poniedziałek, 18 sierpnia 2014

SAVE THE DATE. SAMOTNOŚĆ (SZTUKI) SEKSU


Przez rodzimy Internet zaczyna przewijać się informacja o nowym projekcie artystycznym Miszy Badasyana. Nosi on nazwę Save the Date i polegać ma na tym, że każdego dnia przez 365 dni Artysta sypiać będzie z innym mężczyzną. Nie idzie mu, rzecz jasna, o sam seks. Nie idzie także o pornografię. Obawiam się jednak, że w polskich warunkach właśnie te elementy wysuną się na plan pierwszy. Nawet już to widać. Bartosz Świderski swoją notatkę na natemat.pl zatytułował Promiskuityzm staje się sztuką. Fakt.pl wybija kawałek wypowiedzi Badasyana, że „zrobi to w imię sztuki”. W miniaturowej notce referowane są także głosy krytyczne, zarzucające Artyście m. in. egoizm. Performance Badasyana może – oby nie! – stać się pożywką dla środowisk związanych z fronda.pl i Naszym Dziennikiem. Choć są one kiepsko przygotowane do odbioru sztuki współczesnej i niezbyt często to robią. Dlatego pomyślałem, że napiszę kilka słów.

Mnie bowiem pomysł Badasyana zafrapował i – przyznaję to bez udawanej pruderii – odebrałem jego zapowiedź bardzo pozytywnie. Chciałbym także, żeby w Polsce sensownie, rzetelnie i regularnie projekt ten był komentowany. W kwestii świadomości ciała czy racjonalnego podejścia do sfery erotyki jesteśmy bowiem karłami spychanymi w ciemności Mordoru. Widać to dobrze w kampaniach przeciwko edukacji seksualnej, skandalicznych plakatach wywieszonych w polskich miastach i skandalicznym projekcie ustawy zmajstrowanym przez środowisko „Stop pedofilii”, czy polskich przesądach ws. masturbacji, według wielu prowadzącej do pomieszania zmysłów i przedwczesnej śmierci.

Ciało, także w swym wymiarze najbardziej fizjologicznym, stoi nie tylko w centrum naszego życiowego doświadczenia, ale także w jednym z centralnych miejsc współczesnej sztuki i humanistyki. Do moich ulubionych „soma-artystów” należy Helen Chadwick, tropiąca niuanse ludzkiej tożsamości w sposób wyjątkowo empatyczny i głęboki.
Ważnym medium opowiadającym o człowieku via ciało stała się także pornografia. U nas oficjalnie się ją egzorcyzmuje. Za to w rękach tak wizjonerskiej osoby jak Michel Lucas  stała się ona pretekstem do opowiadania o religijnym fundamentalizmie, do krytyki totalitarnych zapędów Władimira Putina, czy do opowiadania o tym, jak mogą żyć i kochać osoby zakażone HIV.



Badasyan swoim pomysłem wpisuje się w cały ten złożony kontekst. Poprzez swój projekt chce zwrócić uwagę na destrukcyjną siłę pustki i osamotnienia, które próbuje się neutralizować szybkimi relacjami z seksem jako sednem spotkania. Nie dziwię się, że w tym celu zdecydował się na performance. Tylko w ten sposób mógł uniknąć moralizatorstwa i patrzenia na innych z bolesną wyższością. Performance bowiem to działanie, w którym nie ma różnicy między teorią a praktyką – opowieść o pustce samotności jest tu równoznaczna z doświadczeniem i odegraniem tej pustki. Zarzut egoizmu stawiany Badasyanowi wydaje mi się wydumany, jego decyzja jest raczej aktem odwagi. Zgoda na zaangażowanie, pochłonięcie przez nicość szybkiego seksu i krótkich relacji stanowi bowiem wyzwanie dla podmiotowości artysty; jakie będą tego efekty dowiemy się zaś po zakończeniu całej akcji. Być może długo po jej zakończeniu.

Ważna wydaje mi się również rama intelektualno-aksjologiczna, którą wybrał Badasyan jako punkt wyjścia swojej eksploracji. Jest nią koncepcja nie-miejsc Marka Augé’go.  Koncepcja wyjątkowo mi bliska naukowo i dydaktycznie – zapoznaję z nią gros swoich studentów w przeświadczeniu, że bardziej owocnie będą mogli odnieść się do współczesnego świata.
Nie-miejsca – jak referowałem to onegdaj – to „sfery tranzytowe, w których "wszystko zaczyna przypominać wszystko". Choć udają one tradycyjne przestrzenie symulując i szacunek dla odwiedzających je ludzi, i szacunek dla gestów budujących "wspólnotę miejsca", są obszarami niczyimi - służąc tylko przyspieszającemu wciąż przepływowi, zmienności i wydajności. I nic tu nie pomogą wysiłki "architektów" wpisujących w galerie handlowe czy lotniska "ławeczki, fontanny, kierunkowskazy" - nie-miejsca nie staną się przez to "centrami, z których "czerpie się inspirację", w których "bierze się na serio innych ludzi" czy traktuje jako punkt wyjścia do zadania pytania o miejsce, z którego przychodzi do nas Inny.


Nie-miejsca to strefy nadmiaru przestrzeni, kształtujące jednostki narcystyczne i samotne. Samotność jest wynikiem przyspieszenia i nieustannego przepływu, tego, że nie-miejsca umożliwiając nieustanny tranzyt zakazują jednocześnie jakiegokolwiek wiążącego zaangażowania. 
Narcyzm - jak twierdzi Wojciech Eichelberger - bierze się właśnie "z braku doświadczenia głębokiej emocjonalnej więzi z ważnymi osobami z dzieciństwa" i - jak myślę - z braku prawdziwie bliskich osób w dalszym życiu. Jest tak, albowiem przepływ, ruch, brak przynależności emocjonalnej, terytorialnej, czy środowiskowej budują poczucie przelotności, bycia na chwilę, które nie wymagają angażowania się, za to budzą konieczność sprostania coraz to nowym okolicznościom.  

Nie-miejsca sprzyjają tedy tworzeniu ludzi bez właściwości, żyjących w nieustannym napięciu i lęku przed odarciem ich z noszonych przez nich masek. Bo właśnie maski, czy jak mówi się obecnie "wizerunek", są jedyną rzeczą, jaką dysponują i nad którą chcą zachować pełną kontrolę. Nikt obcy nie może bowiem wiedzieć, że ich pozłotka (stanowisko, finansowy sukces, oczytanie) skrywa pustkę. "Życie narcyza - pisze Eichelberger - polega na nieustannym podtrzymywaniu iluzji", na zabieganiu o to, żeby wizerunek jawił się jako niezmienny, a więc na kontroli otoczenia - "lustra cudzych oczu, serc i umysłów". Kontrola otoczenia oznacza również wykluczenie miłości czy przyjaźni - te bowiem zakładają zakorzenienie, autentyzm i wzajemność. Narcyz zaś musi dominować, rozsiewając wokół mityczny blask własnego ja”.

Badasyan chce pokazać, że takim nie-miejscem stało się dzisiaj nasze łóżko. I my sami.
To diagnoza przerażająca, lepiej by więc było, by performatywne działania Artysty jej zaprzeczyły. Sądzę jednak, że tak nie będzie. Logika libero-kapitalizmu jest bowiem logiką wywłaszczenia człowieka poprzez ciało, które staje się medium rozbudzania konsumenckich potrzeb. By świat pędu i ruchu (piekielny aspekt ruchu wygrywał – z dystansem – w Aniołach w Ameryce Tony Kushner, zajmuje się nim również dromologia Paula Virilio) nie zatrzymał się, by towary cyrkulowały, zaspokojenie potrzeb musi być tylko chwilowe. A to, czy będą to potrzeby związane z technicznymi gadżetami, zdrowym jedzeniem, czy doświadczeniem cielesności innego człowieka nie stanowi zbyt wielkiej różnicy.

Czas zerwać z zakłamaną tabuizacją seksu. I czas przestać zatrzymywać się na samym seksie (fiksacja Polaków jest tu znamienna, najbardziej znamienna jest zaś fiksacja grup, które z seksem winny mieć do czynienia tylko w teorii; ich zamiłowanie do opowiadania o perwersjach językiem perwersyjnym i lubieżnym, jak u Dariusza Oko, winno dawać do myślenia!).
Z seksem jest bowiem tak, jak z religijnymi dogmatami. Nauczono nas, że na dogmacie trzeba się zatrzymać i – broń boże – nie próbować go zmieniać. A przecież jest on tylko przekładem języka doświadczenia wiary, na propozycjonalny język rozumu. Seks także jest przekładem – nas na świat. Ale także świata na naszą tożsamość.   

Warto także, żebyśmy mieli świadomość, że ogólność (ewentualnej) diagnozy Badasyana nie oznacza jej uniwersalności. Dzisiejszy świat, choć zdominowany logiką prędkości i nie-miejsc, posiada także swoje heterotopie, które mogą przynieść zmiany. Należy do nich choćby poliamoria. Ale, ufam, nie tylko ona!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...