niedziela, 23 lipca 2017

POLACY, JA OTRZEŹWIAŁY ABU HAMID MUHAMMAD IBN MUHAMMAD AT-TUSI-ASZ-SZAFI ZWRACAM WAM UWAGĘ

Chwała niech będzie bliskim, krwi z krwi, którzy znając prawdę postanowili mnie ocalić! Spragnionemu podawali „wodę żywą”, strukturyzowaną dzięki inżynierowi Ziębie tak, by dzięki pełnej biodostępności oczyściła me komórki z wody martwej. Teraz nie mogę już kłamać. Nazywam się Abu Hamid Muhammad ibn Muhammad at-Tusi-asz-Szafi, służę Angeli Merkel i Rządowi Światowemu. Protestuję przeciw rządom PiS, które — obok rządów Putina, Orbana i Erdogana — jako ostatnie stawiają opór społecznemu Panowaniu jedynego władcy świata — Demokracji.


Polacy, obudźcie się! Posłuchajcie Roberta Tekieli, który widzi, że protesty są przygotowane, bo wszyscy mają takie same świece. To prawda, ja  otrzeźwiały Abu Hamid Muhammad ibn Muhammad at-Tusi-asz-Szafi i moi współbracia wstawiamy je do Biedronek, Netto i wszelkich innych sklepów. My sprawiamy, że oczadzeni protestem ludzie widzą, że świece się różnią, ale kamery, aparaty i oczy w służbie narodu widzą, że są takie same! Sprzedajemy je z polecenia Kanclerz Niemiec po to, by otrzymane pieniądze przekazywać na tworzenie szczepionek i propagowanie szczepień. Niech chwała będzie Kukiz’15, PiS i prawicy, która widzi, że szczepienia są złe, a za odczyny płacić należy odszkodowania. Dla społecznego spokoju nie mówią oni jednak, że nie chodzi o prosty odczyn, ale przenoszone przez szczepionki i zabójcze dla narodu zakażenie demokracją, której wyznacznikiem będzie równość, wolność i sprawiedliwość.


Polacy, obudźcie się! Rację ma TVP Info, gdy na pasku pisze, że uliczna rewolta jest sposobem na sprowadzenie uchodźców! Ja otrzeźwiały Abu Hamid Muhammad ibn Muhammad at-Tusi-asz-Szafi mówię Wam, że ruch ten ma dwie strony. Na emigrację wysyłamy Polaków, by choć część z nich propagowała demokratyzm na Zachodzie, a w Polsce zrobiła miejsce uchodźcom. Chwała niech będzie PiS, że chce to powstrzymać! I wszystkim ludziom dobrej woli, którzy napadają na punkty z kebabem, plują na niemieckich muzułmanów przebywających w Polsce by zwiedzić Auschwitz.

Polacy, obudźcie się! Ja otrzeźwiały Abu Hamid Muhammad ibn Muhammad at-Tusi-asz-Szafi zwracam Wam uwagę na szkodliwą działalność przefarbowanego Niemca — Adriana Zandberga, który zwrócił uwagę, że program Mieszkanie+ pozwoli na eksmisje na bruk, bez prawa do lokalu socjalnego. Uwierzcie mi, na bruk trafią tylko współpracownicy Angeli i Rządu Światowego, przeciwnicy Narodu. By jednak nie gwałcić Praw Człowieka, jakże bliskich sercu rządzących w Prawdzie, pozwoli im się odejść drogą naturalną, poprzez trudy życia!

Polacy, obudźcie się! Ja otrzeźwiały Abu Hamid Muhammad ibn Muhammad at-Tusi-asz-Szafi mówię Wam, że promujemy gender. Seks analny jest bowiem liturgią celebrowaną na cześć naszego Boga — Demokracji. A poprzez przedostające się do krwi fekalia (niech chwała będzie Dariuszowi Oko, że podniósł ten temat) i poprzez ruch: tłok w rurę wydechową, destabilizujemy organizmy, by spolegliwie poddały się dyktatowi sprawiedliwości, równości, indywidualnej wolności, społecznej solidarności ze wszystkimi: z ludźmi i z przyrodą. Nie dajcie się też omamić — rzekomo groźne nowotwory są pretekstem, by chemioterapią niszczyć zdrowe orientacje seksualne i zdrowe-narodowe postawy. A przecież droga do zdrowia jest prosta, choć — niestety — lewoskrętna.

Polacy, obudźcie się! Ja otrzeźwiały Abu Hamid Muhammad ibn Muhammad at-Tusi-asz-Szafi mówię Wam, że młodzi nie protestują sami z siebie! To astroturfing, w którym udaje się spontaniczność. Stoi za tym Żyd (tylko nieliczni, jak Piotr Rybak, wiedzą, co to za groźni ludzie, groźni także dlatego że mają za sobą polskie sądy), współpracujący z Angelą i Rządem Światowym, Mark Zucekrberg, i obmierzły George Soros! Krzewiciele globalnej komunikacji i programów promujących równość (te tęczowe lajki na Facebooku!) i demokrację, choćby przez łże-Fundację Batorego.

Polacy, obudźcie się! Ja otrzeźwiały Abu Hamid Muhammad ibn Muhammad at-Tusi-asz-Szafi mówię Wam, że na protesty chodzi garstka osób. A to, że informacjom TVP przeczą zdjęcia i filmy? Cóż z tego! Jak mawiał wielki filozof — jeśli fakty nie zgadzają się z teorią, tym gorzej dla faktów!


wtorek, 11 lipca 2017

O ZAANGAŻOWANIU

Odejście Mamy i nadzwyczajna troska przyjaciół i bliskich to od marca zasadnicza część mojego życia. Te kilka — krótkich — miesięcy sprawiło, że zatrzymałem się i ze zmienionej perspektywy zacząłem opowiadać sobie swoją przeszłość. A to, przynajmniej dla mnie, oznacza, że dokonał się przełom. Na czym on dokładnie polega, być może nie dowiem się nigdy, odkrywając zmiany po kawałku. Dziś dotarło do mnie, że w nowy sposób uświadomiłem sobie, co tworzy mój aksjologiczny kręgosłup, innymi słowy — w odniesieniu do jakich wartości próbuję żyć. Podkreślam słowo «próbuję», bo na co dzień daleko mi do takiego życia wartościami, jakiego bym sobie życzył (ale też dzięki temu wciąż mogę posuwać się do przodu).

Do niedawna wydawało mi się, że podstawowymi wartościami są dla mnie wolność, równość i braterstwo. Z braterstwem wiązałem przyjaźń i prawdę, jako istności swoiście pod braterstwem «podwieszone». Prawdę wiązałem również z wolnością stawiania pytań, odmienności światopoglądu, całkowitej wolności sumienia. Dziś mogę powiedzieć, że zestaw wartości dla mnie się nie zmienił, zmieniły się za to relacje między nimi.  Bez prawdy, braterstwo i wolność wydają mi się ułudą, a równość przekształca w nihilizm. Uważam też, że nie tylko braterstwo prowadzi do przyjaźni, ale przyjaźń do braterstwa. Relacja zatem jest źródłowo kolista. Przyjaźń bowiem — tak, jak ją rozumiem — głęboką więzią łączy w praktyce życia określonych ludzi, ale wskazuje przez to na uniwersalne zobowiązanie człowieka względem ludzkości. Bez przyjaźni, jako wolnego, także od zazdrości, bycia wspólnie braterstwo staje się ideą pustą czy w szczególny sposób ograniczoną do określonego kręgu. Nie ma w nas bowiem doświadczenia tego, jak przekraczać ograniczenia, jak racjonalnie współczuć, jak iść wspólnie w kierunku wspólnego dobra. Tym, co się we mnie zmieniło, jest także horyzont, na tle którego patrzę na te wartości. Mówiąc dokładniej, horyzont nie tyle zmienił się na nowy, ile pełniej uświadomiłem sobie, jaki ten horyzont jest. Pomógł mi w tym Alain Touraine, do którego książki Myśleć inaczej właśnie wróciłem. Mianowicie, po zauroczeniu koncepcjami, w których pokazywano zależność aktorów społecznych od determinant ekonomicznych, społecznych, także biologicznych, przyszedł czas na zdecydowanie większą afirmację aktorów jako podmiotów, którzy działają odwołując się do przynależnym jednostkom zuniwersalizowanych praw. Jasne, jako ludzie bywamy i jesteśmy ofiarami rynku, rasizmu, patriarchatu, homofobii. Ale jesteśmy również aktywnymi podmiotami, które w innowacyjny sposób walczą o uznanie swojego statusu w imię praw, które jako podmiotom nam przysługują. „Zależność kobiet, odrzucenie mniejszości — etnicznych, religijnych, kulturowych czy seksualnych — problemy młodzieży w szkole i w życiu osobistym: oto trzy ogromne obszary naszego życia społecznego, gdzie zwrot w myśli społecznej, jakiego konieczność zamierzam tu wykazać, znajduje zastosowanie, gdzie wywołuje uczucia, inspiruje idee oraz politykę zdolną do przekształcania naszego życia osobistego i zbiorowego — pisze Touraine. — […] Czy nowe konflikty pracownicze nie są także reakcjami obronnymi przeciwko «elastyczności» pracy, która redukuje byt pracownika do pasma prac tymczasowych i okresów bezrobocia, przez co traci on poczucie kierowania własnym życiem? Ta sama formuła dociera do nas z najróżniejszych sfer: swobodny wybór zachowań seksualnych, wolność sumienia, szczególnie w kwestiach religijnych, również są specyficznymi formami obrony przez każdego swojego prawa do bycia podmiotem. A więc nie ofiarą, ale aktorem, który dąży raczej do stworzenia wolnej relacji między sobą samym a sobą, niż do zintegrowania ze zbiorowością”. Właśnie ten kierunek wskazywał również Michel Foucault, choć recepcja jego myśli zbyt długo akcentowała te prace, na podstawie których dało się eksploatować głównie figurę ofiary.

Troska o to, by być podmiotem, a nie ofiarą, jest jednak niemożliwa bez odniesienia do prawdy i rzetelnej wiedzy. Widać do doskonale na przykładzie edukacji, gdzie — jak diagnozuje Touraine — „szkołę czyni się katalizatorem rosnących nierówności, odmawiając wzięcia pod uwagę specyfiki psychologicznej, społecznej i kulturowej każdej jednostki, co jest krzywdzące dla najsłabszych i najbardziej zdominowanych”. Atak na rzetelną edukację seksualną, odmowa uznania wiedzy na temat różnorodności orientacji seksualnych, tworzenie lekcji historii w duchu nacjonalistycznym i religijnym — wszystko to omija szerokim łukiem prawdę i generuje nierówności, wrogość, bywa że przemoc. Rzetelność wiedzy i prawda są zobowiązaniami etycznymi. Można nie reagować na promowanie poglądów antyszczepionkowych. Można jednak (i należy) reagować na takie poglądy w imię etycznego zobowiązania do prawdy, pokazując, że traktowanie opartych na nieprawdzie opinii jako równorzędnych z rzetelną wiedzą stanowi zagrożenie dla jednostek i społeczeństw, co odbiera podmiotom zdolność kierowania swoim życiem. (Choćby łatwa nadzieja dawana często przez "alternatywnych medyków", którzy wynajdują panacea, odbiera szansę działania, które może przynieść autentyczne efekty, w tym poprawę zdrowia;  jako odebranie podmiotowości, aż po spowodowanie śmierci, można widzieć też działanie Włoszki, która zapalenie ucha u syna "leczyła" homeopatią). Takim zagrożeniem stają się również takie instytucje społeczne, których zasadą jest podkreślanie całkowitej równoważności opinii, prowadzi to bowiem tylko w jednym kierunku: anything goes. W takim kierunku prowadzi też literalnie rozumiane przekonanie, że wolność sumienia jest absolutna i w związku z tym wszelkie poglądy są równie: w takiej perspektywie nacjonalizm i homofobia stają się równorzędne z tolerancją czy akceptacją, fałsz staje się równy z prawdą.  

Przyznaję, że w ostatnim czasie lepiej zrozumiałem swój relatywizm, w ramach którego odrzucam nihilizm i rozcieńczenie prawdy w nieograniczonym pluralizmie, ale i zrozumiałem, że najlepszym katalizatorem mojego zaangażowania na rzecz wolności, równości, braterstwa, przyjaźni i prawdy, są relacje przyjacielskie, dalekie od instytucjonalnego zobowiązania do przestrzegania określonych wartości. Zastanawiam się także, jakie instytucje społeczne mogą być odpowiedzią na wyzwania naszych czasów — wyzwania związane z troską aktorów i własną podmiotowość i związane z nią prawa. Czy instytucje zakorzenione w stabilnych strukturach, będących odbiciem struktur społecznych sprzed lat, są do tego zdolne? Czy zrodzona w innych czasach przestrzeń, w której dopuszczano do dyskusji różnorodność opinii, jest produktywna w dobie, w której wielość opinii staje się problemem? (Biorąc choćby pod uwagę wielość fake newsów)? Wiem jedno, że przekonuje mnie Touraine mówiąc o tym, że nasze czasy są postspołeczne. Są postspołeczne z tego powodu, że punktem wyjścia budowania relacji jest samoodniesienie się do siebie podmiotów, ów ruch „obrony przez każdego swojego prawa do bycia podmiotem. A więc nie ofiarą, ale aktorem, który dąży raczej do stworzenia wolnej relacji między sobą samym a sobą, niż do zintegrowania ze zbiorowością”. Odziedziczone po minionych czasach hierarachie, elitaryzmy, wizje świata oparte na analizie struktur, nie przystają do tych tendencji. Trzeba nam nowego języka, trzeba być może nowych, postspołecznych, instytucji. Trzeba nam też odnowy rozumienia znaczenia prawdy w życiu jednostkowym i zbiorowym.

Przez te kilka krótkich miesięcy zrozumiałem, jak ważne jest zaangażowanie, ale także, jak złudne jest przekonanie, że zaangażowanie samo w sobie jest ważne. Ważne są wartości, które motywują to zaangażowanie, bo tylko one pozwalają oceniać barbarzyństwo po imieniu.  


sobota, 1 lipca 2017

CZY EMPATIA ZBAWI ŚWIAT?

MAGDZIE
wrażliwemu człowiekowi i wrażliwemu lekarzowi

Paweł Reszka opublikował niedawno książkę Mali bogowie. O znieczulicy polskich lekarzy. Abstrahuję od sformułowanej w książce diagnozy, która odsłania patologie systemu zdrowotnego. Chcę skupić się na tym, jak jest reklamowana. Mianowicie, potencjalny czytelnik może przeczytać:

„Dlaczego lekarze nie widzą w tobie człowieka?Paweł Reszka, wybitny dziennikarz, autor świetnie przyjętej książki "Chciwość", opowieści o tym jak nas naciągają banki, tym razem wszedł za kulisy szpitali. Zatrudnił się jako sanitariusz. To, co tam usłyszał i to, co zobaczył przeraziło nawet jego. Obojętność wobec cierpienia jest wszechogarniająca”.

Owa wyróżniona przeze mnie obojętność niemal automatycznie odsyła do hasła: brak empatii. Nic zatem dziwnego, w kontekście Małych bogów o empatii i jej braku się mówi. Jako przykład przytoczyć można słowa samego Reszki:

 „Teraz, po premierze, piszą do mnie SMS-y: “Nie wiedziałem, że jest tak źle. Szukam w sobie empatii”. Także oni są bardzo świadomi. Najgorzej jest z tymi, którzy już przekroczyli granicę, którym jest już wszystko jedno. Proszę pamiętać, że od pewnego momentu lekarz bardzo dobrze zarabia. Ale to już jest człowiek zmieniony, zautomatyzowany”.

Z kolei czytoholik pisze:

„Co jest przyczyną tego, że pacjent z człowieka staje się po prostu kolejnym numerkiem na liście? Gdzie gubi się empatia i zwykłe człowieczeństwo? Najczęściej przyczyną jest zwykła codzienność pełna mozołu i trudu. Ile potrzeba czasu, by porzucić swoje ideały i marzenia o ratowaniu ludzi? Na te i wiele innych pytań odpowiedzi starał się znaleźć Paweł Reszka pisząc reportaż Mali bogowie”.

Wypowiedzi te wpisują się w pewien społeczny trend, który dogmatem czyni pogląd, iż empatia jest czymś dobrym i pożądanym: „brak empatii uważany jest za zaburzenie, a więcej empatii za odpowiednią kurację” (Paul Bloom).  Sam muszę się przyznać, że nie tylko nie oczekuję do lekarzy empatii, ale uważam, że takie oczekiwanie jest szkodliwe. Dlaczego? Aby odpowiedzieć na to pytanie doprecyzuję, co rozumiem przez empatię. Za Bloomem, którego książkę Przeciw empatii. Argumenty za racjonalnym współczuciem właśnie czytam i chcę w tym wpisie polecić, rozumiem empatię jako

akt doświadczania świata tak, jak sądzimy, że doświadcza go ktoś inny”,

a zatem jako akt, w którym czyjeś cierpienie wywołuje cierpienie we mnie, gdy «przeżywam cudze przeżycie».

Oczekiwanie, że lekarz ma odczuwać emocje pacjentów i ich rodzin, przeżywać ich przeżycia, wydaje mi się oczekiwaniem nierealnym i destrukcyjnym. Jest ono nierealne, gdyż — jak słusznie zauważa Bloom — trudno jednocześnie wywołać w sobie przeżycia i emocje dwóch osób. A przecież lekarz ma do czynienia ze zdecydowanie większą liczbą pacjentów. Wymóg empatii mógłby sprawić, że doświadczy silnych emocji i przeżyć — dajmy na to — kilku osób, a te przesłonią mu sytuację innych pacjentów. Jest ono destrukcyjne, nie liczy się bowiem ani z kondycją lekarza, ani z zasadami profesjonalizmu, które wymagają także „chłodnego spojrzenia”. Jestem głęboko przekonany, że lekarz empatyzujący z pacjentami szybko trafiłby z poważanymi zaburzeniami na oddział psychiatrii. Destrukcyjność nakładanego na lekarzy wymogu empatii bierze się również z tego, że współodczuwanie może wykrzywiać obraz sytuacji. Podam przykład pacjenta, który zmarł w szpitalu po operacji. Miał sympatycznego i słownie wspierającego lekarza rodzinnego, którego rodzina znała od lat. Kontakt z operatorem był krótkotrwały i nie było szansy na wytworzenie więzi. Bodaj najbardziej rozpowszechnioną reakcją rodziny będzie motywowany bólem żal i pretensje w stosunku do lekarza ze szpitala, obraz lekarza rodzinnego będzie pozytywny. Faktycznie może być tak, że lekarz rodzinny był miły, ale był kiepskim diagnostą i jego zaniedbania mogły być decydujące dla śmierci pacjenta. Operator zaś wraz z zespołem mógł dołożyć wszelkich starań, by uratować życie zmarłego, ale nie okazało się to możliwe. Empatyzowanie z rodziną może w tym przypadku doprowadzić do współudziały w krzywdzących pomówieniach, obciążając przy tym lekarzy szpitala, którzy muszą w pełni profesjonalnie podejść do przebywających na oddziale pacjentów, a pominąć odpowiedzialność lekarza, do którego rodzina czuje sympatię. Można rzecz, że empatia okazuje się tu stronnicza. Podobnie jest w przykładach podanych przez Blooma. Pisze on np. o empatyzowaniu z dzieckiem, u którego doszło do odczynu poszczepiennego. Empatyzowanie to prowadzi do krytyki szczepień, mimo że szczepienia prowadzą do dobrostanu wielu ludzi. Empatia może być zatem zagrożeniem, a że pogląd tego rodzaju może budzić silny sprzeciw bierze się z tego, że oceniamy ją jednostronnie. To posłużę się przykładem Blomma z literatury, która ma uczyć empatyzowania. Przytacza on w swym wywodzie słowa Joshua Landy: 

„Jest Chata wuja Toma, ale są też Narodziny narodu. Jest Kolor purpury, ale są też Dzienniki Turnera, superrasistowska powieść dla białych, którą Timothy McVeigh zostawił w wyładowanej materiałami wybuchowymi ciężarówce, zaparkowanej przez niego   przed budynkiem federalnym w Oklahoma City. Każda z tych narracji gra na empatii czytelnika; nie tylko tak wielkoduszni pisarze jak Dickens, który zachęca nas do sympatyzowania z małą Dorrit, lecz także autorzy westernów, piszący o biednych i bogatych kolonistach atakowanych przez strasznych, okrutnych Indian; Ayn Rand, u której wspaniałym «twórcom miejsc pracy» nieustannie przeszkadzają natrętne pasożyty, ludzie, którzy tylko wykonują prawdziwą robotę, i tak dalej, i tak dalej”.
Podsumować to można za Bloomem mówiąc, że empatia działa jak reflektor. „Reflektor ma jednak ograniczony zasięg — pisze Bloom — i na tym polega jeden z problemów z empatią. Empatia źle sobie radzi w świecie, w którym jest wielu potrzebujących i w którym skutki naszych działań są rozproszone, często spóźnione i trudne do oszacowania, w świecie, w którym pomoc jednej osobie  tutaj i teraz może prowadzić do większych cierpień w przyszłości”.

Z empatią wiążą się również inne zagrożenia. W części książki, którą już przeczytałem, Bloom pisze m. in. o poprawności empatycznej (w analogii do poprawności politycznej). Chodzi choćby o eliminowanie z edukacji czy ostrzeganie przed podjęciem wykładu, że omawiane treści mogą kogoś urazić. Problem ten sformułowała Karen Swallow Prior. Bloom jej ujęcie uznaje wprawdzie za zbyt łatwe, ale go nie lekceważy. Pisze m. in. o krytykach „poprawności empatycznej”, którzy zwracają uwagę, że „skupienie uwagi na ostrzeżeniach o szokujących treściach odwróci uwagę uniwersytetów i college’ów od ważniejszych spraw, takich jak większa troska o zdrowie psychiczne studentów”.

Wszystko to nie oznacza, że Bloom jest jakimś amoralistą, który przekreśla sens uczuć, przeżyć i więzi międzyludzkich. Dostrzega on także pozytywne rzeczy związane z empatią, ale uważa, że sama empatia jest przeceniania. Niedoceniana jest za to refleksja moralna. Jest on również rzecznikiem „inteligencji społecznej” zwanej niekiedy „empatią kognitywną”, czyli umiejętności rozumienia, co dzieje się z innymi ludźmi. Różnica między empatią a empatią kognitywną polegałaby, mówić z grubsza, na tym, że nie musimy czuć czyjegoś bólu, by rozumieć, że ktoś go odczuwa i mu współczuć. W kontekście choćby praktyki lekarskiej słuszniej byłoby też oczekiwać właśnie współczucia i troski (choć współczucie jako motyw np. działań politycznych też nie jest wcale takie oczywiste, o czym pisze Bloom). No i trzeba by pamiętać, że moralne działanie nie zależy od wzbudzonych w nas emocji. Topiącemu się dziecku winniśmy pospieszyć na ratunek nawet jeśli w elementarnym zakresie z nim nie empatyzujemy.


Bloom, w przeczytanej już przeze mnie części książki, pisze o ograniczeniach rozumowania. Prowadzi refleksję filozoficzną, korzysta z dorobku neuronauk i psychologii, której jest reprezentantem. Moim zdaniem warto nie zaperzyć się w przekonaniu, że „empatia zbawi świat” i poznać jego poglądy. 

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...