Przez
rodzimy Internet zaczyna przewijać się informacja o nowym projekcie
artystycznym Miszy Badasyana. Nosi on nazwę Save
the Date i polegać ma na tym, że każdego dnia przez 365 dni Artysta sypiać
będzie z innym mężczyzną. Nie idzie mu, rzecz jasna, o sam seks. Nie idzie
także o pornografię. Obawiam się jednak, że w polskich warunkach właśnie te
elementy wysuną się na plan pierwszy. Nawet już to widać. Bartosz Świderski swoją
notatkę na natemat.pl zatytułował Promiskuityzm
staje się sztuką. Fakt.pl wybija kawałek wypowiedzi Badasyana, że „zrobi to
w imię sztuki”. W miniaturowej notce referowane są także głosy krytyczne,
zarzucające Artyście m. in. egoizm. Performance Badasyana może – oby nie! –
stać się pożywką dla środowisk związanych z fronda.pl i Naszym Dziennikiem. Choć
są one kiepsko przygotowane do odbioru sztuki współczesnej i niezbyt często to
robią. Dlatego pomyślałem, że napiszę kilka słów.
Mnie
bowiem pomysł Badasyana zafrapował i – przyznaję to bez udawanej pruderii –
odebrałem jego zapowiedź bardzo pozytywnie. Chciałbym także, żeby w Polsce
sensownie, rzetelnie i regularnie projekt ten był komentowany. W kwestii świadomości
ciała czy racjonalnego podejścia do sfery erotyki jesteśmy bowiem karłami
spychanymi w ciemności Mordoru. Widać to dobrze w kampaniach przeciwko edukacji
seksualnej, skandalicznych plakatach wywieszonych w polskich miastach i
skandalicznym projekcie ustawy zmajstrowanym przez środowisko „Stop pedofilii”,
czy polskich przesądach ws. masturbacji, według wielu prowadzącej do
pomieszania zmysłów i przedwczesnej śmierci.
Ciało,
także w swym wymiarze najbardziej fizjologicznym, stoi nie tylko w centrum
naszego życiowego doświadczenia, ale także w jednym z centralnych miejsc
współczesnej sztuki i humanistyki. Do moich ulubionych „soma-artystów” należy
Helen Chadwick, tropiąca niuanse ludzkiej tożsamości w sposób wyjątkowo
empatyczny i głęboki.
Ważnym
medium opowiadającym o człowieku via
ciało stała się także pornografia. U nas oficjalnie się ją egzorcyzmuje. Za to
w rękach tak wizjonerskiej osoby jak Michel Lucas stała się ona pretekstem do opowiadania o
religijnym fundamentalizmie, do krytyki totalitarnych zapędów Władimira Putina,
czy do opowiadania o tym, jak mogą żyć i kochać osoby zakażone HIV.
Badasyan
swoim pomysłem wpisuje się w cały ten złożony kontekst. Poprzez swój projekt
chce zwrócić uwagę na destrukcyjną siłę pustki i osamotnienia, które próbuje
się neutralizować szybkimi relacjami z seksem jako sednem spotkania. Nie dziwię
się, że w tym celu zdecydował się na performance. Tylko w ten sposób mógł
uniknąć moralizatorstwa i patrzenia na innych z bolesną wyższością. Performance
bowiem to działanie, w którym nie ma różnicy między teorią a praktyką –
opowieść o pustce samotności jest tu równoznaczna z doświadczeniem i odegraniem
tej pustki. Zarzut egoizmu stawiany Badasyanowi wydaje mi się wydumany, jego
decyzja jest raczej aktem odwagi. Zgoda na zaangażowanie, pochłonięcie przez
nicość szybkiego seksu i krótkich relacji stanowi bowiem wyzwanie dla
podmiotowości artysty; jakie będą tego efekty dowiemy się zaś po zakończeniu
całej akcji. Być może długo po jej zakończeniu.
Ważna
wydaje mi się również rama intelektualno-aksjologiczna, którą wybrał Badasyan
jako punkt wyjścia swojej eksploracji. Jest nią koncepcja nie-miejsc Marka Augé’go. Koncepcja
wyjątkowo mi bliska naukowo i dydaktycznie – zapoznaję z nią gros swoich studentów w przeświadczeniu,
że bardziej owocnie będą mogli odnieść się do współczesnego świata.
Nie-miejsca
– jak referowałem to onegdaj – to „sfery tranzytowe, w których "wszystko
zaczyna przypominać wszystko". Choć udają one tradycyjne przestrzenie
symulując i szacunek dla odwiedzających je ludzi, i szacunek dla gestów
budujących "wspólnotę miejsca", są obszarami niczyimi - służąc tylko
przyspieszającemu wciąż przepływowi, zmienności i wydajności. I nic tu nie
pomogą wysiłki "architektów" wpisujących w galerie handlowe czy lotniska
"ławeczki, fontanny, kierunkowskazy" - nie-miejsca nie staną się
przez to "centrami, z których "czerpie się inspirację", w
których "bierze się na serio innych ludzi" czy traktuje jako punkt
wyjścia do zadania pytania o miejsce, z którego przychodzi do nas Inny.
Nie-miejsca
to strefy nadmiaru przestrzeni, kształtujące jednostki narcystyczne i samotne. Samotność jest wynikiem przyspieszenia i
nieustannego przepływu, tego, że nie-miejsca umożliwiając nieustanny tranzyt
zakazują jednocześnie jakiegokolwiek wiążącego zaangażowania.
Narcyzm
- jak twierdzi Wojciech Eichelberger - bierze się właśnie "z braku
doświadczenia głębokiej emocjonalnej więzi z ważnymi osobami z
dzieciństwa" i - jak myślę - z braku prawdziwie bliskich osób w dalszym
życiu. Jest tak, albowiem przepływ, ruch, brak przynależności emocjonalnej,
terytorialnej, czy środowiskowej budują poczucie przelotności, bycia na chwilę,
które nie wymagają angażowania się, za to budzą konieczność sprostania coraz to
nowym okolicznościom.
Nie-miejsca
sprzyjają tedy tworzeniu ludzi bez właściwości, żyjących w nieustannym napięciu
i lęku przed odarciem ich z noszonych przez nich masek. Bo właśnie maski, czy
jak mówi się obecnie "wizerunek", są jedyną rzeczą, jaką dysponują i
nad którą chcą zachować pełną kontrolę. Nikt obcy nie może bowiem wiedzieć, że
ich pozłotka (stanowisko, finansowy sukces, oczytanie) skrywa pustkę.
"Życie narcyza - pisze Eichelberger - polega na nieustannym podtrzymywaniu
iluzji", na zabieganiu o to, żeby wizerunek jawił się jako niezmienny, a
więc na kontroli otoczenia - "lustra cudzych oczu, serc i umysłów".
Kontrola otoczenia oznacza również wykluczenie miłości czy przyjaźni - te
bowiem zakładają zakorzenienie, autentyzm i wzajemność. Narcyz zaś musi
dominować, rozsiewając wokół mityczny blask własnego ja”.
Badasyan
chce pokazać, że takim nie-miejscem stało się dzisiaj nasze łóżko. I my sami.
To
diagnoza przerażająca, lepiej by więc było, by performatywne działania Artysty
jej zaprzeczyły. Sądzę jednak, że tak nie będzie. Logika libero-kapitalizmu
jest bowiem logiką wywłaszczenia człowieka poprzez ciało, które staje się medium
rozbudzania konsumenckich potrzeb. By świat pędu i ruchu (piekielny aspekt
ruchu wygrywał – z dystansem – w Aniołach
w Ameryce Tony Kushner, zajmuje się nim również dromologia Paula Virilio)
nie zatrzymał się, by towary cyrkulowały, zaspokojenie potrzeb musi być tylko
chwilowe. A to, czy będą to potrzeby związane z technicznymi gadżetami, zdrowym
jedzeniem, czy doświadczeniem cielesności innego człowieka nie stanowi zbyt
wielkiej różnicy.
Czas
zerwać z zakłamaną tabuizacją seksu. I czas przestać zatrzymywać się na samym
seksie (fiksacja Polaków jest tu znamienna, najbardziej znamienna jest zaś
fiksacja grup, które z seksem winny mieć do czynienia tylko w teorii; ich
zamiłowanie do opowiadania o perwersjach językiem perwersyjnym i lubieżnym, jak
u Dariusza Oko, winno dawać do myślenia!).
Z
seksem jest bowiem tak, jak z religijnymi dogmatami. Nauczono nas, że na
dogmacie trzeba się zatrzymać i – broń boże – nie próbować go zmieniać. A
przecież jest on tylko przekładem języka doświadczenia wiary, na
propozycjonalny język rozumu. Seks także jest przekładem – nas na świat. Ale
także świata na naszą tożsamość.
Warto
także, żebyśmy mieli świadomość, że ogólność (ewentualnej) diagnozy Badasyana
nie oznacza jej uniwersalności. Dzisiejszy świat, choć zdominowany logiką
prędkości i nie-miejsc, posiada także swoje heterotopie, które mogą przynieść
zmiany. Należy do nich choćby poliamoria. Ale, ufam, nie tylko ona!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.