niedziela, 26 kwietnia 2015

AMY YEKEL. SOPRAN METAFIZYCZNY

W bezsenne noce lub zbyt senne popołudnia instynktownie pogrążam się w muzyce. Szukam wtedy tego, co nieoczywiste, nie obecne lub obecne zbyt mało we współczesnym mainstream'ie.
Tak trafiłem na Amy Loiuse Yekel. Powiedzieć o niej - sopran dramatyczny to za mało. To głos niezwykły, kto wie, być może jeden z nielicznych prawdziwych sopranów dramatycznych (nie tylko) młodego pokolenia.
Na Youtube odkryłem Ją jako Turandot. Są to fragmenty jej debiutanckiego (!) przedstawienia z Toledo Opera z 2012 r. W Toledo Blade napisano, że urodziła się, by śpiewać Turandot. To prawda - partia zdaje się nie sprawiać jej najmniejszego wysiłku. (Drobniutkie nietrafienie w dźwięk i dociągnięcie głosu puszczam mimo uszu).Pozwala przy tym pokazać głos nadzwyczajnej urody - gęsty, ciemny, płynący z ciała, naturalnie, swodobnie, bez zwężeń czy odchyleń. Nie jest przesadnie rozwibrowany, czy zbyt szeroki. A dźwięki są zawsze pięknie zaokrąglone... 

Inne role artystki to m. in. Zyglinda w Walkirii, Straussowska Ariadna, Elsa w Lohengrinie, Matka w Ahmalu i nocnych gościach Menottiego czy Terentia w Kapitanie Lovelocku Johna Duke'a. Artystka nie stroni także od estrady koncertowej. Można ją było słyszeć w Requiem Verdiego, Mesjaszu czy Mszy Nelsońskiej

Yekel kształciła się na University of Akron (licencjat) i na Arizona State University, gdzie zdobyła kolejno tytuł magistra i stopień doktora sztuk muzycznych. Jest laureatką nagród przyznanych przez Towarzystwo Wagnerowskie w Nowym Jorku i przez Towarzystwo Wagnerowskie w Ohio. Zajmowała pierwsze miejsca w licznych konkursach stypendialnych (Palm Springs Opera Scholarship Competition, Arizona Lyric Opera Scholarship Competition, The Canton Civic Opera Scholarship Competition, Akron Symphony Chorus Scholarship, Tuesday Musical Club Scholarship, Mary S. Bower’s Scholarship, The John MacDonald Scholarship oraz The McDowell Scholarship). W 2012 r. była także finalistką zmagań organizowanych przez Liederkranz Foundation. 

Yekel to także przykład siły ducha. Kochająca gimnastykę i pływanie dziewczyna, dojeżdżająca do szkoły na rowerze ledwo uszła z życiem - w 2007 r. miała niemal śmiertelny wypadek w Arizonie. Mimo traum i lęków, a także całkowitej zmiany życia, była w stanie pracować nad sobą na tyle mocno, by debiut zamienić w artystyczny tryumf. 

Wszystko to jednak tylko słowa. 

Ciekawsza jest noc. 

Z niebios płynie tajemniczy chłód, który przerodzi się w światło. 
Dotknięty magią głosu. 

Izolda patrzy w nieogarnione,

czy widzicie, przyjaciele? 
Jak lśni?
Jaśnieje coraz bardziej... 

zatonąć nieprzytomnie u źródła
w najwyższej rozkoszy!
W prawdzie muzyki i słów, w ich pięknie.
W magii, którą Yekel roztacza tak, jak od dawna nie czyniła tego żadna Izolda!

Tak, że brak mi słów aż chcę być ciszą!



Prawa do zdjęć i nagrania (c) Amy Yekel.
Dziękuję Artystce za pomoc przy pisaniu tego tekstu. 


piątek, 17 kwietnia 2015

LIST DO GĄDECKIEGO I ZYZAKA WS. KS. OKO

Arcybiskup
Stanisław Gądecki
Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski

Wojciech Zyzak
Rektor UP JPII

Szanowni Panowie!

Konstytucja Rzeczpospolitej Polskiej
Art. 47
Każdy ma prawo do ochrony prawnej życia prywatnego, rodzinnego, czci i dobrego imienia oraz do decydowania o życiu osobistym.

Powszechna Deklaracja Praw Człowieka
Artykuł 1
Wszyscy ludzie rodzą się wolni i równi pod względem swej godności i swych praw. Są oni obdarzeni rozumem i sumieniem i powinni postępować wobec innych w duchu braterstwa.

Artykuł 12
Nie wolno ingerować samowolnie w czyjekolwiek życie prywatne, rodzinne, domowe, ani w jego korespondencję, ani też uwłaczać jego honorowi lub dobremu imieniu. Każdy człowiek ma prawo do ochrony prawnej przeciwko takiej ingerencji lub uwłaczaniu.

Europejska Konwencja Praw Człowieka
Artykuł 8
1. Każdy ma prawo do poszanowania swojego życia prywatnego i rodzinnego, swojego mieszkania i swojej korespondencji.

Katechizm Kościoła Katolickiego
2358 Pewna liczba mężczyzn i kobiet przejawia głęboko osadzone skłonności homoseksualne. Skłonność taka, obiektywnie nieuporządkowana, dla większości z nich stanowi trudne doświadczenie. Powinno się traktować te osoby z szacunkiem, współczuciem i delikatnością. Powinno się unikać wobec nich jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji. Osoby te są wezwane do wypełniania woli Bożej w swoim życiu i – jeśli są chrześcijanami – do złączenia z ofiarą krzyża Pana trudności, jakie mogą napotykać z powodu swojej kondycji.
1730 Bóg stworzył człowieka jako istotę rozumną, dając mu godność osoby obdarzonej możliwością decydowania i panowaniem nad swoimi czynami.

1738 Wolność wypełnia się w relacjach międzyludzkich. Każda osoba ludzka, stworzona na obraz Boży, ma prawo naturalne, by była uznana za istotę wolną i odpowiedzialną. Wszyscy są zobowiązani do szacunku wobec każdego. Prawo do korzystania z wolności jest nieodłącznym wymogiem godności osoby ludzkiej, zwłaszcza w dziedzinie moralności i religii 34 . Prawo to powinno być uznane przez władze świeckie oraz chronione w granicach dobra wspólnego i porządku publicznego 35

1747 Prawo do korzystania z wolności jest nieodłącznym wymogiem godności człowieka, zwłaszcza w dziedzinie religii i moralności. Wolność nie daje nam jednak fałszywego prawa do mówienia i czynienia wszystkiego.


Działalność publiczna ks. Dariusza Oko systematycznie narusza przywołane powyżej zapisy prawa. Rzecz nie w tym, jaki jest prywatny stosunek ks. Oko do homoseksualizmu, ale w sposobie, w jakim o nim mówi. Mamy tu do czynienia z niespotykaną wręcz wulgaryzacją dyskursu, a także z intelektualną nierzetelnością. Ks. Oko powołuje się choćby na dane statystyczne, nigdy nie podając, z jakiego źródła czerpie swoje specyficzne wiadomości. Czymś kuriozalnym jest także włączanie do uniwersyteckich tomów pokonferencyjnych tekstów pogadanek, które ks. Oko przedstawia dla wspólnot przyparafialnych. Poza przekazem treści silnie zideologizowanych, pozbawione są one koniecznego aparatu naukowego i samokrytycyzmu. Nieustannie też podkreśla, że pomoc osobom homoseksualnym polega na ich wyleczeniu, mimo że lekarze uznają terapię reparatywną za niemożliwą, a homoseksualizm nie jest chorobą.

W związku z powyższym proszę o wyjaśnienie, w jakim zakresie przytoczone poniżej cytaty realizują obowiązki nakładane przez ks. Oko przez przytoczone wyżej zapisy dokumentów świeckich i Kościelnych. Proszę także o podanie badań naukowych, które pozwalają na zweryfikowanie stawianych przez niego tez:






Moim siostrom i braciom o skłonnościach homoseksualnych wolę pomagać jak dotychczas – poprzez duszpasterstwo indywidualne, finansowanie terapii… (za Tygodnikiem Powszechnym). 


Dodajmy, że środowiska gejowskie żyją w obrzydliwej rozpuście, zatrważającym promiskuityzmie (pozbawione więzi uczuciowej kontakty seksualne podejmowane z przypadkowymi osobami). Potrzebują ciągle nowych partnerów, szczególnie zaś interesują ich właśnie chłopcy w wieku pokwitania. […] Oni nie traktują  młodych osobników jak ludzi, tylko jak rzeczy do wykorzystania.

My mamy obowiązek bronić ludzi przed maniakami seksualnymi. Seks sam w sobie nie jest aż tak ważny dla człowieka normalnego, zdrowego, zintegrowanego. Ale ponieważ idą na nas całe zastępy maniaków seksualnych – współczesnych Hunów o bardzo niskiej kulturze, zdruzgotanych przez seks – to musimy się przed nimi bronić.

Starych gejów się nie pokazuje, bo to jest obraz rozpaczy. Pokazuje się młodych, ładnych. Starzy mają zwykle po kilka chorób wenerycznych i zakaźnych.
(Trzy ostatnie cytaty za tekstem Oko w: Spór o naturę ludzką, to publikacja naukowa, tekst Oko nie ma wcale aparatu naukowego).

W moim odczuciu wszystkie cytaty są wyrazem ideologicznego zaślepienia. Naruszają godność osobową powiązaną przez Krk z wolnością człowieka. W sposób karykaturalny przedstawiają życie intymne dużej części obywateli, które podlega ochronie prawnej. Kształtują niezdrowe stereotypy, przekształcające się w nieuzasadnioną niechęć. Obrażają także zdrowy rozsądek.


List ma charakter otwarty.
Z szacunkiem,

Marcin Bogusławski

czwartek, 16 kwietnia 2015

GŁOS. O SŁUCHANIU, NAUCZANIU I KRYTYCE

Karinie Skrzeszewskiej
wyjątkowej wokalistce i wyjątkowemu pedagogowi

Nie twierdzę,  że świat faktycznie dzieli się na ducha i na materię. Opozycja ta od dawna jest bowiem kwestionowana, często za pomocą mocnych argumentów. Sądzę jednocześnie, że nie muszę rezygnować z tych terminów, pamiętając o ich historycznej genezie i używając do opisania sfer wyodrębnianych kulturowo. A więc jako wygodne narzędzie rozumienia otaczającej rzeczywistości.

Odwołanie do ducha i materii pozwala mi choćby na takie mówienie o sztuce, które odnosi się do społecznych intuicji, a więc może być wolne od przeładowania żargonem, choćby filozoficznym. Czym dla mnie jest sztuka?
Za Włodzimierzem Sołowjowem mogę powiedzieć, że sztuka to „jak najgłębsze i najściślejsze oddziaływanie na siebie istnienia wewnętrznego, czyli duchowego, i zewnętrznego, czyli materialnego”. Oddziaływanie to, w moim odczuciu, najbardziej bezpośrednio realizuje się w medium ludzkiego głosu, co nie znaczy, rzecz jasna, że pomniejszam znaczenie sztuk nie opartych na pracy głosem.
Czym dla mnie jest głos? Mówiąc najkrócej — przedłużeniem osobowości człowieka, liniami papilarnymi człowieczego wnętrza. Głos nie jest dla mnie zatem skoordynowaną pracą szeregu mięśni, nie jest tylko fonacją, możliwą do opisania językiem akustyki czy medycyny. Głos jest wizytówką i ekspresją naszej osobowości, wewnętrznych napięć i konfliktów, wartości, które nas kształtują, bogactwa lub ubóstwa, które tworzą naszą tożsamość.
Jestem przy tym przekonany, że nasza osobowość i indywidualność nie ukształtuje się bez wspólnoty. To, kim jesteśmy, buduje się bowiem poprzez relacje, jakie łączą nas z innymi ludźmi, wytworami kultury, tzw. przyrodą, w końcu z nami samymi.  
Dlatego w całej pełnie zgadzam się z Anetą Łastik, która pracę nad głosem widzi raczej jako pracę nad osobowością i naturalnym, zgodnym z ciałem i psychiką wydobyciem głosu, niż jako tresowanie w technice produkowania dźwięku, technice oderwanej od osoby i jej życia. „Praca z głosem i oddechem — pisze Łastik — jest zaglądaniem w głąb siebie, w nasze zablokowania”. Co, jak dodaje, często wywołuje strach.

Takie spojrzenia posiada swoje istotne konsekwencje. Wyrażając je w języku teoretyczno-muzycznym mógłbym powiedzieć, że słuchając ludzkiego głosu poszukuję raczej „profilu głosowego” danej osoby, niż próbuję wpisać ten głos w jedną z gotowych przegródek. Podobnie zresztą czynili niegdyś kompozytorzy — Wolfgang Amadeusz Mozart czy Gioacchino Rossini tworzyli z myślą nie o abstrakcyjnym gatunku głosu, ale o konkretnych osobach, z ich możliwościami, ale i problemami. Zawsze też szukam na scenie osobowości, artysty, który kształtuje swój głos i swoją technikę wokalną w oparciu o doświadczenie siebie, swojego ciała, wspólnoty, w której żyje. Dlatego mocno niepokoi mnie narastająca tendencja, która widzi w śpiewaku operowym instrument oderwany od człowieka. Dobrze wyszkolone, często miłe w brzmieniu głosy okazują się nijakie, jednakowe w każdym repertuarze, pusto brzmiące i puste artystycznie.

Wśród innych spraw, które mnie niepokoją, wymienić muszę jeszcze trzy.
Po pierwsze, martwi mnie pedagogika wokalna, która polega na wyuczeniu adepta techniki śpiewu profesora. Zgadzam się z Łastik, że rolą pedagoga jest taka praca z uczniem, która stanowi drogę „do uwolnienia, rozwinięcia […] głosu” i wypracowania takiej techniki, która oparta jest na własnej percepcji ucznia dotyczącej „odczuć związanych ze śpiewem”.
Po drugie, niepokoi mnie fetyszyzowanie określonej szkoły śpiewu (za którą zawsze stoi określona estetyka), z pominięciem predyspozycji (także emocjonalnych!) ucznia.
Po trzecie, za złe mam przywiązanie do określonych sposobów podziału głosów operowych, z którym związana jest próba szybkiego podpięcia wokalisty pod daną kategorię.
Choć odnoszę te zjawiska do sfery nauczania śpiewu, to analogiczne problemy dostrzegam u krytyków muzycznych, ślepych na specyfikę głosu, estetykę, którą prezentuje, jego indywidualność.

Sądzę, że nadszedł już czas, żeby przestać czcić łatki podziałów głosów operowych. A więc, żeby przestać je traktować jako klasyfikacje, ujmujące obiektywny stan świata. Oczywiście, pojęciowe szufladki są potrzebne, dlatego od dawna proponuję, by zacząć myśleć o podziałach głosów jako o typologizacjach, a nie klasyfikacjach. Klasyfikacja to silny podział, który musi być zupełny (nie ma elementów niesklasyfikowanych) i rozłączny (dany element należy tylko do jednej „szufladki”). Typologizacja zaś to sposób uporządkowania, w którym typy mogą na siebie zachodzić (nie musi spełniać warunku rozłączności), układane są bowiem podług cechy (kryterium) uznanej za ważną w danej sytuacji.  Nie musi być też wyczerpująca.
Do tego trzeba powrócić do wysiłku rekonstruowania profilu wokalnego osoby. Innymi słowy, trzeba zacząć słuchać i obserwować – barwa, swoboda śpiewania w określonych rejestrach, typ emocjonalności, preferencje estetyczne, wszystko to winno mieć wpływ na prowadzenie i opisywanie głosu. Na stawiane oczekiwania, wpisanie śpiewaka w perspektywę danej szkoły wokalnej, pracę uwolnieniem od blokad itd. Na dobór repertuaru.

Zestawmy, bardzo krótko, różnice między „śpiewaczkami szkoły włoskiej i szkoły niemieckiej. Włoszki starają się budować głosowo rolę na kontrastach. Nie boją się przesady, czasem nawet krzyku. Publiczność włoska lubi też ciemne, wręcz męskie, piersiowe dźwięki w dole. Niemki śpiewają spokojniejszym, okrągłym dźwiękiem: muzykalność, umiar i rozwaga są u nich na pierwszym planie” – opowiada Hanna Lisowska.
„Włoszki” dbają zatem o bogactwo kontrastujących kolorów, lubią skoki między wokalnymi ekstremami. „Niemki” starannie mieszają piersi ze średnicą, dbają o impresjonistyczne odcienie głosu w ramach jednej barwy. Można to zilustrować na przykładzie Aidy



MariaCallas i Birgit Nilsson prezentują tu dwa inne typy osobowości, emocjonalności, szkoły śpiewu. Podobny podział widać w Teatrze Wielkim w Łodzi – Dorota Wójcik to typowo włoski głos. Monika Cichocka – głos bardziej niemiecki, dlatego mówię o nim zawsze jungdramatisch.

Na koniec ważna uwaga – szkołę śpiewu rozumiem głównie jako perspektywę estetyczną i emocjonalną. To właśnie estetyka i emocjonalna osobowość wokalisty są źródłem pracy nad stawianiem głosu i właściwą techniką. Jako odbiorcy mamy prawo lubić bardziej jeden typ ekspresji od innego, możemy o tym pisać, możemy twierdzić, że w danej roli dana perspektywa sprawdza się bardziej niż inna. Ale kuriozalne jest oczekiwanie, że nagle Nilsson pociągnie piersi jak Callas czy Katia Ricciarelli. Tak samo, jak kuriozalne byłoby oczekiwanie, że Nelly Miricioiu oblecze się w specyficzny „chłód” Hanny Lisowskiej.

Do głosu zatem. O do partytury. One pozwalają zrozumieć, kim jest dany wokalista, i kogo — poza schematami — potrzebuje dana rola. Jakich osobowości, jakich linii papilarnych.  



piątek, 10 kwietnia 2015

TO NIE JEST MOJA TRAGEDIA. SMOLEŃSK 5 LAT PO

"Pięć lat temu Polską wstrząsnęła największa tragedia od czasów II wojny światowej. W katastrofie lotniczej zginęli prezydent z pierwszą damą, wysocy urzędnicy państwowi, parlamentarzyści partii rządzącej i opozycji, najwyższa kadra oficerska, duchowni, działacze społeczni, funkcjonariusze BOR, piloci, obsługa samolotu - wszyscy na pokładzie, 96 osób, elita narodu.
 Pięć lat temu cała Polska pogrążyła się w żałobie, bez względu na światopogląd i polityczne podziały. Na ulice wyległy tłumy, manifestując narodową jedność, wspólnotę i solidarność. Ta wyjątkowa chwila trwała krótko, ale była wartością, o której - zwłaszcza dziś - nie powinniśmy zapominać. Nie była to tragedia jednej partii, jednego środowiska, jednego wyznania, była to tragedia nas wszystkich, Polaków i obywateli

- pisze w Gazecie Wyborczej Jarosław Kurski.
A ja mam po raz kolejny poczucie pomieszania pojęć, gatunków narracji, próby niewyrafinowanej, emocjonalnej perswazji. Potęgowanej od rana wspominkami, choćby radiowymi, z których dowiedzieć się można dla przykładu, że Jarosław Kaczyński był ostoją polskiej kultury i protektorem na miarę największych postaci z przeszłości. Tyle tylko, że patetyczny, lekko załzawiony głos Elżbiety Pendereckiej, która jak zawsze mówi o mężu w cudzym kontekście (tu wielkość Lecha Kaczyńskiego wydobyła się w kontekście gdańskiej premiery Lacrimosy), budzi raczej uśmiech politowania. Spodziewam się bowiem, że słowa w podobnym stylu padłyby z jej ust w odniesieniu do Augusto Pinocheta czy Fidela Castro, byle odpowiednio wysoko wynieśli muzykę jej męża.

Nie lubię nadużywania słów. 
A słowo tragedia jest w Polsce nadużywane nagminnie tak, że niewiele już znaczy. Myślę, że warto przypomnieć podstawy. Otóż z tragedią stricto sensu  mamy do czynienia w sytuacji konfliktu aksjologicznego. Człowiek musi podjąć decyzję w sytuacji, w której dwie sprzeczne racje mają taką samą wartość, każda decyzja zatem prowadzi do katastrofy. 
Nie sądzę, by lot do Smoleńska naznaczony był konfliktem aksjologicznym. Jeśli już, to w sytuacji takiej mogli być piloci, czujący na plecach oddech osób trzecich przebywających w ich kabinie. Jeśli fakt ten uzyska potwierdzenie, będziemy mogli mówić o tragedii pilotów, o tym, że byli w sytuacji bez wyjścia, i że każda ich decyzja prowadziła do katastrofy - fizycznej lub polityczno-symbolicznej.
Rozumując w powyższy sposób nie mogę powiedzieć, że wydarzenia pod Smoleńskiem były moją tragedią. Nie sądzę także, że są tragedią jakiegoś domniemanego polskiego my

Kolejnym nadużywanym słowem jest pielgrzymka. Mówi się o niej w kontekście odwiedzin miejsca katastrofy. Słownikowo pielgrzymka to wędrówka do miejsc świętych. Smoleńsk jest miejscem śmierci, ale nie jest miejscem świętym. Nadużywanie niestosownych słów prowadzi do niepotrzebnej sakralizacji, a ofiarom wypadku nadaje rangę męczenników.

Trudno mi także mówić bez dookreślenia o śmierci polskiej elity. Dla mnie kryterium wyróżniającym elitę są zasługi wobec wspólnoty, a także postawa intelektualna i moralna. Niewielu spośród obecnych w tupolewie spełnia te kryteria. A na polityzację słowa elita (elitą są Ci, którzy wygrywają wybory i sprawują funkcje polityczne) nie potrafię się zgodzić.

W końcu mam problemy ze zrozumieniem, jak można manifestować jedność czy solidarność narodową (dlaczego nie społeczną?), która nie istnieje. Solidarność czy jedność nie są w moim rozumieniu ekspresją chwilowych emocji, ale pewną stabilną cechą obywateli i wspólnot. Po katastrofie smoleńskiej, jak po śmierci JPII, wiele osób manifestowało wspólnotę emocji, żalu, żałoby. Casus JPII pokazał jednak wyraźnie, że nie ma sensu dokonywać zbyt daleko idących uogólnień i interpretacji - domniemana jedność, solidarność i braterstwo pokolenia papieskiego szybko stały się przedmiotem żartów. Elementem myślenia życzeniowego.

Ofiarom wypadku należy się szacunek. Jego elementem jest cisza i unikanie polityzacji katastrofy. 
Ofiarom wypadku należy się pamięć. Wszystkim ofiarom, bez dzielenia ich na lepszych i gorszych, wyższych funkcyjnie i niższych funkcyjnie. W obliczu śmierci jesteśmy równi.
Ofiarom wypadku należy się prawda - o okolicznościach katastrofy, ale także o tym, kim byli.

Tworzenie legend, nadużywanie słów, konstruowanie nieistniejących podmiotów zbiorowych do niczego dobrego nie doprowadzą. 

Ci zaś, którzy zginęli, niech odpoczywają w pokoju. 


środa, 8 kwietnia 2015

8/47. DLACZEGO MADIA?

Wojciech Nowicki
Dyrektor Teatru Wielkiego w Łodzi

Szanowny Panie Dyrektorze,

w wystąpieniach publicznych podkreśla Pan rangę artystyczną Łódzkich Spotkań Baletowych i wyraża Pan zadowolenie z kształtu repertuarowego, jakie przybrały ŁSB za Pana dyrekcji.
Bodaj jednym widocznym sukcesem Pana rządów jest także odbudowa i rozbudowa zespołu baletowego TWŁ, który aktualnie liczy 47 osób.
Aby mówić o pełnym sukcesie, należałoby kształtować repertuar tak, żeby pozwolił on na wszechstronny rozwój artystów i przyciągał publiczność. Z tym, niestety, jest gorzej. Ze sceny znikają tytuły popularne, także wśród najmłodszych. Nie gramy repertuaru współczesnego, wykorzystujemy także sklejki muzyczne (jak Oniegin), które w zamyśle nie były zadysponowane jako jednorodna całość sceniczna.

Nie kryję, iż liczyłem, że ŁSB staną się okazją do zaprezentowania możliwości łódzkiego zespołu. I że szykowana premiera powstanie z myślą o naszych tancerzach i naszej scenie. Tak jednak się nie stało. Spektakl Giorgio Madii Chopin Imaginaire miał swoją premierę w 2009 r. i prezentowany był na scenie Teatru w Chociebużu.
Cechą charakterystyczną tegorocznego sezonu jest przenoszenie do Łodzi spektakli z innych scen. Latający Holender przygotowany dla miniaturowej sceny w Wels okazał się spektakularną klapą, zbierając fatalne recenzje jak Polska długa i szeroka.  Powinno to dać do myślenia.
Także spektakl Madii pomyślany został na realia teatru innego niż TWŁ. Zapewne dlatego na scenie pojawia się tylko ośmioro tancerzy. Przedstawienie ma charakter kameralny, by nie rzec intymny.
W związku z tym chciałbym zapytać, jakie względy artystyczne spowodowały, że:

  • 1.   TWŁ prezentuje premierę przygotowaną dla innej sceny, zamiast zaprezentować spektakl w pełni autorski?
  • 2.       Dlaczego zdecydowano się zaprezentować balet rozdysponowany na ośmioro tancerzy w momencie intensywnej rozbudowy i odbudowy zespołu baletowego TWŁ?
  • 3.       Kiedy Giorgio Madia rozpocznie próby z łódzkimi tancerzami?


Po gali z okazji 60.lecia TWŁ czy po premierze Strasznego dworu obsadzonego w większości gośćmi spoza Łodzi poniosły się głosy krytyczne, zwracające uwagę, że jako Dyrektor nie wykorzystuje Pan potencjału własnego zespołu. Czy – programując ŁSB, taneczne święto w Łodzi – wziął Pan pod uwagę własny zespół? I to, że może poczuć się zmarginalizowany?

Łączę wyrazy szacunku,
Marcin Bogusławski

Do wiadomości:
Witold Stępień
Marszałek Województwa Łódzkiego



poniedziałek, 6 kwietnia 2015

JAKIE JEST MOJE CHRZEŚCIJAŃSTWO?



Jakie jest moje chrześcijaństwo?
Eklektyczne, synkretyczne czy postkonfesyjne. Kto wie, czy nie najlepiej opisuje je termin wzięty od Włodzimierza Sołowjowa – teurgia jako integralna twórczość.
Bo też chrześcijaństwo wydaje mi się sposobem twórczej pracy nad realizacją bogoczłowieczeństwa w życiu indywidualnym i społecznym.

Moje chrześcijaństwo chce uniknąć dwóch raf.
Pierwszą jest instytucjonalny fundamentalizm związany z funkcjonowaniem kasty oświeconych. Kasta ta uważa, że ma nieomylny wgląd w naturę świata i w równie nieomylny sposób formułuje powinności poznawcze i etyczne, podług których należy żyć.
Drugą jest emocjonalny charyzmatyzm. Rządzą w nim emocje, nieustannie rozbudzane. Pojawia się uzależnienie od cudowności. A hierarchię i uzależnienie buduje się często gęsto poprzez doznanie poniżenia, gdy publicznie opowiada się o uzdrowieniu z masturbacji, nieludzkiej miłości do osób tej samej płci, egzorcyzmuje od słuchania niechcianej muzyki i hurtem gniewa na współczesny świat.

Feudalizm, antyracjonalność, zamknięcie, posłuszeństwo, uzależnienie – to wszystko elementy, które nie pozwalają funkcjonować chrześcijaństwu jako teurgii.

Moje chrześcijaństwo ma cztery filary.
Pierwszym jest myśl Akwinaty, czytana na sposób Tadeusza Bartosia. Zwraca się tutaj uwagę na znaczenie wolności jednostkowego sumienia. Na rolę miłości jako siły jednoczącej wszechświat. Na drogę negacji, jaki sposób docierania do ciemności Boga.
Drugim jest Akademia Florencja i Mowa o godności ludzkiej Pico della Mirandoli. Wolność człowieka jest w niej zasadą i źródłem ludzkiej twórczości. Zdolności do kreowania świata i siebie, w czym człowiek spełnia swoje bogoczłowieczeństwo, obraz Boga zapisany w ludzkiej duszy i w ludzkim ciele.
Trzecim jest refleksja Kalwina, który wspólnotę wiernych chciał widzieć jako rzecz wspólną, republikę. Tworzoną przez wolne jednostki ze wspólnej pasji szukające wspólnego dobra.
Czwartą jest refleksja prawosławna. Zwłaszcza XIX i XX wieczna. Inspirowana teozofią, kabałą, budująca szeroki, ekumeniczny nurt myślenia o duchowości. Prawosławie przechowało dla mnie niezwykle ważną chrześcijańską myśl – że powołaniem człowieka jest theiosis, przebóstwienie. Nie jakaś domniemana etyczna nienaganność, ale bogoczłowieczeństwo, odsłonięcie jedności między człowiekiem i bogiem oraz światem i bogiem. A więc także bogo-kosmologia.

Moje chrześcijaństwo jest teurgią przekraczania opozycji.
Nie ma człowieka i boga, świata i boga. Nie ma męskiego przeciwstawionego żeńskiemu, ludzkiego – zwierzęcemu. Nie ma ciała w opozycji do zmysłów. Ale nie ma także bezdusznej Jedni, doskonale zasklepionej w sobie. Za Sołowjowem odrzucam taką negatywną wszechjedność. Wyklucza ona bowiem realne istnienie drugiego – człowieka, zwierzęcia, rośliny. Wszechjedność jest dla mnie raczej zadaniem, przed jakim stoimy. Zadaniem budowania miłości, która łączy mimo różnic. Tak, jak w symbolu Trójcy trzech jest zarazem jednością i innością.
Ową wszechjedność miłości budować trzeba we wszystkich wymiarach – ma ona zatem dla mnie zarazem aspekt duchowy, jak i cielesny. Jest wypływającą z wolności jednią, pleromą. Królestwem Bożym, które – jako bogoludzie – powinniśmy budować. Bo głęboko wierzę, że innego Królestwa Bożego nie będzie.

Uświadomiłem sobie, że bliska mi idea poliamorii, jest dla mnie ideą z gruntu teologiczną. Poliamoria jest opisem życia Trójcy, zasadą i źródłem, które pozwala realizować się temu boskości w świecie. Wolność oddania, zaufania, współdziałania, bliskości, jednoczesne budowanie siebie (w miłości siebie) i innych (w miłości do nich) jest nośnikiem zbawienia, okazywanego „tym najmniejszym”. Jest tęskną i modlitewną miłością do demonów i gadów, ptaków, roślin, innych ludzi.
Uświadomiłem sobie, że pornoteologia jest dla mnie symbolicznym ucieleśnieniem poliamorii. Jako perspektywa pokazująca ekstazę osiąganą we wspólnocie poprzez wolność, a nie przedmiotowe przyporządkowanie żony mężowi. Pięknie wyraził to Aleksander Skriabin pisząc „Tak jak człowiek w momencie aktu płciowego w minucie ekstazy traci świadomość i cały jego organizm we wszystkich cząstkach zaznaje szczęśliwości, tak samo Bóg-człowiek, przeżywając stan ekstazy, napełni świat szczęściem i wznieci pożar”.

Według najstarszych tradycji krzyż to kosmiczne drzewo życia, którego rosa daje nam napój i ochłodę, którego kwiatami mamy kwitnąć, rozkoszować się jego owocami i swobodnie dysponować plonami. Krzyż to nieśmiertelna i wiecznie zielona roślina, na której – jak pisze Akwinata – zasiada zmartwychwstały Chrystus-król.

Królowanie krzyża to orgazmiczna erupcja wiecznego życia (z) miłości. Wolnej miłości – o ile ościeniem śmierci jest grzech, a grzech nie istnieje, gdy nie ma prawa.

Królestwo Boże w pełni pojawi się między nami, gdy bogoczłowieczy świat doprowadzimy do ekstazy orgazmu? Jakby to nie brzmiało, bliska jest mi ta perspektywa. I warto o nią zabiegać, nawet wtedy, gdyby miało okazać się, że poza ekstazą nic nie ma.  



środa, 1 kwietnia 2015

PARLAMENT Z PERSPEKTYWY RELIGIJNEGO KAMERDYNERA

Dwie rzeczy jest mi szczególnie trudno ocalić.
Wiarę i umiejętność mówienia o niej.
Nadzieję, że w RP da się żyć w sposób rozwijający skrzydła.

Jedno i drugie skutecznie zabija we mnie episkopat Kościoła rzymsko-katolickego,politycznie wszędobyliski, autorytarny, wykazujący się fundamentalnym niezrozumieniem perspektywy republikańskiej i wrogi nowoczesności, manipulujący sumieniami i emocjami m. in. poprzez sianie strachu.

***
Przeczyściłem dziś uszy, słuchając w radiowym przeglądzie prasy apelu Konferencji episkopatu do parlamentarzystów wz. z procedowaniem ustawy o in vitro. Przetarłem oczy, gdy zobaczyłem ten dokument. Grożenie parlamenatrzystom wyłączeniem ze wspólnoty eucharystycznej (a więc z Kościoła, jeśli uznać, że eucharystia jest jego modelem), jeśli poprą ustawę, przypominanie, że prawo Boże (Chrystus) jest przed prawem stanowionym, detonacja projektu ustawy jako "niezgodnej z podstawowymi kryteriami moralności" nie są próbą włączenia się do debaty czy namysłu nad tym, co w biomedycynie niepokojące.
To głos feudała i pana sumień, dla którego państwo może być tylko katolickie i którego muszą słuchać wszyscy obywatele, bez względu na wyznawane poglądy (Krk dokonuje tu kapitalnej manipulacji - państwo nie musi być religijne expressis verbis, ale istnieje tylko jedna etyka (katolicka), a więc tą musi kierować się państwo). 

***
Polski episkopat rzymsko-katolicki zapomina o kilku rzeczach. 

Primo, o prymacie indywidualnego sumienia w podejmowaniu decyzji moralnych, a także na prymacie perspektywy dobra nad stanowioną przez instytucje sferą powinności. Nauka ta, sformułowana przez Tomasza z Akwinu, promowana przez Servais Pinckaersa, Tadeusza Bartosia czy Ludwika Wiśniewskiego. W Polsce wciąż jedyną słuszną wersją tomizmu jest ta, sformułowana przez Mieczysława Krąpca i Mieczysława Gogacza, niestety.

Secudno, o nauce Vaticanum II, wyraźnie rozłączającej sferę polityki od sfery religii, pozytywnie wartościującą wolność światopoglądu i wyznania.

Tertio, o tym, że refleksja moralna jest znaczenie starsza od chrześcijaństwa. Nie warto więc udawać, że tylko w ramach swojej perspektywy można prowadzić słuszny namysł nam moralnością.

Quarto, że nauczanie o in vitro nie ma podstaw w Biblii. "W Biblii - pisze Barbara Chyrowicz - nie znajdziemy wszakże szczegółowych dyrektyw dotyczących dopuszczalnych granic ingerencji w naturę. Chrześcijańska (katolicka) teologia moralna wypracowuje zatem oficjalną doktrynę, korzystając z filozoficznych kategorii, podkreślając cały czas szczególną wartość życia każdego człowieka [...]". W filozofii dyskusyjne jest wszystko, a więc także wybór danej perspektywy filozoficznej. Krk nie może więc pokazywać swej teologii moralnej jako jedynie słusznej, bezdyskusyjnej, chwytającej domniemaną istotę rzeczy. Nie może, o ile nie chce popaść w demagogię i bawić się w manipulację. 

Quinto, nowoczesny republikanizm ma korzenie... teologiczne. Przypomniał to, m. in. Stanisław Filipowicz w książce Pochwała rozumu i cnoty. Republikańskie credo Ameryki.
Przypomina w niej, m. in., postać kaznodziei Jonathana Mayhew, który opracował teologię wolności. Wyprowadził ją z fundamentalnego przekonania, że egzystencja człowieka to manifestacja "niezmierzonej i nieskończonej miłości bożej. Wszystko, co miłości tej przeczy, jest więc pozbawione racji istnienia. [...] Człowiek obdarzony bezgraniczną miłością Boga, nie może być pomniejszony przez żadne manipulacje autorytetów nie sięgających jego wyżyn. Nie może w istocie stać się niczyim poddanym. Elementarnym atrybutem ludzkiej kondycji jest wolność" (s. 50).

Sformułowanie to lapidarnie ujmuje dynamiczny proces kształtowania się tzw. chrześcijaństwa bezkonfesyjnego, opisanego przez Leszka Kołakowskiego w pracy Świadomość religijna i więź kościelna. Doprawdy, trudno zamknąć oczy na tamte debaty, spory i wojny. I nie wyciągnąć z nich żadnej lekcji. 

Chyrowicz słusznie podkreśla, że spory bioetyczne są efektem akceptowania różnych koncepcji człowieka i odmiennych teorii etycznych. Ma rację, gdy mówi, że spory być może są nierozstrzygalne. Zgadzam się także, gdy mówi, że w debacie etycznej nie chodzi o konsens. Ale o umiejętność jasnego formułowania stanowiska i podawania argumentów. Ma w moim odczuciu rację, gdy mówi, że politycy muszą wypracować konsens. Co znaczy dla mnie stworzenie obywatelom możliwości wyboru.

***
Od dawna twierdzę, że polski Episkopat zamyka oczy na Vaticanum II. Jego nauczania bliskie jest perspektywie integrystycznej. Zacytuję więc na koniec XVIII punkt Syllabusa błędów, sprokurowanego przez papieża Piusa IX:

"P. Co to jest moralność?

O. Moralność jest prawidłem obyczajów, to znaczy postępowania człowieka w stosunku do Bo­ga, do podobnych sobie istot i względem siebie samego.

P. Jakie jest zadanie moralności?

O. Zadaniem moralności jest prowadzenie człowieka ku ostatecznemu celowi życia doczesnego, którym jest osiągnąć życie w wieczności.

P. Skąd pochodzi moralność?

O. Moralność pochodzi od Boga i tylko od Boga pochodzić może.

P. Dlaczego?

O. Dlatego, że tylko Bóg, Stwórca człowieka, może mu dać poznać ostateczny cel życia i sposo­by dojścia do tego celu.

P. Co z tego wynika?

O. Wynika z tego, że istnieje tylko jedna moralność, mianowicie moralność dana przez Boga.

P. Jakie są potępione przez Syllabus błędy dotyczące moralności?

O. Oto szereg potępionych przez Syllabus błędów, odnoszących się do moralności:

1. Prawa moralne nie potrzebują sankcji Bo­skiej; zupełnie nie jest potrzebnym, aby prawa ludzkie stosowały się do prawa przyrodzonego lub koniecznie otrzymały moc obowiązującą od Boga.

2. Nauki filozoficzne, moralne, jak również prawa cywilne mogą i powinny uwolnić się od powagi Boga i Kościoła.

3. Należy przyjąć istnienie tylko sił materialnych; cała moralność i uczciwość powinny polegać na gromadzeniu i pomnażaniu bogactw, mniejsza o to, jakimi środkami, byle tylko doga­dzało się namiętności.

4. Treścią prawa jest czyn materialny. Wszystkie obowiązki człowieka są próżnymi słowa­mi, a wszystkie czyny ludzkie posiadają siłę prawa.

5. Władza jest niczym innym, jak tylko licz­bą i sumą sił materialnych".

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...