piątek, 22 lipca 2016

25 LAT NA RÓWNI POCHYŁEJ

„ONI mają własne interesy, różne od tych, które deklarują publicznie jako swoje cele i zwykle z nimi niezgodne; posiadają przy tym ogromne, w porównaniu z ludźmi, którymi rządzą, możliwości urzeczywistnienia owych interesów — dzięki swoim wpływom, mniej lub bardziej oficjalnym koneksjom i układom wzajemnym. Mają też nieuchronnie skłonność do rozszerzania swojej władzy poza granice ustanowione prawem […].
Demokrację różni od innych systemów politycznych nie psychologia rządzących, lecz mniej lub bardziej gęsta sieć kontroli społecznej nad ich poczynaniami. Nieufność i podejrzliwość społeczna jest spoiwem tej sieci. Uśpienie tych uczuć, pojawienie się bezkrytycznej wiary w czystość intencji i mądrość rządzących, czy wręcz jakiejś odmiany «miłości» do nich, jest zaproszeniem do rządów autorytarnych — zaproszeniem, które rzadko bywa odrzucane. Droga zaś do autorytaryzmu do totalitaryzmu jest niebezpiecznie krótka”.

Zanim część z nas zakrzyknie, że to klarowna i trafna diagnoza tego, co w Polsce dzieje się współcześnie, a inna część oburzy się na te słowa spieszę wyjaśnić — to fragment tekstu Barbary Stanosz z listopada 1993 r. Niżej pojawiają się wymowne słowa o Lechu Wałęsie i jego „dworze”: nie, nie będzie On mężem stanu podobnym do Józefa Piłsudskiego. Nie dlatego że jego rozmaite talenty są mniejsze, ale dlatego że „współczesna polska mentalność obywatelska nie przewiduje instytucji Wodza Narodu”, a poparcie społeczne wyborcze Wałęsy jest mniejsze niż „zapewne utrzymuje” jego dwór.
Sądzę jednak, że podobieństwo tego, o czym pisze Stanosz, do wydarzeń aktualnych, nie jest przypadkowe. Zmieniło się tyle, że część Polaków przewiduje już instytucję Wodza Narodu, a politycy podejmują usilne starania, by właśnie tę część Polaków uznać za całość Polaków.  Wszelako mogło do tego dojść tylko dlatego że przez minione c. 25 lat nie próbowano zbudować mechanizmów demokratycznego państwa prawa opartego o zasady sprawiedliwości społecznej i równości wszystkich obywateli, ale od początku toczono wojny kulturowe. A zamiast zajmować się biedą, bezrobociem i rozmaitymi nierównościami społecznymi, postawiono na zarządzanie emocjami i rozgrywanie ich w społeczeństwie. A luminarze tamtych wydarzeń, zmieniając swe partyjne barwy niczym kameleon, niezmiennie zasiadają w ławach poselskich i studiach telewizyjnych czy też goszczą na łamach innych mediów. Jest to o tyle proste, że większość informacji z początków przekształceń ustrojowych jest „analogowa”, a więc szerzej nie dostępna użytkownikom informacji cyfrowych. W tym kontekście nasze lenistwo okazuje się grzechem. A niewiedza zagrożeniem.

Ciekaw jestem, kto z obecnej młodzieży wie, że jedną z pierwszych wielkich wojen kulturowych III RP wypowiedziano w sprawie aborcji? Twarz tej wojny pospołu byli (między innymi) Stefan Niesiołowski i Marek Jurek. W kontekście Niesiołowskiego i ustawy antyaborcyjnej Stanosz napisała w  styczniu 1993 r., że rozsiewa on aurę terroru ideologicznego.
(Co ważne, pierwszy tekst Stanosz związany z ruchami antyaborcyjnymi ukazał się w 1989 r. jeszcze w drugim obiegu, w Kosie. Już wtedy pisała Ona o perswazyjno-propagandowym poszerzaniu znaczenia słów dziecko i zabójstwo. Wskazywała w nim także na podobieństwa-w-działaniu między ideologią PZPR, a ideologią katolickiej prawicy. Twierdziła choćby: Różnice między tymi dwiema doktrynami najwidoczniej nie przeszkadzają temu, by wyznawcy każdej z nich uciekali się do takich samych metod językowego manipulowania ludźmi”)

Kto pamięta, że Stanosz zdiagnozowała wtedy przejście od jednej ideologicznej formy państwa do innej — tworzonej pod dyktando nauki społecznej Kościoła rzymsko-katolickiego, który w Polsce zwykło się utożsamiać z całym chrześcijaństwem (ostatnio zrobił to Dawid Wildstein pisząc 


Stanosz pisała o doktrynie partii i doktrynie Krk:

„Występując w roli ideologii, doktryny te mają wiele cech wspólnych. Obydwie są zbiorami dogmatów i produktów myślenia życzeniowego, podających się za prawdy najwyższe i ostateczne — odpowiednio — za niepodważalne prawa historii lub za dyktat rozumu transcendentnego. Obie mają na sztandarach dobro i godność człowieka, a do zaoferowania — wizję życia jako służby i restryktywny kodeks moralno-obyczajowy (każda nieco inny, lecz równie niewyszukany intelektualnie i mało skuteczny wychowawczo). Żadna z tych doktryn nie toleruje krytycyzmu i nie pretenduje do tego, by być akceptowaną w wyniku dojrzałego namysłu: każda żąda, by zaszczepiono ją człowiekowi niemal od kolebki. Obie wreszcie pretendują niemal wszystkie dziedziny życia, redukując zakres ludzkich wyborów w każdej sprawie.
Obsesyjnymi tematami jednej z tych ideologii są własność i praca, obsesyjnymi tematami drugiej — seks i rodzina”.

Podobna jest także strategia propagandowa, w której korzysta się choćby z poszerzania zakresu znaczeniowego słów w celach perswazyjnych, np. „dziecko poczęte”. Czy „postkomunista”. To ostatnie słówko Stanosz wzięła na warsztat w styczniu 1994 r. Pisała wtedy:

„Nazwa postkomunista jest więc , podobnie jak «wróg klasowy» itp., klasycznym wyrażeniem orwellowskiej nowomowy: ma nikły sens opisowy, służy natomiast do ekspresji pewnych uczuć […], a także do budzenia w innych takich uczuć, w następstwie zaś — odpowiednich postaw i zachowań wobec osób określanych tym słowem”.


Rządzenie emocjami to doskonały sposób, by uprawiać pozorną politykę. Eliminuje się bowiem debatę publiczną, polaryzuje społeczeństwo, unika rozwiązywania kwestii naprawdę pilących. A obok tego realizuje się własną wizję państwa i narodu, a także sprzyja interesom bliskich (z różnych, często z pragmatycznych powodów) sobie grup. A że to równia pochyła? Jesteśmy na niej od 25 lat. Ale większość polityków lamentujących nad obecnym upadkiem kraju jakoś nie chce wziąć za to odpowiedzialności. 

czwartek, 21 lipca 2016

OD RZECZY W DO RZECZY

Pamiętacie groteskową i haniebną okładkę Do Rzeczy, na której Tomasz Terlikowski i Jan Pospieszalski zakuci w pancerze bronią granic Polski przed „homoimperium”?


W najnowszym numerze Tygodnika Faktycznie materiałami wydrukowanymi w Do Rzeczy zajął się Tomasz Kozłowski. To tekst wart polecenia, Autor pokazuje bowiem jak prawdziwe są słowa z powieści Gora Vidala: „Nawet dziecko może dostrzec różnicę między tym, w co Galilejczycy rzekomo wierzą, a tym, w co wierzą naprawdę, jak to udowadniają ich czyny”. Katolicka prawica może dwoić się i troić, by siać strach w narodzie, budzić frustrację, niechęć, stygmatyzować i kreować się na męczenników. Niestety, kłamstwo powtórzone tysiąc razy nie staje się prawdą, nawet jeśli wierzą w nie zastępy.

Kozłowski pisze o ludzie pokroju Terlikowskiego i Pospieszalskiego bronią Polski przed „homoimperium” „wszelkimi możliwymi środkami: od manipulowania historią, przez niedomówienia, po jaskrawe błędy logiczne”. Podaje też stosowne przykłady.

Bejtar w mundurach, Berlin 1936 r.

Choćby ten, że wg Pospieszalskiego polskim narodowcom „nigdy nie odbiła groźna szajba nacjonalizmu”, bo strzegł ich katolicyzm i to, że Krk skutecznie uczył dekalogu. Cóż… Kozłowski przypomina choćby o tym, że polskie władze w dwudziestoleciu międzywojennym wspierały tak skrajne ugrupowanie jak Bejtar — prawicę żydowską, której chłopcy pozdrawiali się salutem, byli wspierani przez Mussoliniego (nosili zresztą brunatne koszule, identyfikując się w ten sposób z włoskimi faszystami), a w Polsce współdziałali z Falangą. Ideolodzy ONR Falanga zaś nie mieli problemu, by swój ruch zaliczać do jednej rodziny z „faszyzmem we Włoszech, hitleryzmem w Niemczech”, co przeczytać można było na łamach Pro Christo.
Albo ten, że — w odniesieniu do tekstu Marka Chodakiewicza z Do Rzeczy —, źe ruchy LGBTQ dążą do „zmiany natury człowieka i zniszczenia rodziny jako instytucji”. Tak jakby poszerzenie pojęcia rodziny mogło cokolwiek zniszczyć, lub jakby legalizacja związków jednopłciowych miała oznaczać zanik heteroseksualizmu. Nie wiem też, co miałby zniszczyć biseksualizm, poza pokazaniem, że miłość i wierność to coś innego, niż bycie seksualną własnością w nuklearnej rodzinie. Nie wiem też, co niszczą drag queen — teatralne przebieranie się za inną płeć ma długą tradycję, a niektórzy, jak James Whiteside, swój wkład do kultury mają na różnych polach: to nie tylko świetna drag queen, ale jeden z najlepszych na świecie tancerzy baletu. Nie znam też nikogo, kto by się zaraził transseksualnością i kto chciałby, jak wiele osób trans, mieć w życiu tak pod górkę.

Kozłowski pisze jednak, że „manipulacje, przekłamania i błędy w rozumowaniu” nie są tym, co najbardziej niebezpieczne w działalności polskiej kato-prawicy. Najgorsza jest ideologia, której służą. Powołując się na Timothy Snydera i Adama Ostolskiego Kozłowski pisze o tym, że geje stali się nowymi Żydami, których się nienawidzi. Pisze też, że domniemany spisek światowego gejostwa nadaje się na wymarzonego wroga, którego zwalczanie usprawiedliwia działania mające na celu „faktyczną destabilizację państw i praw w imię «natury, Boga i demokracji»”.

Zachęcam do lektury, bo w artykule znaleźć można znacznie więcej!


czwartek, 7 lipca 2016

nowy TYGODNIK FAKTYCZNIE



Słownik synonimów podaje, że odpowiednikami słowa „wściekły” są między innymi: „rozjuszony”, „niepohamowany”, „gniewny”, „rozsierdzony”. Z całą pewnością słowa te odnoszę się do określonego stanu emocjonalnego, nad którym trudno zapanować. Zaczynając lekturę tekstu Adama Ciocha Jesteśmy wściekli! można było założyć, że dominować w nim będą emocje, emocje silnie spersonalizowane, tak, jak czymś szalenie indywidualny jest gniew.
Blok tekstów, które otwierają pierwszy numer Tygodnika Faktycznie, a w których Cioch i redakcja tłumaczą się z odejścia z Faktów i Mitów wydaje mi się jednak bardzo wyważony. Oczywiście, tu i ówdzie znać emocje, ale nie biorą one jednak góry. Argumentacja jest klarowna, a podane fakty — bolesne, choć ostateczne rozstrzygnięcie należeć będzie do sądu. Dziennikarskie śledztwo, które ws. Naczelnego „FiM” przeprowadzili redaktorzy (obiecali to czytelnikom „FiM”) pokazało bowiem, że miały miejsce niepokojące zdarzenia, związane nie tylko z podmiotem wydającym gazetę, ale również „z organizacją charytatywną […], która kilka lat temu zaczęła działać obok redakcji «Faktów i Mitów»”. Sprawa ta dotyczy mnie osobiście, byłem bowiem jedną z osób odpisującą na cele związanej z „FiM” organizacji swojego 1%. To, o czym piszą redaktorzy Tygodnika Faktycznie przyprawia o ból głowy. Tym bardziej, że Naczelny „FiM” nie tylko nie poczuł się źle w stosunku do swojego zespołu, ale próbował jeszcze ugrać coś dla siebie w związku z aresztowaniem. W przekazanym redaktorom grypsie pisał:

Do odczytania na zebraniu całego Zespołu! Wkrótce — najpóźniej 15 maja — do Was wrócę i wszystko będzie jak dawniej (…). MUSIMY wygrać mój pobyt tutaj. Podgrzewajcie atmosferę w sieci – na Facebooku może założyć jakiś profil dot. mojego niesłusznego uwięzienia. Do gazety dawajcie (piszcie!) listy z poparciem dla mnie. Trzeba ze mnie zrobić więźnia politycznego. Róbcie to umiejętnie! Z głową! W sieci można dużo, więc i niekoniecznie od siebie….

Myślę, że redakcja, o ile chciała zostać wierna ideałom wydawanej gazety: trosce o wykluczonych, solidarności społecznej, walce o świeckość itd. itp., nie miała wyjścia: musiała zrezygnować z pracy w „FiM”. I założyć nowy tygodnik. Jest to tym bardziej konieczne, że sprawa Naczelnego „FiM” ma niebagatelny wpływ na samo pismo: realnie powiększa zagrożenie, że przy obecnej koniunkturze pismo szybko zniknęłoby z rynku. Choć nie kryję, że poczułbym ulgę, gdyby zarzuty nie potwierdziły się. 
To, że redakcja pracować będzie teraz „z czystą kartą” jest dodatkowym zabezpieczeniem pisma o niezależnym charakterze.
Bo też najważniejsze jest to, co będzie w nowym piśmie. Adresowane jest ono do wszystkich tych, którzy nie odnajdują się ani w „klerykalno-smoleńskiej IV RP”, ani w „aroganckiej IIIRP, wykluczającej mniej zamożną połowę Polaków”. Symbolicznie redaktorzy piszą o V RP — świeckiej, przyjaznej mniejszościom seksualnym, etnicznym, światopoglądowym, zatroskanej o ludzi bez pracy, bez domu. Stawiającej na konstruktywne debaty światopoglądowe. Widać to już w tym numerze, gdzie na jednej stronie sąsiadują felietony ateistyczny i mówiący o życiu po odrzuceniu religii, i religijny, acz nie-dogmatyczny i nie-instytucjonalny.
Redakcji udało się zaproponować gazetę zdecydowanie lepszą graficznie niż „FiM”. Jej układ jest jasny, nie ma „przeciążenia” grafiką (w „FiM” bywało że siermiężną), świetnie wprowadzono do niej kolor. Znakomita jest także merytoryczna zawartość numeru i jego język: daleki od napastliwości, za to boleśnie wskazujący problemy. Wyjątkowo cieszy mnie, że jako felietonista związał się z Tygodnikiem Faktycznie prof. Andrzej Jaczewski. To na starcie wartość dodane.
Zachęcając do kupna i lektury pisma polecę kilka artykułów:
Czwarty rozbiór Polski oraz Wynoś się do swojego kraju! dotyczą polskiej emigracji zarobkowej i sytuacji Polaków po Brexicie.
Niedokończone rozmowy z Rydzykiem dotyczą niewyjaśnionej sprawy pieniędzy, które Rydzyk zbierał „dla ratowania Stoczni”. Gazecie udało się dotrzeć do nowych dokumentów, z których wynika, że Bolesław Hutyra, szef Społecznego Komitetu Ratowania Stoczni Gdańskiej i Przemysłu Okrętowego, nie był w stanie dostać się do Rydzyka na „rozmowę wyjaśniającą”. Nic nie dały jego dramatyczne apele m. in. do Mieczysława Krąpca czy prowincjała redemptorystów. Pozbawiono go sprawowanej funkcji, a sam zginął w niewyjaśnionych okolicznościach w trakcie podróży na rozmowę z ministrem skarbu państwa ws. zbiórki Rydzyka.
Czytelnik znajdzie też tekst o Krzysztofie Charamsie i jego wydanej właśnie we Włoszech książce, o rzezi wołyńskiej czy bitwie na Kosowym Polu.

W stopce redakcyjnej nie znalazłem Adama Ciocha, w piśmie jest jednak jego tekst. Mam nadzieję, że dołączy do zespołu na stałe. Bo to „pewniak” wśród dziennikarzy i osoba, na której można polegać.

sobota, 2 lipca 2016

INFORMACJA PUBLICZNA WS. TEATRU WIELKIEGO W ŁODZI


WITOLD STĘPIEŃ
Marszałek Województwa Łódzkiego

Do wiadomości:

Paweł Gabara
Dyrektor TWŁ

NSZZ Pracowników Kultury i Sztuki przy TWŁ
Opinia publiczna

Wnoszę o udostępnienie w trybie informacji publicznej protokołów z kontroli, które odbywały się w Teatrze Wielkim w Łodzi, z zastrzeżeniem anonimizacji danych, które podlegają ochronie.

UZASADNIENIE
Dostęp do informacji publicznej wynika wprost a art. 61 Konstytucji RP. Stanowi on:

Art. 61. 1. Obywatel ma prawo do uzyskiwania informacji o działalności organów władzy publicznej oraz osób pełniących funkcje publiczne. Prawo to obejmuje również uzyskiwanie informacji o działalności organów samorządu gospodarczego i zawodowego, a także innych osób oraz jednostek organizacyjnych w zakresie, w jakim wykonują one zadania władzy publicznej i gospodarują mieniem komunalnym lub majątkiem Skarbu Państwa. 2. Prawo do uzyskiwania informacji obejmuje dostęp do dokumentów oraz wstęp na posiedzenia kolegialnych organów władzy publicznej pochodzących z powszechnych wyborów, z możliwością rejestracji dźwięku lub obrazu. 3. Ograniczenie prawa, o którym mowa w ust. 1 i 2, może nastąpić wyłącznie ze względu na określone w ustawach ochronę wolności i praw innych osób i podmiotów gospodarczych oraz ochronę porządku publicznego, bezpieczeństwa lub ważnego interesu gospodarczego państwa.

Z całą pewnością działalność Teatru Wielkiego w Łodzi, która jest samorządową instytucją kultury, powinna podlegać nadzorowi ze strony społeczeństwa (narodu), do którego w myśl art. 4 ust. 1 Konstytucji należy władza zwierzchnia. Dostęp do informacji publicznej, o który wnioskuję, jest tym bardziej konieczny, że Dyrekcja TWŁ planuje przesunięcie pracowników realizujących usługi portierskie i bezpośredniej ochrony osób i mienia do firmy zewnętrznej (tzw. outsourcing). Działanie takie powoduje niestabilność zatrudnienia i pociąga za sobą poważne koszta społeczne i psychiczne. Ceną, którą płaci się za niepewność ekonomiczną i rosnące nierówności społeczne, opisana została w wydanej niedawno w Polsce książce „noblisty” z ekonomii Josepha E. Stiglitza. Wystarczy po nią sięgnąć, by przekonać się, jak cena ta jest wysoka. Symptomatyczne jest, że w czasie zbiegły się informacje o planowanych zmianach zatrudnienia w TWŁ ze śmiercią jednego z pracowników, którego te zmiany miałyby dotyczyć.
Wgląd w protokoły pozwala ocenić, że planowany outsourcing faktycznie jest dobrym sposobem poszukiwania oszczędności w TWŁ. Być może rozsądniejsze jest poszukanie oszczędności gdzie indziej. Warto także ocenić gospodarność władz TWŁ. Pamiętajmy, że niegospodarność stanowi czyn zabroniony, którego znamiona określa art. 296 Kodeksu Karnego.

Biorąc to wszystko pod uwagę, wnoszę jak na początku. 

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...