niedziela, 1 sierpnia 2021

"COMFORT STARVING" IN ŚWIDNICA/ "COMFORT STARVING" W ŚWIDNICY

 


On 31 July 2021. as part of the Bach Festival in Świdnica, Iain Bell's opera monodrama Comfort Starving had its stage premiere. A little earlier, music lovers could get to know this piece in a non-stage version. Already then it made a great impression on me, strongly intensified in the staged version.

Krystian Lada (direction) and Aleksandr Prowalinski (light) have used very simple means to build an extremely intimate and multi-layered story. They have also clearly shown that this is not a story you watch from the outside, but one that takes place among us. While the audience was still meeting Lada, Petr Nekoranec appeared in front of the factory hall, dressed in black, wearing sunglasses, gloves on his hands, in which he held a book that looked like a bible. He entered the factory hall and for a long time stood motionless, passed by the entering audience. His figure was as if frozen, enclosed, alone, though among the people. He could even be unnoticeable when the people passing him were busy talking. At the same time, a pianist dressed in white - William Kelley - stood or strolled near a large funerary portrait commemorating Adam's death. We took chairs or seats on the ground, talked and looked around. Some people waited to see whether the seats reserved for VIPs would remain empty and whether we could sit on them or not. The cameras were ready to record art as an event with clear boundaries.

 


The signal that "ordinary" life should die down, that a performance is beginning, was Nekoranec's approach to the standing microphone. As if he was about to start a recital, to address the audience. However, the existential state of his character did not allow him to do so. His body, devastated by anorexic pain, pulled him away from the microphone, separated him from others, enclosing him in a vicious circle of pain, fears, social rejection, striving for such control over himself that he would take revenge on the world. And so we entered into a story written into seven songs. It was a story recording what had survived in the memory of composer and lyricist Iain Bell. It was the story of an anorexic gay man who paid a high price for the rejection and stigmatisation that had dragged on since his earliest school years. It was the story of a gay-anorexic man, the late Adam. It was a story about a man simply, for whom exclusion, stigmatisation, the cult of cultural models of physical attractiveness, are a source of danger, here leading to death from starvation. In fact, it was up to the participant of this performance to choose which frame of reference was the most important. In my case, although the universality of the story seems obvious, my own experience prevailed. 





Admittedly, I have never been anorexic, but since childhood I have struggled with obesity, which at one stage was a stigma more severe for me than being a faggot. The scene of the 'ballet with the scales' when, as if in a demented tangle, one tries to step on the scales and wants to avoid doing so (brilliantly conveyed by the attempt to step into the circle of light), the reward of a toffee candy for having lost half a kilo or the punishment of exercise for 'bad' running are all very familiar to me. Just like the conviction that what can save me is the relationship with the other person. The role of the Other was played here by Kelley. In the opening scene of the play, he couldn't get close to Nekoranec, who didn't notice his proximity. In the following scene he was the one who cuddles, the one on whom one can fall in an almost passionate gesture, the one with whom one walks towards the container with Adam's smoking ashes, surrounded by funeral flowers.  The counterpoint to this story were welding scenes - workers of Świdnica's Industrial Equipment Factory, like titans illuminated by a sheaf of sparks, were working - on the body, which the anorexic forges in self-control, having hunger as the creative force? of a new man? Light in general played a very important role in the performance. Lada and Prowaliński used, among others, a factory gantry with a movable spotlight, light coming from outside the factory, candles.




Vocally and scenically, Nekoranec created a credible and not exaggerated character. His body was closed to the outside world, there was a specific tension resulting from constant self-control, the pain or fear (compulsive groping and looking at oneself to see if one is fat) felt by his character was almost palpable. His voice flowed freely, on good support and without the slightest problem with emission. The frets sounded beautiful, and he reached the high notes effortlessly. In addition, live his voice seems to me even more beautiful than from recordings, dark, as if inked. William Kelley was an excellent partner for him, creating the piano part without any exaggeration, with ease, great sense of colour and emotion.

 


In my opinion, it was a beautiful, though not easy evening. The artists, including workers from the factory, who were reminded by Lada to take a bow, were rewarded with well-deserved and long-lasting applause. Separate words of thanks are due to the organisers of the Festival who, in these not easy times, showed courage and allowed this monodrama to theatrically appear.



All photos and copyright: Tomasz Lewandowski

***

 


31 lipca 2021. w ramach Festiwalu Bachowskiego w Świdnicy miał swą sceniczną prapremierę monodram operowy Iaina Bella Comfort Starving. Nieco wcześniej melomani mogli poznać ten utwór w wersji niescenicznej. Już wtedy zrobił na mnie duże wrażenie, mocno spotęgowane w wersji inscenizowanej.

Krystian Lada (reżyseria) oraz Aleksandr Prowaliński (światło) za pomocą bardzo prostych środków zbudowali opowieść szalenie intymną i wielopiętrową. Wyraźnie także pokazali, że nie jest to historia, którą się ogląda z zewnątrz, ale która rozgrywa się pośród nas. Jeszcze w trakcie spotkania z Ladą przed halą fabryczną zjawił się Petr Nekoranec, ubrany na czarno, w okularach przeciwsłonecznych, rękawiczkach na dłoniach, w których trzymał książkę wyglądającą na biblię. Wszedł do hali fabrycznej i przez długi czas stał nieruchomo, mijany przez wchodzącą publiczność. Jego postać była jakby zamrożona, zamknięta, samotna, choć pośród ludzi. Mógł być nawet niezauważalny, gdy mijające go osoby zajęte były rozmową. W tym samym czasie ubrany na biało pianista — William Kelley — to stał, to przechadzał się w pobliżu dużego funeralnego portretu upamiętniającego śmierć Adama. Myśmy zajmowali krzesła czy siedziska na ziemi, rozmawialiśmy, rozglądaliśmy się wokół. Część osób czekała, czy miejsca zarezerwowane dla VIPów pozostaną puste i da się na nich przysiąść czy nie. Kamery gotowe były do rejestracji sztuki jako wydarzenia mającego wyraźne granice.




Sygnałem, że „zwykłe” życie powinno zamrzeć, że zaczyna się spektakl było podejście Nekoraneca do stojącego mikrofonu. Tak, jakby miał rozpocząć recital, zwrócić się do publiczności. Egzystencjalny stan jego bohatera jednak na to nie pozwolił. Ciało, zdewastowane przez anorektyczny ból, odciągało go od mikrofonu, oddzielało od innych, zamykając w zaklętym kręgu bólu, lęków, społecznego odrzucenia, dążenia do takiej kontroli nad samym sobą, żeby zemścić się na świecie. I tak weszliśmy w opowieść rozpisaną na siedem pieśni. Była to opowieść rejestrująca to, co przetrwało w pamięci kompozytora i autora tekstu Iaina Bella. Była to opowieść geja-anorektyka, który płacić wysoką cenę za odrzucenie i stygmatyzację ciągnącą się od najmłodszych szkolnych lat. Była to opowieść o geju-anorektyku, zmarłym Adamie. Była to opowieść o człowieku po prostu, dla którego wykluczenie, stygmatyzacja, kult kulturowych wzorców fizycznej atrakcyjności, są źródłem zagrożenia, tutaj prowadzącego do śmierci z głodu. W gruncie rzeczy od uczestnika tego spektaklu zależało, którą z ram odniesienia wybierze jako najważniejszą. W moim przypadku, mimo że uniwersalność opowieści wydaje mi się oczywista, górę wzięło własne doświadczenie. 





Co prawda nigdy nie byłem anorektykiem, ale od dzieciństwa zmagam się z otyłością, która na pewnym etapie była dla mnie stygmatem bardziej dotkliwym niż bycie ciotą. Scena „baletu z wagą”, gdy jak w obłąkańczym pląsie próbuje się wejść na wagę i chce tego uniknąć (znakomicie oddana przez próbę wejścia w krąg światła), nagroda w postaci cukierka toffi za to, że schudło się pół kilograma czy karanie ćwiczeniami za „złe” prowadzenie, są mi doskonale znane. Podobnie jak przekonanie, że tym, co może mnie ocalić, jest relacja z drugim człowiekiem. Rolę Innego grał tutaj Kelley. W scenie otwierającej spektakl nie mógł zbliżyć się do Nekoraneca, który nie dostrzegał jego bliskości. W dalszej części był tym, który tuli, tym, na którego można paść w geście niemalże pasyjnym, tym, z którym idzie się ku kontenerowi z dymiącymi prochami Adama, otoczonego pogrzebowymi kwiatami.  Kontrapunktem dla tej opowieści były sceny spawania — pracownicy Świdnickiej Fabryki Urządzeń Przemysłowych niczym tytani oświetleni snopem iskier pracowali — nad ciałem, które anorektyk wykuwa w samokontroli, mając głód za siłę twórczą? nowego człowieka? Światło w ogóle grało bardzo ważną rolę w spektaklu. Lada i Prowaliński wykorzystali między innymi suwnicę fabryczną z zawieszonym ruchomym reflektorem, światło padające z zewnątrz fabryki, świece.



Nekoranec scenicznie i wokalnie stworzył wiarygodną i nieprzerysowaną postać. W jego ciele widać było zamknięcie na otoczenie, specyficzne napięcie wynikające z nieustannej samokontroli, wręcz namacalny był ból czy strach (kompulsywne obmacywanie się i przyglądanie się sobie, żeby stwierdzić, czy jest się grubym), odczuwany przez jego bohatera. Jego głos płynął swobodnie, na dobrym podparciu i bez najmniejszych problemów z emisją. Pięknie brzmiały piana, bez wysiłku sięgał wysokich nut. Do tego na żywo jego głos wydaje mi się jeszcze piękniejszy niż z nagrań, ciemny, jakby atramentowy. Znakomicie współpracował z nim William Kelley, ze swobodą, dużym wyczuciem kolorystycznym i emocjonalnym i również bez przerysowań kreujący partię fortepianu.

 


W moim odczuciu był to piękny, choć niełatwy wieczór. Artyści, wśród nich pracownicy świdnickiej fabryki, którym Lada przypominał o wychodzeniu do ukłonów, zostali nagrodzeni zasłużonym i długotrwałym aplauzem. Osobne słowa podziękowania należą się organizatorom Festiwalu, którzy w tych nie łatwych czasach wykazali się odwagą i pozwolili temu monodramowi teatralnie zaistnieć.  



Wszystkie zdjęcia i prawa autorskie: Tomasz Lewandowski

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...