Za Jerzym Szackim proponuję odróżnić od siebie ideę właściwej umowy społecznej od idei kontraktu rządowego. Właściwa umowa społeczne to „umowa pomiędzy przyszłymi członkami społeczeństwa co do zasad jego organizacji”. Taką funkcję pełni Konstytucja RP, w której suweren (naród) określił zasady ustrojowe Polski wraz z fundamentalnymi wolnościami i obowiązkami obywateli. Kontrakt rządowy z kolei to „umowa między rządzącymi a rządzonymi co do ich wzajemnych zobowiązań”. Sądzę, że za moment zawierania takiej umowy uznać można wybory demokratyczne. PiS często powołuje się na to, że działania przedstawicieli tej partii legitymizowane są wolą suwerena-narodu. Problem w tym, że PiS notorycznie myli porządek wyznaczany przez właściwą umowę społeczną z porządkiem wyznaczanym przez kontrakt rządowy. W żadnym razie wynik ostatnich wyborów nie daje mu mandatu do podejmowania prób zmiany porządku konstytucyjnego. Warto przy tym podkreślić, że gdyby PiS posiadało taki mandat i tak — do momentu wejścia w życie nowej Konstytucji — miałoby obowiązek działać w ramach obowiązującej umowy społecznej. PiS zobowiązane jest z kolei do realizowania kontraktu rządowego, a więc do złożonych obietnic wyborczych, z których rząd w deklarowanej formie nie wywiązał się. Jest to bezsporne na poziomie faktów — z obietnicami wyborczymi PiS można się łatwo zapoznać, próba mówienia więc, że deklarowało się coś innego można uznać tylko za wprowadzanie w obieg kłamstwa społecznego.
Podobnie sytuacja wygląda w przypadku
Prezydenta Andrzeja Dudy. Także on zawarł ze społeczeństwem kontrakt rządowy, z
którego konsekwentnie nie wywiązuje się. Jedną z fundamentalnych obietnic Dudy
było realizowanie art. 1 Konstytucji, a więc zapewnienie, że „będzie
prezydentem wszystkich Polaków”. Po Jego wystąpieniu w Otwocku nie można mieć
już jednak złudzeń — Duda jest prezydentem „lepszej” części obywateli albo
„prawdziwych” Polaków. Wystąpienie Dudy jest dla mnie wstrząsającym
potwierdzeniem, że nie traktuje serio swojego zobowiązania do realizacji
artykułu 1 Konstytucji RP. Oczywiście, zwolennicy Prezydenta zwracają uwagę, że
mówił on w swoim wystąpieniu o prawie do różnych wizji wspólnoty i że nikogo
nie aresztuje się i nie niepokoi z powodu odmiennych poglądów. Przykładem mają
być demonstracje, w ramach których obywatele swobodnie wyrażają swoje poglądy.
To prawda, Duda mówił o tym w Otwocku. Konstrukcja jego przemówienia nie
pozostawia cienia wątpliwości, że mówił o tym w celach stricte propagandowych.
Był to listek figowy, którym wtedy, gdy będzie to potrzebne, można zasłonić
bezwstydność jego wystąpienia.
W retoryce wyróżnia się trzy wymiary
przemówienia — jego logos, pathos i ethos. Logos to dziedzina racjonalnej
argumentacji, wnioskowania, dowodzenia, rozumowania. Pathos oznacza apelowanie
do uczuć, w tym wskazywanie zagrożeń i apelowanie do tożsamości grupy. Ethos
wiąże się ściśle ze sferą światopoglądu, ideologii i moralności. Światopogląd
czy ideologia leży u podstaw tego, jaki cel stawia przed sobą nadawca
komunikatu. Przekonania moralne zaś odpowiadają za to, jakie środki prowadzące
do realizacji celu uzna on za godziwe. Jak pisze Michał Heller: „Myśl zmienia
świat — z moralnie neutralnego w przeniknięty wartościami”.
Zgadzam się z Hellerem, że należy mówić o
moralności myślenia. Ma ona dla mnie dwa wymiary — zewnętrzny i wewnętrzny.
Zewnętrzny wymiar moralności myślenia wiąże się z przekonaniami etycznymi
jednostki oraz ze standardami etycznymi i obszarami „moralnej niepewności”
charakteryzującymi wspólnotę, z której jednostka się wywodzi. Wewnętrzny wymiar
moralności myślenia oznacza kierowanie się określonymi standardami
racjonalności. Za Hellerem sformułuję trzy takie reguł.
Po pierwsze, należy dążyć do jasności i
ścisłości formułowanych sądów. „Grzechem śmiertelnym przeciwko tej regule jest
mętniactwo wypowiedzi, wielomóstwo, które bądź wcale nie niesie ze sobą
informacji, bądź celowo wprowadza w błąd lub rozmywa znaczenia”. Jawnym
mętniactwem jest budowanie wypowiedzi wewnętrznie niespójnej, co — naganne z
racjonalnego punktu widzenia — może być świadomym chwytem propagandowym.
Po drugie, należy być otwartym na dyskusje
z innymi, czego koniecznym warunkiem jest samokrytycyzm oraz dążenie do tego,
by swoich poglądów nie narzucać słuchaczom czy dyskutantom. Wiąże się to z
koniecznością rozpatrywania innych możliwości i stojących za nimi
argumentów.
Po trzecie, należy mieć poczucie
konsekwencji, czyli być świadomym, że przyjmując jakąś przesłankę rozumowania,
trzeba przyjąć wynikający z niej wniosek.
Wszystkie te reguły zostały złamane w
wystąpieniu Dudy w Otwocku. Wystąpienie Dudy było niespójne. Deklarowany
początkowo szacunek wobec pluralizmu społecznego szybko ustąpił nie tyle
krytyce, co dyskredytacji oponentów PiS. Wiąże się z tym także odrzucenie
konsekwencji deklarowanych poglądów. Respektowanie złożonej obietnicy wyborczej
i kierowanie się szacunkiem wobec odmiennych poglądów nie dopuszczają
dyskredytacji obywateli. Z tezami Dudy nie można podjąć sensownej polemiki, bo
słowa wymierzone w opozycję, wpisywały się w sferę pathosu a nie logosu. Duda
apelował to poczucia tożsamości grupowej ludzi „lepszej kategorii”, którym
zagrażają Ci, którzy chcą od Boga powrotu Polski dojnej i których on — jako
Prezydent — się nie boi. Głosy opozycji nazwane zostały krzykiem, sianiem
niepokoju i propagandy oraz kalumniami rzucanymi przez ludzi odspawanych od
stołków. Duda dał jasno do zrozumienia, że nie liczy się z nimi. Jak
zadeklarował: i tak będzie robił swoje, realizując swoją wizję wspólnoty. Uznał
też, że opozycjoniści dają się uwieść propagandzie, że ich argumenty są
niespójne, a to, że ludzie przyzwoici dają się zwieść „pewnym próbom
zastraszania” napawa go przykrością. Decyzje polityczne obecne rządu postrzega
Duda jako naprawę państwa realizowaną w ramach polityki roztropnej i
podporządkowanej dobru wspólnemu. Rozliczył się także z III RP pytając
retorycznie o to, jaki wpływ na Polskę miały „dokumenty przechowywane w
prywatnych domach”.
Andrzej Duda dokonał w swoim przemówieniu
nieuprawnionych uogólnień. Zupełnie pominął protesty partii RAZEM, którą trudno
uznać za reprezentację odspawanych od stołków (neo)liberałów. Nie napomknął o
wątpliwościach co do działań rządu zgłaszanych przez różne instytucje — część z
tych głosów zebrana jest na stronie Obserwatoriumdemokracji.pl. Uznał
też, że każdy głos sprzeciwu wobec PiS bierze się bądź z obawy przed utratą
pozycji, bądź z intelektualnego zaczadzenia. Odwołania do równości obywateli
wplótł w narrację, która miała pokazać, że działania opozycyjne służą
utrwalaniu społecznej nierówności i że prawdziwa równość oraz prawdziwa
demokracja wprowadzana jest przez PiS. Zdyskredytował takie instytucje, jak
Komisja Wenecka, choć zadając retoryczne pytanie o to, gdzie była, gdy
wcześniej łamano w Polsce prawo, zapomniał, że o opinię do Komisji zwrócił się
(między innymi) minister rządu PiS. W końcu do zwolenników siebie i PiS
skierował słowa: „wszyscy jesteśmy ludźmi inteligentnymi, jesteśmy ludźmi
dumnymi z naszej Ojczyzny, jesteśmy ludźmi, którzy rozumieją procesy
historyczne i jesteśmy także ludźmi, którzy rozumieją, że nasze państwo jest
wykorzystywane, a że my jesteśmy traktowani jako ludzie drugiej kategorii. I
myślę, że czas najwyższy, abyśmy powiedzieli, że tu, w Polsce, to my właśnie
jesteśmy ludźmi pierwszej kategorii. My i że nasze interesy przede wszystkim tu
muszą być realizowane i że my mamy także prawo do realizowania naszych
interesów na arenie międzynarodowej i mamy prawo sami decydować o tym, co jest
dla nas dobre a co jest dla nas złe, kto jest dla nas gościem, a kto jest dla
nas wrogiem”. Jeśli słowa te potraktować serio, oznaczają, że osoby „inaczej
myślące” nie są inteligentne, nie rozumieją procesów historycznych, nie są
dumne z Polski, nie widzą negatywnych zjawisk drążących państwo. Myślę, że jest
to charakterystyka wszystkich tych osób, które Duda uznaje za omamione przez
polityków tracących posady. Ich wizja wspólnoty z definicji zostaje tu
odrzucona jako nieracjonalna i sterowana przez wrogie interesy. Nie potrafię
zrozumieć, jak przy takiej ocenie dużej części społeczeństwa można mówić o
równości obywateli. Trudno bowiem uznać, że równość polega na tym, że akceptuje
się pozycje światopoglądowe Prezydenta i PiS. Ale chyba tak rozumie to PiS —
dlatego we własnym mniemaniu zasadnie powołuje się na to, że ich działania
legitymizuje wola suwerena. Naród bowiem utożsamiony zostaje z wyborcami PiS.
Potwierdzeniem mojej tezy mogą być słowa Jarosława Kaczyńskiego: „Ci, którzy z
nami walczą, przybierają, można powiedzieć, barwy ochronne. To są te barwy,
które tutaj widać na sali, biało-czerwone. Oni próbują być biało-czerwoni.
Deptali wszystko, co w naszej kulturze jest święte. To oni się dzisiaj
organizują, to oni tworzą KOD”. Kaczyński mówił także, że gardząc Polską owi
wrodzy oni chcą być kimś innym.
Schemat wystąpienia Kaczyńskiego jest taki
sam, jak schemat wystąpienia Dudy — dyskredytacja oponentów. Jako wrogów,
gardzicieli polskości, ludzi, rzec by można, niespełna rozumu. Celem oby
wystąpień było jedno — poparcie dla działań władzy. Dokonano tego w sposób
intelektualnie niemoralny. Zamiast do argumentów odwołano się do emocji,
insynuacji, dobierano przykłady tak, by umacniać tożsamość grupową swoich
zwolenników. Jednym ze sposobów konsolidowania grupy było wskazanie zagrożeń,
wyobrażonego wroga, który udaje tylko, że jest Polakiem, ale tak naprawdę nie
jest częścią narodu. Narodem polskim są zwolennicy PiS. To jest ów suweren,
który legitymizuje wszystkie poczynania obecnego rządu. Wbrew obowiązującej w
Polsce umowie społecznej (Konstytucja) i wbrew zawartemu w wyborach kontraktowi
rządowemu.
Cytaty z przemówień Andrzeja Dudy i
Jarosława Kaczyńskiego podaję za:
https://www.youtube.com/watch?v=_Dz6qwo9HJs
http://wyborcza.pl/1,75478,19732404,jaroslaw-kaczynski-o-kod-oni-polska-gardza-oni-chca-byc-kims.html
[Tekst w redakcji Marii Pallado ukazał się w serwisie Medium Publiczne].
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.