele miejsca pozostawia wielomiłości bez seksualnego kontekstu.
Większość przytaczanego przez nią materiału empirycznego (wywiady z osobami poliamorycznymi), jak i większość jej własnych kostatacji dotyczą własnie sfery seksu.
Być może skupienie na nich jest potrzebne, żeby po przejściu przez eksces móc wreszcie skupić się na miłości i medytacji (tyle  przywoływany przez Anapol Osho); tęsknię jednak za takim stanem świadomości, jak na Dalekim Wschodzie, gdzie - pisze o tym Coolsaet - sceny rozpasania umieszcza się na frontonach świątyń, by przekraczając prób rytualnie zanurzyć się w ciszy kontemplacji.

Odnosi się ono także do deklaracji wolności - w książce Anapol (podobnie jak w Puszczalskich z zasadami) wiele słów poświęca się umowom między osobami, negocjacjom i renegocjacjom. Wiele tu także typologii, porządkujących relacje wielomiłosne.

Chyba najistotniejszym rysem poliamorycznego charakteru mojej relacji są właśnie głębokie przyjaźnie, jakie wnieśliśmy z wcześniejszego życia. Przyjażnie zakładające odpowiedzialność i lojalność, głęboko tęsknotę, fascynację, czułość..., emocjonalnie niczym nie różniące się od tego, co zwyczajowo nazywa się miłością. Przyjaźnie, których elementem jest pożądanie, zachwyt nad fizycznym pięknem, niezbywalny element erosa, który w jednym sytuacjach ma szansę spełniać się tylko duchowo, w innych może kiedyś spełnić się i w innej postaci. Przyjaźnie, w których liczą się więzi, być może inne, niż kiedyś zakładało się czy chciało, ale szczere i nieustannie ewoluujące.

***
Przegapienie fundamentu, jakim dla każdej miłości jest przyjaźń, jest w książce Anapol czymś symptomatycznym.
Symptom ten bierze się - w moim odczuciu - stąd, że wielomiłość zbyt mocno łączy się z Ameryką i zmianami obyczajowymi "rewolucji seksualnej". Wschodnie duchowości w wydaniu New Age, hiperpostmodernistyczne uwagi na temat współczesnych przedstawicieli chrześcijaństwa i judaizmu, charakterystyczne dla ludzi naszych czasów wycieczki w stronę neurobiologii.
I niemal ani słowa o tradycji, o greckim pojmowaniu eros i philia, o perspektywie, która nie dotyczy tylko ludzi eksplorujących duchowość na wzór New Age'owski, ale która stara się zachować swoistą filozoficzną uniwersalność (choć i tu Poliamoria bije na głowę Puszczalskich bogatym rozdziałem o historycznych ucieleśnieniach wielomiłości, jednak to za mało by mówić, że ukazuje aktualność naszej najbardziej źródłowej tradycji).
Ma to swoje konsekwencje, jak choćby formułowanie wskazówek etyczny na podstawie różnych systemów religijnych, podczas gdy można by mówić o etycznej stronie wielomiłości neutralnie, posiłkując się choćby etyką dalekiego zasięgu (w ramach ANT).


***
Cieszę się z książki Anapol, choćby ze względu na jej mądre określenie wielomiłości.
Mam jednak poczucie dużego niedosytu.
Za dużo seksu (choć w wielomiłości potrafi być on piękny i budujący), za dużo przytoczonych opowieści z cudzego życia, za wiele fastryg między narracją naukową i newage'owską (nie mam nic przeciw New Age'owi, wręcz odwrotnie, ale opowieść o wielomiłości nie może wykluczać tych, którzy są na nią zupełnie niewrażliwi).
Za mało tradycji i za mało refleksji, za mało mówienia o miłości - bo choć indywidualne świadectwa są ważne, nie zastąpią pytania o samą miłość.

Warto potraktować tę książkę jako zapis doświadczenia Anapol - Jej spotkań, Jej widzenia świata, Jej fascynacji. W sumie jako formę refleksyjnego diariusza.
W momencie bowiem, gdy nie będzie się szukać w tej książce narracji obiektywizującej, gdy wykorzysta się ją jako punkt wyjścia w szukaniu odpowiedzi na pytanie czym jest wielomiłość, wydobędzie się z kart książki to, co najlepsze.
Bo też Poliamoria jest bezcenną kopalnią intuicji, spostrzeżeń, migawkowych sformułowań.
I pytań - jak chociażby tego, czy "z natury" istnieją osobowości bardziej wielomiłosne i bardziej monogamiczne? Odpowiedź na takie - nieoczywiste - pytanie może zmienić życie niejednej i niejednego z nas!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...