wtorek, 11 grudnia 2012

LIST POSTMODERNISTYCZNEGO DIABŁA NA 3 NIEDZIELĘ ADWENTU

[1] Mariaż literatury i akademii udaje się z rzadka. Sam prawie przestałem pisać (poezję i nie tylko poezję) w momencie, gdy zająłem się dyskursem akademickim. Prawie, gdyż wciąż zdarza mi się wiązać mowę poetycką w momencie szczególnych doświadczeń.

[2] Wyjątkowość doświadczenia jest w stanie usprawiedliwić nawet wadliwe strofy. Tak było dla mnie w przypadku poety Jawienia, gdy w jednym z wierszy intymnie opowiadał o swoim doświadczeniu Boga jako doświadczeniu ciszy.
Pomyślałem o tym wracając dzisiaj do Mistrza Eckharta, który lata temu sprawił, że stałem się nieuleczalnym homo religiosus

[3] Eckhart przekonał mnie, że należy wyzbyć się złudzeń, że możemy nadawać Bogu jakieś imię, którym byśmy Go wystarczająco wysławili i wywyższyli, że to, co dusza wypowiada o Bogu, nie zawiera w sobie niczego z właściwej treści Jego bytu; nikt nie może powiedzieć naprawdę, czym jest Bóg. ... Nie jest On tym, co nazywamy bogiem, to zaś, czego o Nim nie mówimy, bardziej Nim jest niż to, o czym mówimy, że to On.  

[4] Eckhart przekonał mnie również, że nie prowadzi to ani do ateimzu, ani do agnostycyzmu. Tak postawić sprawę mogą tylko instytucje, które zainteresowane są bardziej rządem dusz niż szacunkiem dla Tajemnicy. Rządzić, oznacza bowiem wkomponować człowieka w system twierdzeń o tym, co poza człowieka wykracza (o tym, co uniwersalnie, absolutnie i fundamentalnie normatywne). Uczyć szacunku dla Tajemnicy zaś, to uczyć osobistego doświadczenia tego, czego nazwać nie sposobna.

[5] Eckhart przekonał mnie w końcu, że doświadczyć Boga można tylko doświadczając człowieka. W pierwszym rzędzie samego siebie, by poprzez to doświadczenie wyjść do Innych.
Doświadczyć Boga w sobie to doświadczyć głębi własnej duszy, która - jak Bóg - jest ciemna, tajemna, zamknięta, niewyrażalna, naga i czysta; która - innymi słowy - jest ciszą. Zaś doświadczyć wyjścia ku Innym to zrozumieć komunialny charakter ciszy, zrozumieć, że ma ona naturę daru.

[6] Myślę, że można nie być religijnym w żadnym z konfesyjnych znaczeń tego terminu, by doświadczyć ciszy, leżącej u podstaw każdego z nas. Powrót do niej jest drogą autentycznej ascezy, wymaga bowiem wysiłu i determinacji w przebiciu się przez zgiełk, towarzyszący nam na codzień.

Pierwszą z przeszkód jest nasze uwikłanie w logikę użyteczności.  Cisza jest bezproduktywna, nijak nie wiąże się z gromadzeniem środków i sił. Nie sprzyja zatem funkcjonowaniu w świecie pracy, który oddziela nas od własnej głębi zamieniając nasze autentyczne ja w arefakty społecznych ról i oczekiwań.

Drugą z przeszkód jest nasze przeciążenie przeszłością. 
My, ludzie Zachodu, uczyniliśmy z historii egzystencjalny kaganiec - nie tylko nie umiemy nie oglądać się za siebie (jak uczą zarazem Chrystus i Budda) każdy dzień mierząc jego własną miarą, ale nadto nie umiemy doświadczać codzienności i otwierać się na przyszłość w perspektywie innej niż ta, wyznaczana przez to, co minione.
Co gorsza, piszemy naszą przeszłość tak, jakby była czymś obiektywnym i niezmiennym, a do tego złożonym przede wszystkim z wyzwań, niepowodzeń i traum. Przez co, wchodząć w doświadczenia teraźniejszości, nie dostrzegamy często ich prawdziwych znaczeń, które mogą nas zamknąć i skrępować w kontekście tego, co dopiero może nas spotkać.

[7] Nosząc na plecach garb przeszłości możemy jednak cierpieć tylko w ukryciu. Ma rację Friedrich Nietzsche pisząc o (po)nowoczesności jako kulturze znieczulenia. Nie ma jednak racji łącząc to znieczulenie z ucieczką od bólu.
Myślę, że człowiek cierpi dziś bardziej niż kiedyś. Nie ma bowiem szansy dostrzec w cierpieniu drogi rozwoju. Aby móc je tak przeżyć, potrzeba perspektywy innej niż indywidualistyczna. Nowe znaczenia, odmienne perspektywy, wykuwają się bowiem w hermeneutycznym dialogu, pogrążenie w sobie prowadzi zaś tylko do petryfikacji ciemności i traum. Dziś jednak tylko z rzadka szuka się prawdziwego dialogu. Raczej kreatywnie buduje się własne kariery i leczy własne kompleksy. Cudzy ból wykorzystując do poprawy swojego samopoczucia, a często także do wyniszczenia cierpiącego. 
Dlatego rozumiem strach nakazujący to, co smutne, maskować uśmiechem. Rozumiem także nieumiejętność otwierania się na twórcze doświadczenie Innego po tym, jak przez wiele lat żyło się w świecie simulacrów, kolejnych ucieczek i odgrywanych ról.

[8] Wadą naszego świata jest także przywiązanie do tego, co stałe. Towarzyszące nam wyzwania, oczekiwania czy zdrady kształtują w nas tożsamość zawsze silnych, albo zawsze słabych. Poza tym nie umiemy wyobrazić sobie życia jako strumienia (panta rhei jest dla nas raczej konstatacją smutną niż afirmującą); wszystko musi mieć dla nas trwałe jądro, solidny i niezmienny rdzeń. Od naszej tożsamości poczynając, przez przyjmowane przez nas wartości i normatywy, na wybawieniu kończąc.
Mówiąc o wybawieniu mam na myśli miłość, której kult na Zachodzie jest kultem specyficznym. Z jednej strony wszyscy o niej marzymy, marząc o przestrzeni ciepła, bliskości, bezwarunkowego zrozumienia, dobrych emocji. Z drugiej jednak traktujemy miłość jako coś, co wydarza się całe od razu. I co odchodzi w momencie, gdy jakieś doświadczenie jest w naszym odczuciu sprzeczne z tym, czym miłość jest (czy raczej: powinna być według nas). Może dlatego marząc, tak rzadko spełniamy się kochając. Także dlatego że miłość niejedno ma imię, a my zazdrościmy tego wszystkiego, czym inni mogą ubogacić osoby, które kochamy. Logika kompleksu jest logiką zawiści, ta zaś nigdy nie pozwoli wydarzyć się miłości na prawdę i na zawsze.

[9] Doskonałą ilustracją może być tu postać Paula Celana. Przez lata zakochanego w Ingebordze Bachmann, ale tak naznaczonego traumą Szoah, że spetryfikowana przeszłość nie pozwoliła mu otworzyć się na miłość Ingeborgi. Nie pozwoliła mu także otworzyć się na miłość Gisele, miłość szczerą i rozumiejącą do tego stopnia, że akceptującą jego związek z Ingeborgą. 

[10] Nie łudzę się, że garba przeszłości da się pozbyć z dnia na dzień. WIerzę jednak, że miłość jest prawdziwym remedium. Tyle że miłość przeżywana jako proces, a nie jako coś, co wydarza się od razu.
Pisząc to myślę o Mistrzu i Małgorzacie
Myślę o Wolandzie i Jego świecie - o diable jako kimś, kto nie kusi i nie zwodzi, ale kto wydobywa na jaw sens ludzkiego działania
Myślę o Małgorzacie, która - mimo przypisywanej kobietom słabości - nie zlękła się przeszłości Mistrza i nie pozwoliła mu się w niej pogrążyć, ale która swoją miłością potrafiła wykorzystać zło do tego, by zmienić sens wydobywany z ludzkich działań.
I myślę o czasie, który musiał upłynąć, żeby się to stało -  czasie mierzonym prawosławnym Wielkim Tygdodniem, ale też czasie mierzonym metafizyką, który przeziera przez chwile odmierzane czasomierzem.
Myślę o pewności, że czas pracuje na naszą korzyść otwierając kolejne traumy na doświadczenie inności.

[11] Myślę też o tym, że miłość nie zna podziału ról. Bo jest harmonią. To, co we mnie silne dopełnia słabość osoby, którą kocham, a ona swą siłą dopełnia moją słabość.
Mistrz Eckhart pokazał pięknie, że głębię duszy zamieszkuje boska iskierka. 
Garb przeszłości nie gasi jej, ale ukrywa. Chroni przez zgaszeniem przez tych, których słowa nie przechodzą w czyny i których wierność jest tylko grą językową. 
Dialektyka siły-i-słabości jest jedyną drogą miłości prawdziwej, drogą powrotu do iskry, gdzie bliskość Ukochanego jest naszym przewodnikiem i wsparciem. 

[12]  Paradoksalnie najwięcej i najmądrzej o tym, co religijne, mówią Ci, którym nie po drodze z instytucjami. W tej perspektywie prawdę o człowieku niesie to, co złe. Zła, bo niemoralnie otwarta miłość. Zła, bo upominająca się o to, co wykluczone sztuka. Choćby Diamandy Galas. Nikt nie śpiewa poezji Celana tak jak robi to Ona
Jeśli jest ziarno prawdy w przypisywaniu jej satanistycznych predylekcji, to ujawniają się one właśnie tutaj - w umiejętności wydobycia z Celanowskich elips całej grozy diabelskiej historii. Atoli mroczna ekspresja nie służy jej tutaj do petryfikacji tego, co mroczne. Jest raczej sposobem na wywołanie w słuchaczach doświadczenia katharsis i uwolnienia ich od jednego z największych brzemion człowieka Zachodu - od brzemienia przeszłości.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...