Przyjaciele i znajomi pytają mnie często, dlaczego wciąż jestem praktykującym katolikiem. Znając mnie i moje poglądy, a także znając realia polskiego krk traktują mnie trochę jak masochistę, który nie chce oswobodzić się z więzów.
Moja odpowiedź od dawna jest niezmienna. Primo, wierzę i - mimo podjętej kiedyś próby - nie udało mi się tej wiary stracić. Co nie oznacza, że bezkrytycznie wierzę w nauczanie krk i że nie uczestniczę w liturgii czy modlitwach innych wspólnot. Secundo, chcę mieć szansę zabrania głosu krytycznego ze środka, z wnętrza instytucji. Środowiska katolickich konserwatystów promują bowiem tezę, że "Żeby o Kościele cokolwiek mówić, to trzeba w tym Kościele być". Bo "Kościół jest jak rodzina. Członkowie Kościoła potrafią usłyszeć ten język miłości, jakim mówi Kościół, a patrząc z zewnątrz, zawsze widzi się w karykaturze, i patrzy się przez to, jakie ma się okulary. Jeżeli ma się ciemnie okulary, to się patrzy w sposób ciemny". Tak mówi dla portalu Fronda.pl ks. Jan Sikorski.
Decyzja, by pozostać w środku także po to, by "ze środka" prowadzić krytyczny namysł nie zmienia mojego silnego przekonania, iż zaprezentowany powyżej pogląd jest demagogiczny, nieprawdziwy. A także wygodny - dla "wiernych synów" prawdy terlikowskiej i episkopatalnej, którym daje do ręki oręż beztroskiego traktowania wszelkiech głosów o krk, które są inne i dobiegają z innego miejsca.
Ale czy faktycznie z innego?
Najbliższe jest mi rozumienie Kościoła jako sakramentu zbawienia. Pojawia się ono w nauczaniu Vaticanum II, a także w tekstach arcyważnego, a w Polsce nieobecnego teologa Edwarda Schillebeeckxa.
Jako sakramnet, Kościół nie jest więc w pierwszym rzędzie instytucją publiczną, a w swym wymiarze doczesnym nie jest organizacją autonomiczną. Ma sens tylko o tyle, o ile jest zanurzony w Chrystusie, o ile jest "znakiem i narzędziem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem" (Lumen Gentium, 1). Mając w pamięci obszerne fragmenty listów św. Pawła, w których wspólnota wierzących ukazana jest jako ciało Chrystusa z Chrystusem jako głową, nasuwa się oczywisty wniosek, że Chrystus, tak samo, jak Kościół, jest sakramentem spotkania z Bogiem.
W takiej perspektywie Kościół jest sposobem obecności Chrystusa w świecie, jest celebrowaniem paradygmaty człowieczeństwa i wskazywaniem drogi, którą powinien człowiek przejść. "Gdy Jezus jest nazywany paradygmatem prawdziwego człowieczeństwa, oznacza to, że Jezus przeżył z wyprzedzeniem, przed nami, to, co mamy osiągnąć w twórczej wierności i w okolicznościach odmiennych od tych, jakie on sam napotkał" - napisał Schillebeckx.
Wskazanie na na fakt, że Jezus działał w innych okolicznościach niż my dziś wiąże się z przekonaniem, że Kościół-sakrament nie posiada na ziemi raz ustalonego kształtu, nie jest kategorycznie zamknięty, ale jest procesem, ewoluuje. Dawniej wyrażano to prostą formułą: Ecclesia semper reformanda. Tym, co niezmienne, jest Chrystus jako droga, jako depozyt, ale może i musi on być wyrażany w nowy sposób (jak mówi Pismo, mądry człowiek wyjmuje ze skarbca rzeczy stare i nowe). Depozytem jest ustalony przez Chrystusa paradygmat relacji z Bogiem: pomoc głodnym, spragnionym, uwięzionym, uciemiężonym, chorym. Pełne miłości relacje z heretykami (którymi przecież dla Żydów byli Samarytanie), szacunek dla osób społecznie poniżonych i wykluczonych (jak prostytutki). Brak względu na bogactwa czy odrzucenie religijnego formalizmu, z akcentem położonym na indywidualną odpowiedzialność i przemianę świadomości (bo nią jest biblijna metanoia, tłumaczona jako nawrócenie). To także szacunek dla kultury, w której się funkcjonuje, bez dzielenia ludzi na swoich i obcych - Jerzy Klinger, wspaniały teolog prawosławny, pisząc o uzdrowieniu, jakiego dokonał Jezus w krużgankach światyni wyznawał bez cienia wątpliwości, że świątynia ta była pogańska, a Jezus nie zakwestionował dokonujących się w niej uzdrowień. Zwyczajnie jednego dokonał extra.
Dla członka Kościoła Kościół ma co najmniej trzy wymiary.
O przynależności do "wewnętrznej" sfery krk decyduje chrzest. Głosi się u nas katolickość kraju, podaje statystyki (choć, równocześnie, na co zwróciła mi wczoraj uwagę Zuzanna Markiewicz, kreuje się katolików na uciskaną mniejszość!), chrzest jest formą tradycyji względnie niezależną od dalszych religijnych losów dzieci - tak czy owak formalnie krytykujący (a przynajmniej ich zasadnicza większość) spełniają warunek bycia w krk. Krytyka takich wewnętrznych spraw nie jest jednak szczególnie obecna społecznie. W końcu problem Komunii "na rękę" czy tematyki kazań (wciąż za mało jest komenatrzy do czynności liturgicznych czy objaśniania prawd wiary, za dużo za to polityki i etyki) interesować będzie raczej osoby aktywnie związane ze wspólnotą (choć - można zapytać naszych ultrakatolików - na ile wierni znają nauczanie Soborów? Na ile czytają dokumenty kościelne? na ile znają wprowadzenie do mszału? Jeśli rodzinność kościoła sprowadzimy do nieświadomego, a zgodnego z tradycją, chodzenia na msze i nabożeństwa, to kiepsko będzie z naszymi kwalifikacjami do mówienia o krk i Kościele).
No i pozostaje element najważniejszy - bycie znakiem dla świata, a więc to, jak organizację religijną postrzega się na zewnątrz. Krytyka, której chcą zabronić ludziom spoza krk ludzie skupieni wokół Fronda.pl, dotyczy właśnie tego elementu. I może, a nawet powinna być dokonywana. Pozwala na nią bowiem nie przynależność do organizacji religijnej, ale wysiłek indywidualnego sumienia w rozpoznawaniu prawdy i dobra. Chyba że uzna się, iż posiadło się całą prawdę i całe dobro, tylko wtedy czym ludzie krk różnić się będą od Boga? (o tej uniwersalistycznej pokusie pisał przejmująco Tadeusz Bartoś w Końcu pawdy absolutnej). I jak uzasadnić fakt, że naukowcy dokonują nowych odkryć, że pojawiają się nowe leki, ba, że krk nie orzekł dogmatów jednorazowo, ale w ciągu długiej historii (z XX wiekiem włącznie), pozwalał więc dogmatycznie mylić się nawet takim autorom jak Tomasz z Akwinu? Że zmieniało się nauczanie w tak ważnych kwestiach, jak aborcja?
Krytyka "ludzi z zewnątrz" powinna być przez krk słuchana szczególnie pilnie. Rewiduje ona bowiem te elementy funkcjonowania instytucji, które przestają być znakiem sakramentalnym. Uświadamia także zmianę realiów, a więc to, że dziś Chrystus-sakrament jawi się w innych warunkach, niż działający na ziemi Jezus. Jeśli wspomnimy zdanie Jana Teologa, że nie można kochać Boga, który jest niewidzialny, nie kochając brata, którego się widzi, okaże się, że nie tylko Kościół jest sakramentalną drogą człowieka, ale także człowiek jest kenotyczną drogą ziemskich kościołów. Każdy człowiek, a nie "odpowiednio wytresowany swojak". Jeśli krk zamyka się na taki dialog, znaczy to, że w nosie ma swoją funkcję sakramentalnego znaku, w nosie ma ludzkie sumienia, a interesuje się tylko rządem dusz.
Nieczytelne znaki nie są potrzebne, bo sieją zamęt.
Ale równie niepotrzebne są znaki narzucane siłą - tracą bowiem status znaku, a stają się dogmatyczną doktryną, którą nie jest ani nauka (jej hipotetyczny status rozpoznano już danow), ani etyka, ani żadna inna dziedzina życia.
Jako sakramnet, Kościół nie jest więc w pierwszym rzędzie instytucją publiczną, a w swym wymiarze doczesnym nie jest organizacją autonomiczną. Ma sens tylko o tyle, o ile jest zanurzony w Chrystusie, o ile jest "znakiem i narzędziem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem" (Lumen Gentium, 1). Mając w pamięci obszerne fragmenty listów św. Pawła, w których wspólnota wierzących ukazana jest jako ciało Chrystusa z Chrystusem jako głową, nasuwa się oczywisty wniosek, że Chrystus, tak samo, jak Kościół, jest sakramentem spotkania z Bogiem.
W takiej perspektywie Kościół jest sposobem obecności Chrystusa w świecie, jest celebrowaniem paradygmaty człowieczeństwa i wskazywaniem drogi, którą powinien człowiek przejść. "Gdy Jezus jest nazywany paradygmatem prawdziwego człowieczeństwa, oznacza to, że Jezus przeżył z wyprzedzeniem, przed nami, to, co mamy osiągnąć w twórczej wierności i w okolicznościach odmiennych od tych, jakie on sam napotkał" - napisał Schillebeckx.
Wskazanie na na fakt, że Jezus działał w innych okolicznościach niż my dziś wiąże się z przekonaniem, że Kościół-sakrament nie posiada na ziemi raz ustalonego kształtu, nie jest kategorycznie zamknięty, ale jest procesem, ewoluuje. Dawniej wyrażano to prostą formułą: Ecclesia semper reformanda. Tym, co niezmienne, jest Chrystus jako droga, jako depozyt, ale może i musi on być wyrażany w nowy sposób (jak mówi Pismo, mądry człowiek wyjmuje ze skarbca rzeczy stare i nowe). Depozytem jest ustalony przez Chrystusa paradygmat relacji z Bogiem: pomoc głodnym, spragnionym, uwięzionym, uciemiężonym, chorym. Pełne miłości relacje z heretykami (którymi przecież dla Żydów byli Samarytanie), szacunek dla osób społecznie poniżonych i wykluczonych (jak prostytutki). Brak względu na bogactwa czy odrzucenie religijnego formalizmu, z akcentem położonym na indywidualną odpowiedzialność i przemianę świadomości (bo nią jest biblijna metanoia, tłumaczona jako nawrócenie). To także szacunek dla kultury, w której się funkcjonuje, bez dzielenia ludzi na swoich i obcych - Jerzy Klinger, wspaniały teolog prawosławny, pisząc o uzdrowieniu, jakiego dokonał Jezus w krużgankach światyni wyznawał bez cienia wątpliwości, że świątynia ta była pogańska, a Jezus nie zakwestionował dokonujących się w niej uzdrowień. Zwyczajnie jednego dokonał extra.
Dla członka Kościoła Kościół ma co najmniej trzy wymiary.
- Mistyczny czy raczej Chrystusowy. To owa Droga, miejsce spotkania z tym, co transcendentne, co zawsze wykracza poza ludzkie kategorie i co daje się opisać tylko w języku teologii negatywnej (prawosławie mówi tu o metahistorii, Rudolf Bultmann - o micie).
- Kościelno-wewnętrzny, dotyczący sposobu celebrowania rytuału, doboru tematów kazań etc.
- Publiczny - dotyczący funkcjonowania Kościoła w świecie jako widzialnego znaku obecności Boga.
O przynależności do "wewnętrznej" sfery krk decyduje chrzest. Głosi się u nas katolickość kraju, podaje statystyki (choć, równocześnie, na co zwróciła mi wczoraj uwagę Zuzanna Markiewicz, kreuje się katolików na uciskaną mniejszość!), chrzest jest formą tradycyji względnie niezależną od dalszych religijnych losów dzieci - tak czy owak formalnie krytykujący (a przynajmniej ich zasadnicza większość) spełniają warunek bycia w krk. Krytyka takich wewnętrznych spraw nie jest jednak szczególnie obecna społecznie. W końcu problem Komunii "na rękę" czy tematyki kazań (wciąż za mało jest komenatrzy do czynności liturgicznych czy objaśniania prawd wiary, za dużo za to polityki i etyki) interesować będzie raczej osoby aktywnie związane ze wspólnotą (choć - można zapytać naszych ultrakatolików - na ile wierni znają nauczanie Soborów? Na ile czytają dokumenty kościelne? na ile znają wprowadzenie do mszału? Jeśli rodzinność kościoła sprowadzimy do nieświadomego, a zgodnego z tradycją, chodzenia na msze i nabożeństwa, to kiepsko będzie z naszymi kwalifikacjami do mówienia o krk i Kościele).
No i pozostaje element najważniejszy - bycie znakiem dla świata, a więc to, jak organizację religijną postrzega się na zewnątrz. Krytyka, której chcą zabronić ludziom spoza krk ludzie skupieni wokół Fronda.pl, dotyczy właśnie tego elementu. I może, a nawet powinna być dokonywana. Pozwala na nią bowiem nie przynależność do organizacji religijnej, ale wysiłek indywidualnego sumienia w rozpoznawaniu prawdy i dobra. Chyba że uzna się, iż posiadło się całą prawdę i całe dobro, tylko wtedy czym ludzie krk różnić się będą od Boga? (o tej uniwersalistycznej pokusie pisał przejmująco Tadeusz Bartoś w Końcu pawdy absolutnej). I jak uzasadnić fakt, że naukowcy dokonują nowych odkryć, że pojawiają się nowe leki, ba, że krk nie orzekł dogmatów jednorazowo, ale w ciągu długiej historii (z XX wiekiem włącznie), pozwalał więc dogmatycznie mylić się nawet takim autorom jak Tomasz z Akwinu? Że zmieniało się nauczanie w tak ważnych kwestiach, jak aborcja?
Krytyka "ludzi z zewnątrz" powinna być przez krk słuchana szczególnie pilnie. Rewiduje ona bowiem te elementy funkcjonowania instytucji, które przestają być znakiem sakramentalnym. Uświadamia także zmianę realiów, a więc to, że dziś Chrystus-sakrament jawi się w innych warunkach, niż działający na ziemi Jezus. Jeśli wspomnimy zdanie Jana Teologa, że nie można kochać Boga, który jest niewidzialny, nie kochając brata, którego się widzi, okaże się, że nie tylko Kościół jest sakramentalną drogą człowieka, ale także człowiek jest kenotyczną drogą ziemskich kościołów. Każdy człowiek, a nie "odpowiednio wytresowany swojak". Jeśli krk zamyka się na taki dialog, znaczy to, że w nosie ma swoją funkcję sakramentalnego znaku, w nosie ma ludzkie sumienia, a interesuje się tylko rządem dusz.
Nieczytelne znaki nie są potrzebne, bo sieją zamęt.
Ale równie niepotrzebne są znaki narzucane siłą - tracą bowiem status znaku, a stają się dogmatyczną doktryną, którą nie jest ani nauka (jej hipotetyczny status rozpoznano już danow), ani etyka, ani żadna inna dziedzina życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.