„Symfonia
znaczy dla mnie budowanie świata wszelkimi możliwymi środkami istniejących
technik” – twierdził Gustav Mahler. A za nim słowa te powtarzał Bohdan Pociej. Trudno
nie wierzyć temu dictum, gdy słucha
się Beethovena, Brucknera, Mahlera czy Ives’a. Tyle tylko, że twórca symfonii
jest jak Bóg, a symfonia to świat w czasie kreacji. To tworzenie w skali makro,
na wskroś metafizyczne, obejmujące sobą świat jako taki i ludzkość jako taką.
Inaczej
jest z pieśniami. Są one dla mnie także budowaniem świata. Ale świata na wskroś
ludzkiego, intymnego. Nie wystarcza tu stwórczy gest kompozytora-Boga, bo pieśń
staje się światem tylko wtedy, gdy ten świat urodzi się w intymnym przeżyciu wykonawcy.
Tak
też żegnający świat i przyjaciół Mahler w Abschied
z Pieśni o ziemi wprowadza mnie w
metafizyczny spokój, wabi i sabi.
Tak
życzący Dobrej nocy Schubert w Pieśni zimowej wprowadza mnie w niepokój
targający człowiekiem odrzuconym, opuszczonym, kochającym na próżno.
Prywatnie
uważam, że Polska ma szczęście do liryki wokalnej. Niech ciężar dowodu wezmą na
siebie Szymanowski, Karłowicz, Lutosławski czy Mykietyn.
Polska
ma także szczęście do wykonawców liryki wokalnej. Tu ciężar argumentu zrzucę na
barki takich artystów, jak Hiolski, Szczepańska, Woytowicz, Toczyska, Rappe,
Kryger czy Karol Kozłowski.
Nieco
więcej słów chcę poświęcić Stanisławowi Niewiadomskiemu i trzem cyklom jego
pieśni w wykonaniu Bernadetty Grabias, Ziemowita Wojtczaka i Joanny Hajn-Romanowicz.
Artyści pomieścili je na dwupłytowym albumie, którego promocja odbyła się
dzisiaj w Akademii Muzycznej w Łodzi.
Niewiadomski
był człowiekiem-instytucją: kompozytorem, krytykiem muzycznym, pedagogiem,
dyrygentem. Należał do grona uczniów Karola Mikulego. W czasie I wojny
światowej kierował filią Konserwatorium Lwowskiego w Wiedniu, które powstało z
myślą o uchodźcach. Po wojnie zaś pracował między innymi w Państwowym
Konserwatorium Muzycznym w Warszawie. Pamiętany jest głównie (bodaj) jako
krytyk muzyczny, za sprawą choćby książek-antologii Romana Jasińskiego. Za
życia słynął głównie jako twórca pieśni, poprzez który rozśpiewywał całą
Polskę.
Album
wydany przez łódzką AM przynosi trzy cykle pieśni: Jaśkową dolę do słów Marii Konopnickiej, Humoreski, między innymi do słów Adama Asnyka, oraz Z wiosennych tchnień do słów Mariana
Gawalewicza.
Niewiadomski
tworzy miniatury szalenie melodyjne, wiele z tematów łatwo wpada w ucho i
zapada w pamięć. Po mistrzowsku operuje nastrojem – melancholia, liryzm
sąsiadują tu z dowcipem, ironią. Wyobraźnia muzyczna chroni jednak
Niewiadomskiego przed ilustracyjną dosłownością. Kompozytor mistrzowsko splata
głos ze zróżnicowanym akompaniamentem fortepianiu.
Na
koncercie promocyjnym wykonano pięć pieśni z Humoresek (Bernadetta Grabias), pięć pieśni spośród Z wiosennych tchnień i cztery z Jaśkowej doli.
Ziemowit
Wojtczak jak zwykle zaprezentował się doskonale – wspaniale budował liryczne
nastroje, nie pozwalał sobie na emocjonalne przerysowania, muzykę zaprzęgał w
służbę słowu. Jego atutem jest także opanowanie vibrata, które zawsze jest
świadomym środkiem wyrazu.
Nie
będę jednak krył, że moje serce należało do Bernadetty Grabias. To artystka
obdarzona głosem o wyjątkowej urodzie. Ze zdumieniem odkrywam, że jest w nim
coraz więcej powietrza i przejrzystości, nadającym świetlistości temu ciemnemu
mezzosopranowi. Szukając analogii w kamieniach szlachetnych do niedawna
porównywałbym Jej głos do brązowego cyrkonu, dziś dosłuchałem się jednak tonów
nowych, jakby smug o barwie butelkowej zieleni. Teraz przyrównałbym go do aleksandrytu, magicznego kamienia, który zmienia barwy w zależności od oświetlenia i tego, jak załamują się na nim promienie światła.
Potrafi ona nadać swemu głosowi
zaczepność i figlarność, potrafi wykreować smutek, ale także nadzwyczajną
zmysłowość. Erotycznej mocy takiej Latawicy faktycznie trudno by było się
oprzeć.
Wieczór
jako całość był udany tak bardzo, że nie będę się czepiał drobiazgów. Walna w
tym zasługa Joanny Hajn-Romanowicz, która czujnie towarzyszyła śpiewakom. Jeśli
czegoś żałuję, to tego, że grała ona na Steinway’u. Z jaką chęcią posłuchałbym
partii fortepianu granej na jakimś instrumencie z XIX wieku.
Co
do płyty, zgłoszę kilka uwag.
Primo, szkoda, że album jest materiałem promocyjnym, co znaczy, że nie
znajdzie się w klasycznej sprzedaży. Zmniejsza to potencjalny zasięg odbiorców,
czego bardzo mi żal.
Secudno, warto by pomyśleć nad zmianą układu książeczki. Tekst
Aleksandry Bęben powinien jednak znaleźć się przed biogramami wykonawców.
Tertio, dałbym wiele, żeby w Jaśkowej
doli towarzyszył Grabias Karol Kozłowski. Jego tenor – barwy jadeitu,
szalenie intensywny i młodzieńczy – idealnie sprawdziłby się w tej muzycznej opowieści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.