sobota, 8 grudnia 2012

KWARTESENCJĘ W SEKSTESENCJĘ. OD ZARAZ!


Tak jak starożytni, lubię się spieszyć tylko powoli. Wszelakoż nie każde festina lente okazuje się budujące. Wczoraj - gdy wraz z Tomkiem czekaliśmy na mocno spóźniony autobus do Warszawy, a godzina koncertu niemiłosiernie się przybliżała, pośpiech był czymś bardziej niż wskazanym.

Na koncert spóźniliśmy się bite pół godziny. Zmęczeni, zziajani i z wielu powodów w nietęgich nastrojach, wemknęliśmy się na salę radiowego Studia im. Witolda Lutosławskiego i... momentalnie daliśmy się porwać chwili i jej nastrojowi. 
Nie było potrzeby wyciszania się, wciągania w muzyczną narrację, empatycznego wyczuwania krążących po sali energii i emocji. 


Stanisława Celińska, Bartek Wąsik i Royal String Quartet dokonali cudu - włączyli nas w swoją opowieść "a vista". Dokonać takich rzeczy potrafią jeno artyści prawdziwie wielcy, a więc tacy, dla których dźwięk (w tym również cisza) jest medium budującym metafizyczną łączność między ludźmi , a nie tylko egzemplifikacją rzemieślniczo ukształtowanego kunsztu.  

Piosenki warszawskie nigdy nie były moim ulubionym repertuarem. Do wczoraj, gdy mogłem poznać je melorecytowane jednocześnie pełnym wyrazu i prostoty głosem Celińskiej i muzycznie komentowane przez smyczkowców i fortepian. 
To niesamowite, z jak różnym repertuarem potrafią zmierzyć się Royalsi, za każdym razem nasycając muzykę charakterystycznym dla siebie brzmieniem instrumentów i współpracą w zespole.  Takiej klarowności dźwięku, intonacyjnej precyzji, finezji w cyzelowaniu szczegłów czy umiejętności budowania planów Royalsom mogą zazdrościć bodaj wszyscy! 
Niesamowita była także ich współpraca z fortepianem; tu zapamiętaliśmy z Tomkiem zwłaszcza intymny dialog fortepianu i wiolonczeli, toczący się w aurze dopełnienia i harmonii.


Jeszcze bardziej niesamowite jest to, jak można było pomyśleć te piosenki. Bartek Wąsik dowiódł, że polszczyźnie brakuje słowa dla takiej inwencji, albowiem ani aranżacja, ani opracowanie nie oddają tego, co dało się usłyszeć.
Muzyka rozpisana na instrumenty była tu bowiem medium autonomicznym w stosunku do głosu Celińskiej. Wiele dopowiadała, nigdy nie popadając w tanią obrazowość. Słychać w niej było reminescencje z Jana Sebaistiana Bacha, z George'a  Crumba, czuć było ducha Preludium deszczowego Fryderyka Chopina, obycie muzyków z kwartetem Witolda Lutosławskiego czy motywy Vivaldiowskiej Zimy
Co wspaniałe, Wąsik - i realizujacy Jego myśl muzycy - potrafili wydobyć z tych piosenek egzystencjalne dno. Odzierając je z jarmarczności i podwórkowości, pokazali stojący za nimi dramat, także dramat zmierzchu miasta, którego w takim kształcie już nie ma. 
Idealnym przykładem jest tu Bal na Gnojnej ze słowami Stanisława Grzesiuka*. Zabawa rytmem i natężeniem głosu (tak barwy, jak wolumenu), jaki zaprezentowała tu Celińska oraz Jej doskonała współpraca z zespołem spowodowały, że z oczu popłynęły mi łzy. Łzy egzystencjalnego smutku, zatrwożenia i nostalgii że  tak łatwo utracić to, co najważniejsze, maskując tę utratę udziałem w cyrku życia. 


Koncert nosił tytuł Nowa Warszawa. Była nowa, choć nowość nie przyszła tu z przyszłości, a z przeszłości.
Festiwal Royalsów, w ramach którego był ten koncert, nosi tytuł Kwartesencja. I czas go zmienić.
Ze względu na umiejętność uchwycenia sedna muzyki (i czasu, którego muzyka jest najpiękniejszą epifanią!) i nadziemski poziom artystycznego kunsztu dobrym pomysłem byłaby kwintesencja (czyli eter, dla starożytnych piąty, obok wody, ognia, ziemi i powietrza, żywioł, jednoczący cztery pozostałe i wypełniający sferę niebios). To jednak mało. Po wczorajszym proponuję sekstesencję, co muzyków ma nie tylko uwznioślić, ale i mobilizować, skoro Paweł z Tarsu  w mistycznym uniesieniu docierał nawet do siódmego nieba! 

Fotografie © Tomasz Lewandowski


* Tu cenne informacje od Pani Doroty Kozińskiej:

"Panie Marcinie, zgadzam się w pełni, poza jednym: „Bal na Gnojnej” jest piosenką przedwojenną, z tekstem Juliana Krzewińskiego i Leopolda Brodzińskiego, i opowiada o nieistniejącej już knajpie U Grubego Joska, gdzie towarzystwo z najrozmaitszych sfer „dopijało” się, gdy zamknięto już wszystkie inne lokale (z Adrią włącznie). Jednym z jej bywalców był Judel Dan Łokieć, działacz związkowy i polityczny, PPS-owiec, ale też regularny gangster wymuszający haracze (są zresztą odniesienia do tej postaci w tekście). Grzesiuk był tylko jednym z wielu późniejszych wykonawców. Pozdrawiam :-)".

Pięknie dziękuję! :-) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...