Przed nami jubileusz 50-lecia
Teatru Wielkiego w Łodzi. Inauguracji dokonano 19 stycznia 1967 r. spektaklem Halki Stanisława Moniuszki. Kierownictwo
muzyczne sprawował Zygmunt Latoszewski, a reżyserował Jerzy Zegalski. Tadeusz
Kaczyński w książce Dzieje sceniczne
Halki uznał tę produkcję za jedną z najciekawszych wystawień tej opery obok
inscenizacji Schillera i Dejmka. Warto od razu podkreślić, że Dejmek
reżyserował Halkę na deskach Opery
Łódzkiej (obchodzono wtedy stulecie sceniczne Halki i związany z tym Rok Moniuszkowski). Przed nami kolejna
łódzka inscenizacja. Cieszę się, że Teatr dba, by nie przeszła niezauważona.
Zainteresowani mogą przeczytać wywiad z realizatorami jubileuszowej
inscenizacji. Można także wziąć udział w specjalnie na tę okazję przygotowanej
grze miejskiej. Plakaty i banery zdobią Teatr. Pomyślano również o specjalnym
rocznicowym koncercie, w ramach którego spotkają się ze sobą obecni i dawni soliści TWŁ.
Pozwalam sobie
przypomnieć fragmenty książki Tadeusza Kaczyńskiego dotyczące inscenizacji
Dejmka i Zegalskiego. Tym bardziej warto to zrobić, że w obu inscenizacjach
występowała zasłużona dla naszej sceny Halina Romanowska. Niech stanowią
kontrapunkt do jubileuszu, którego obchodów już nie mogę się doczekać.
„Wśród licznych jubileuszowych wystawień wyróżniała się premiera w Operze Łódzkiej, przygotowana przez Kazimierza Dejmka (reżyseria) i Władysława Raczkowskiego (kierownictwo muzyczne) — szczególnie ze względu na wersję sceniczną odbiegającą od całej dotychczasowej tradycji.
Nowa koncepcja polegała na znacznym ustatycznieniu opery, unieruchomieniu chórów i sprowadzeniu do symbolicznego minimum scenografii, przez co wykonanie przypominało oratorium w kostiumach.
Nie zrezygnowano jednak z aktorskiego rozegrania ansamblów, pozostawiono też na swoim miejscu ustępy baletowe (co, nawiasem mówiąc, niektórzy uznali za niekonsekwencję). Przetasowaniu uległa natomiast kolejność poszczególnych scen, a całkowitej zmianie — scena finałowa. W inscenizacji Dejmka bohaterka opery nie popełnia samobójstwa, ale po prostu oddala się. Opuszczono też końcową partię chóru, dając w to miejsce finał uwertury”.
„Autorzy, Zygmunt Latoszewski i Jerzy Zegalski, oparli inscenizację na zasadzie jedności miejsca i czasu w I i II akcie oraz III i IV akcie , powracając w ten sposób poniekąd do pierwotnej, «wileńskiej» Halki dwuaktowej. […] Spomiędzy wielu świeżych pomysłów inscenizacyjnych warto zwrócić uwagę choćby na nieszablonowe rozwiązanie finału opery: zamiast często stosowanego ostatnio (choć nieprawdopodobnego historycznie) wygrażania panom ciupagami, górale po odśpiewaniu okolicznościowej formułki pod dyktando Dziemby — spiesznie rozchodzą się do domów […]”.
***
Do 29 stycznia trwa
głosowanie publiczności w konkursie kompozytorskim na napisanie opery Człowiek z Manufaktury. 5 stycznia odbyła się publiczna prezentacja
fragmentów oper skomponowanych przez czterech twórców wybranych przez jury.
Byłem obecny na tym koncercie i biorę udział w głosowaniu, do czego namawiam
czytelników.
Nie pokusiłem się jednak o napisanie recenzji, miałem bowiem
poczucie, że na przygotowanie wykonania zespoły miałby zbyt mało czasu. (Nie
znam rozkładu prób, ale nie chciałbym skrzywdzić orkiestry i chóru w sytuacji,
gdyby niedostatki wynikały z pośpiechu. O tym, że pośpiech był wnioskować można
z wypowiedzi Wojciecha Rodka, który podkreślał, że wykonano intensywną pracę w
krótkim odcinku czasu).
Zabieram głos poniekąd po to, by dodać coś do tekstów, które funkcjonują już w sieci, choćby do tego. Przyznaję, że naoliwionej maszyny (która kojarzy mi się i z precyzją, i z bezdusznością) tego wieczoru się nie dosłuchałem. Bezdusznie nie było. Co do precyzji — pamiętam choćby rozjazdy między orkiestrą a chórem. Sam chór zaś nie był wystarczająco dobrze słyszalny (nie da się tego tłumaczyć faktem, że stał w miejscu, w którym zazwyczaj nie stoi, powinno się bowiem zadbać o to, by miejsce było odpowiednie). Nie mogę też z entuzjazmem wypowiedzieć się o wszystkich solistach. Zawód sprawiła mi choćby Joanna Lewińska — przeszkadzała mi m. in. nadmierna wibracja (i jej następstwa), głos nie zawsze był pełny i dostatecznie nośny, nie ma też dla mnie zbyt atrakcyjnej barwy. Nadmierna wibracja dała mi się we znaki nie tylko u niej. Wbrew deklaracjom Małgorzaty Walewskiej, ze soliści ledwo rozczytali nuty, mieliśmy do czynienia z próbami zbudowania postaci. Ale i tu nie wszystko mnie przekonało. Osobną kwestią była dykcja — nie wszystkich solistów dało się zrozumieć. Można uznać, że ramach koncertu mieliśmy do czynienia z otwartą próbą — takie deklaracje padały ze sceny. Jeśli miało tak być, trzeba było ten fakt zaznaczyć w materiałach, przecież do TWŁ można się wybrać na otwartą próbę. Wydarzenie prezentowane było jednak inaczej — jako pierwsze publiczne wykonanie fragmentów konkursowych kompozycji. Koncert też umożliwił publiczności oddawanie głosów (aby mogli to robić Internauci, był rejestrowany). Wszystko to nakłada na organizatorów szczególne zobowiązania, których otwarta próba nie może zrealizować. Złe wykonanie nie tyle rzutuje w takim przypadku na kompozycję, co jest jej jedynym znanym przedstawieniem. Trudna i bogata partytura może przepaść z kretesem wobec prostszej i mniej ciekawej, jeśli pierwszą zaprezentuje się źle, a drugą wykona przyzwoicie. W konkursie konsekwentnie głosuję na kompozycję, która — moim zdaniem — na wykonaniu straciła najwięcej, a w wielu momentach wyjątkowo mnie zafrapowała. Podobają mi się — z różnych powodów, a żadna w całości — także dwie inne.
Zabieram głos poniekąd po to, by dodać coś do tekstów, które funkcjonują już w sieci, choćby do tego. Przyznaję, że naoliwionej maszyny (która kojarzy mi się i z precyzją, i z bezdusznością) tego wieczoru się nie dosłuchałem. Bezdusznie nie było. Co do precyzji — pamiętam choćby rozjazdy między orkiestrą a chórem. Sam chór zaś nie był wystarczająco dobrze słyszalny (nie da się tego tłumaczyć faktem, że stał w miejscu, w którym zazwyczaj nie stoi, powinno się bowiem zadbać o to, by miejsce było odpowiednie). Nie mogę też z entuzjazmem wypowiedzieć się o wszystkich solistach. Zawód sprawiła mi choćby Joanna Lewińska — przeszkadzała mi m. in. nadmierna wibracja (i jej następstwa), głos nie zawsze był pełny i dostatecznie nośny, nie ma też dla mnie zbyt atrakcyjnej barwy. Nadmierna wibracja dała mi się we znaki nie tylko u niej. Wbrew deklaracjom Małgorzaty Walewskiej, ze soliści ledwo rozczytali nuty, mieliśmy do czynienia z próbami zbudowania postaci. Ale i tu nie wszystko mnie przekonało. Osobną kwestią była dykcja — nie wszystkich solistów dało się zrozumieć. Można uznać, że ramach koncertu mieliśmy do czynienia z otwartą próbą — takie deklaracje padały ze sceny. Jeśli miało tak być, trzeba było ten fakt zaznaczyć w materiałach, przecież do TWŁ można się wybrać na otwartą próbę. Wydarzenie prezentowane było jednak inaczej — jako pierwsze publiczne wykonanie fragmentów konkursowych kompozycji. Koncert też umożliwił publiczności oddawanie głosów (aby mogli to robić Internauci, był rejestrowany). Wszystko to nakłada na organizatorów szczególne zobowiązania, których otwarta próba nie może zrealizować. Złe wykonanie nie tyle rzutuje w takim przypadku na kompozycję, co jest jej jedynym znanym przedstawieniem. Trudna i bogata partytura może przepaść z kretesem wobec prostszej i mniej ciekawej, jeśli pierwszą zaprezentuje się źle, a drugą wykona przyzwoicie. W konkursie konsekwentnie głosuję na kompozycję, która — moim zdaniem — na wykonaniu straciła najwięcej, a w wielu momentach wyjątkowo mnie zafrapowała. Podobają mi się — z różnych powodów, a żadna w całości — także dwie inne.
Co mnie nie przekonuje?
Onomatopeiczność, która sprawdza się w teatrze radiowym. Dość naiwny
neoklasycyzm, który w rozkładzie napięć i nastrojów przypomina ilustracyjność
muzyki filmowej.
Co doceniam? Choćby pomysł na zadysponowanie
partii Poznańskiego na tenor. Partię tę wykonywał Aleksander Kunach — jego
jasny, srebrzysty, delikatny, skupiony głos pozwolił wykreować ciekawą postać.
Zaintrygowała mnie personifikacja czterech żywiołów, kontrast w pomyśle na
zadysponowanie roli Konia-Marynarza wysokimi głosami męskimi (falsetysta
(kontratenor) Jan Jakub Monowid i tenor spinto — Dominik Sutowicz).
Tyle moich uwag — tak
ogólnych, jak tylko się dało. Nic nie odbierają one samemu pomysłowi na konkurs,
który doceniam. I namawiam do głosowania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.