Tomasz Markiewka opublikował świetny tekst o pleniących się chwytach
polemicznych, których wartość jest niespecjalnie wielka. Do jego uwag chciałbym
dorzucić kilka własnych, dotyczących strategii obrony zdania przedstawianego
przez kogoś, kogo się ceni, bądź swojego własnego.
Jak
Markiewka, nie uważam, że sam jestem bez winy. „Co nie zmienia faktu, że są one
denerwujące i powinniśmy dążyć do ich zredukowania”.
Argument z osiągnięć. Struktura tego argumentu jest zadziwiająco prosta —
sukces osiągnięty w sferze nauki, kultury, biznesu chroni daną osobę przed
krytyką, dlatego że osiągnięcia „pozwalają na więcej”. W ostatnim czasie
spotkałem się z tym chwytem polemicznym w odniesieniu do mojej krytyki wywiadu Poliamoria: kilka srok za ogon oraz zastrzeżeń,
jakie wysunąłem pod adresem posta Jacka Dehnela o Krzysztofie Charamsie.
W
pierwszym przypadku argument był dwuelementowy. Po pierwsze, zostałem uznany za
osobę niekulturalną, czego wyrazem miało być pokazanie analogii między tekstem
z Wysokich Obcasów a wypowiedziami Dariusza Oko. Po drugie, uzasadnieniem mojej
niekulturalności miał być fakt, że wypowiadająca się w wywiadzie Alicja
Długołęcka wiele zrobiła na terenie seksuologii, porównywanie jej z Oko jest
więc nie na miejscu, nawet jeśli moje argumenty są w znacznym stopniu trafne. W
drugim przypadku zarzucono mi, że nazwanie Jacka Dehnela dandysem jest nie na
miejscu, gdyż był nominowany do najważniejszej polskiej nagrody literackiej i
jest ważną osobą w sferze polskiej literatury. Odmiennie jest za to z uznaniem
Charamsy za „diwę ze spalonej ambony” (moja uwaga, że dla niektórych Dehnel
może być właśnie diwą, jako osoba nosząca się a la dandys, pojawiła się w kontekście tej uwagi, z pytaniem, czy licentia poetica pozwala usprawiedliwiać
u jednych to, co zarzuca się innym) — Dehnel może sobie na to pozwolić jako
osoba o znaczących sukcesach.
Argument „z prowadzenia wojny”. Celuje w nim Dariusz Oko, który krytykę pod swoim
adresem przedstawia jako wojnę toczoną z Kościołem rzymsko-katolickim, a nawet
z samym Jezusem. Sam zresztą zostałem włączony w ową strategię wojenną, zdaniem
Oko jestem bowiem „gejem walczącym”. Dziwna to dla mnie wojna w sytuacji, w
której często i afirmatywnie korzystam z dorobku ludzi związanych z Kościołem. Mimo
że często nie podzielam zdania Barbary Chyrowicz, z satysfakcją czytam jej
teksty, omawiam je także ze studentami, stawiając jako wzór porządnie robionej
argumentacji bioetycznej. W swoich artykułach korzystam z myśli Akwinaty,
jestem stałym czytelnikiem prac Wacława Hryniewicza, wysoko cenię Waltera
Kaspera i wiele prac Josepha Ratzingera. Nigdy też nie twierdziłem, że należy
zabronić Kościołowi posiadania własnej doktryny i nauczania jej. Czym innym
jednak jest swoboda wyznania, a czym innym próba narzucenia doktryny kościelnej
państwu demokratycznemu. Jeszcze czymś innym jest mało elegancka, by nie rzec
wulgarna, krytyka całych grup społecznych, której dokonuje Oko.
Argument ze „zbyt wysokich wymagań”. Tutaj jako przykład mogę podać wymianę zdań pod
tekstem Doroty Wielowieyskiej poświęconego Charamsie. Pojawiła się tam opinia o
złamaniu celibatu, zresztą bardzo popularna w polskiej prasie. Rodzimi
dziennikarze nie odróżniają od siebie celibatu i ślubu czystości. Treściwie
wyjaśnił to jezuita, Marek Blaza:
„Celibat
to stan bezżenny. Np. każdy kawaler czy panna żyje w celibacie. Dlatego w
niektórych językach (np. francuskim czy włoskim) celibatariusz to po prostu
kawaler/panna, nieżonaty/niezmężna. Nie jest to zatem termin religijny w sensie
ścisłym. Owszem, kapłan rzymskokatolicki żyje w celibacie, czyli w stanie
bezżennym. Nie składa on żadnych ślubów tak jak zakonnicy. Stąd popełnienie
grzechu nieczystego przez zakonnika to nie tylko złamanie przykazania Bożego,
ale i złamanie ślubu czystości.
A zatem, złamanie celibatu to usiłowanie zawarcia małżeństwa, a nie grzech nieczysty. Co to znaczy "usiłować zawrzeć małżeństwo"? Chodzi tu np.o sytuację, gdyby kapłan rzymskokatolicki poszedł do Urzędu Stanu Cywilnego i tam wziął tzw. ślub cywilny. W oczach państwa, czyli z punktu widzenia prawa cywilnego taki ślub jest legalny, a z punktu widzenia nie jest on ważnym zawarciem sakramentu małżeństwa, czyli jest jedynie usiłowaniem zawarcia małżeństwa. Dlatego kapłan, który wziął tzw. ślub cywilny od razu jest zawieszony w czynnościach kapłańskich (suspendowany), a kapłan-zakonnik usunięty z zakonu lub zgromadzenia zakonnego. Z kolei zakonnik nie będący duchownym popada w karę interdyktu, czyli nie może przyjmować sakramentów.
A zatem, kapłan rzymskokatolicki, który żyje w konkubinacie nie łamie celibatu, ale popełnia grzech przeciw VI i/lub IX przykazaniu Bożemu. Natomiast kapłan-zakonnik w takiej sytuacji ponadto łamie notorycznie ślub czystości”.
A zatem, złamanie celibatu to usiłowanie zawarcia małżeństwa, a nie grzech nieczysty. Co to znaczy "usiłować zawrzeć małżeństwo"? Chodzi tu np.o sytuację, gdyby kapłan rzymskokatolicki poszedł do Urzędu Stanu Cywilnego i tam wziął tzw. ślub cywilny. W oczach państwa, czyli z punktu widzenia prawa cywilnego taki ślub jest legalny, a z punktu widzenia nie jest on ważnym zawarciem sakramentu małżeństwa, czyli jest jedynie usiłowaniem zawarcia małżeństwa. Dlatego kapłan, który wziął tzw. ślub cywilny od razu jest zawieszony w czynnościach kapłańskich (suspendowany), a kapłan-zakonnik usunięty z zakonu lub zgromadzenia zakonnego. Z kolei zakonnik nie będący duchownym popada w karę interdyktu, czyli nie może przyjmować sakramentów.
A zatem, kapłan rzymskokatolicki, który żyje w konkubinacie nie łamie celibatu, ale popełnia grzech przeciw VI i/lub IX przykazaniu Bożemu. Natomiast kapłan-zakonnik w takiej sytuacji ponadto łamie notorycznie ślub czystości”.
Zarzut
o złamanie celibatu, czyniony Charamsie – ostatnio przez Bolesława Parmę w Faktach i Mitach – nie wydaje się dobry.
Na tę uwagę odpowiedziano mi, że skoro katolicy z Polsce tego nie odróżniają,
to p. Wielowieyska także nie musi.
Argument z odczuć. Spektakularny wyraz znalazł w polemice z moim
tekstem o Poliamoria: kilka srok za ogon. Mój tekst – poza brakiem kultury –
nie jest dobry także dlatego że jego źródłem jest mój lęk przed tym, że być
może p. Długołęcka ma rację. Poprosiłem o wskazanie fragmentów, które
uzasadniają taką opinię, niestety — nie wskazano mi ich. Zarzut pisania „z lęku”
był jednak dalej powtarzany, mimo wskazania przeze mnie, że w swoim tekście
odnotowuję jako słuszną uwagę Deborah Anapol, że poliamoria ma także swe ciemne
strony: „O ile Puszczalscy są nieproblematyzującą wielomiłości zachętą do
tego, by zacząć żyć inaczej, Anapol targają liczne wątpliwości. Ma ona
świadomość, że wielomiłość - jak każda idea - ma swoje ciemne strony: jako
poręczne pojęcie maskujące seksoholizm, uzależnienie, instrumentalny stosunek
do drugiego człowieka”. Strategia pisania „z lęku” ma mnie dyskwalifikować, ale
argumentem za tym, że ją stosuję, są odczucia, których polemistka nie próbowała
nawet zweryfikować pod wpływem moich argumentów.
Argument z odwracania kota ogonem. Wiąże się on z chwytem, który Tomasz Markiewka opisuje
jako „Jestem w dyskusji, ale mnie w niej nie ma”. „Nie mam czasu na czytanie
tego, co piszesz…”, „chcę grzecznie skończyć, a Ty ciśniesz…”, „merytoryczność
to nie jest najważniejsza rzecz”, „emocje są ważnym argumentem” — jednoznacznie
ustawia to dyskusję na zasadzie: ocenię coś, ale nie będę wdawał się w
merytoryczną polemikę. Ale niech mi ktoś powie, że nie chcę rozmawiać, albo że
jedyne, co pozostaje, to ocena wymiany zdań przez czytelników, wtedy odwrócę
kota ogonem: „obrażasz mnie”, „o właśnie, to ta Twoja otwartość na rozmowę”.
Argument z wozu i przewozu. To strategia wpisywania przeciwnika w inkryminowany
przez siebie „obóz” polityczny i światopoglądowy. Choćby uznanie, że krytyka
wywiadu o Poliamorii jest wsparciem
dla prawicy. Albo – jak uczynił to Dehnel pod moim adresem – literacko zgrabne
zarzucenie mi rozpylania wody święconej i „kruchta-lności” (słowotwórstwo
moje), żeby tylko nie ustosunkować się do argumentu (chodziło m.in. o specyfikę
stawiania głosu i mówienia, zawodowo związaną z klerem, czy zacytowanie reguł
dobrego myślenia w sformułowaniu Michała Hellera, a także o pokazanie, że można
być krytycznym nie przekraczając zasad dobrego smaku, co zrobiłem na
przykładzie Pawła Gużyńskiego).
Argument z sarkazmu i ROTFLu. Od wtorkowej debaty podmiotem tych argumentów stał się
Adrian Zandberg. Osoby konkurujące o głosy w wyborach zamiast odnieść się do jego
wypowiedzi często gęsto kolportują sarkastyczne memy czy tworzą personalne
posty, które mają zdyskredytować jego i jego środowisko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.