Miałem nadzieję, że stary rok zakończę blogowo zdjęciami pięknych mostów Santiago Calatravy. Nie jest mi to jednak dane.
Zostałem bowiem zobligowany do opublikowania komentarza polemicznego względem moich wpisów poświęconych łódzkiej operze.
Bodaj dwukrotnie miałem już okazję ustosunkowywać się do sposobu pisania części komentarzy. Moi oponenci czytają jednak tak, jak im wygodnie. Nie mam już ochoty odrębnego odpisywania PT Oponentowi, publikuję zatem Jego tekst w ramach wpisu i opatrzę go krótkimi komentarzami.
Zaznaczam przy tym, że po raz ostatni udostępniam na blogu tekst anonima, jako że wszelkie próby ataku na mnie (w tym ośmieszenia mnie w ramach strategii argumentum ad personam) stają się wiarygodne tylko wtedy, gdy stoi za nimi osoba z krwi i kości. Jakoś sam nie boję się autoryzować swoich wpisów własnymi imionami i nazwiskiem...
Panie Marcinie Bogusławski, Nie udało mi się zamieścić treści tego co poniżej na Pana blogu (nie wiem dlaczego), więc tą drogą dzielę się z Panem wrażeniami. Panu, jako autorowi bloga, uda się z pewnością podzielić treścią tego listu ze swoimi czytelnikami. Ale to oczywiście Pana decyzja, choć znając Pana zdanie, odnoszę wrażenie, że chętnie Pan to uczyni. Pozdrawiam, Marcin G.
KOMENTARZ 1:
Jestem człowiekiem starej daty i przestrzegam stosownych form grzecznościowych w listach. Tak się listu nie zaczyna, zwłaszcza do osoby, której się nie zna.
Nie wiem, dlaczego nie mógł Pan opublikować komentarza, może zwyczajnie był za długi?
W jednym z komentarzy na FB napisał Pan o sobie, że jest sceptykiem. Taka charakterystyka lokuje Pana na pozycji, z której nie najlepiej się ocenia: jakiś pryzmat przed Panem. Zachęcam do optymizmu: żyje się przyjemniej. Ale to Pana pewnie nie interesuje, a i ja nie chcę się wtrącać. Jest jednak kilka spraw, które postanowiłem skomentować, bo pisanie Pana wydało mi się specyficzne. Żeby było łatwiej, postaram się swoje zdanie wyrazić w punktach.
KOMENTARZ 2:
Na dyskusję poświęconą sceptycyzmowi możemy się umówić osobno. Problem ten zajmuje mnie przecież zawodowo, być może wtedy uzna mnie Pan za kompetentnego dyskutanta.
Pogląd na sceptycyzm, prezentowany w Pana liście, jest typowy dla fundamentalistów i - mówiąc eufemistycznie - mało wyrafinowany. Bycie sceptykiem nie pozbawia możliwości oceny, posiadania wyraźnych poglądów czy kierowania się w życiu normami czy wartościami.
Nie miejsce tu na roztrząsanie tych problemów; pisałem kilkakrotnie o postmodernizmie, mam też całkiem bogaty dorobek naukowy - zachęcam do lektury.
W odniesieniu do Grabias dodaje Pan „z mezzosopranem o pięknej, ciemnej barwie, dającej nadzieję na to, że w końcu ukształtuje się u nas następczyni Jolanty Bibel”. To miłe, że przywodzi Pan pamięć Jolanty Bibel, wszelako nie trzeba nadto wprawnego ucha, by wiedzieć, że z cała pewnością nie ukształtuje się. Pani Grabias (cokolwiek mówić o barwie jej głosu) jest mezzosopranem lirycznym (z godną podziwu techniką koloraturową), na pewno zaś nie dramatycznym, jakim głosem dysponowała Bibel. I tu na znaczące zmiany bym nie liczył, bo – pewnie Pan nie pamięta, bo Pan młody – Jolanta Bibel w wieku Grabias śpiewała np. Santuzzę czy Eboli (no, może była ze dwa lata starsza), a te partie – zwłaszcza Santuzzy czy też Amneris – Grabias raczej nie grożą. To głos w stylu Berganzy, nie Cosotto czy Obraztsowej. Bibel np. Nigdy nie śpiewała Rozyny, czy Izabeli, czym z kolei popisuje się Grabis. Myli Pan głosy, proszę Pana.
KOMENTARZ 3:
Jak zapewne Pan wie, jest wiele sposobów klasyfikowania głosów. Podział na głosy liryczne i spintowe en bloc jest jednym z nich.
Wcale nie uważam, że Bernadetta Grabias będzie mogła śpiewać wszystko to, co śpiewała Jolanta Bibel (nie jest to jedyny wniosek z moich nadziei na to, że może stać się następczynią Bibel). Ale sporo rzeczy śpiewać będzie mogła* Wspomnieć wystarczy jej debiut w Adrianie Lecouvreur. Także na Gali arią księżnej de Boullion Grabias zachwyciła mnie bardziej niż Izabelą.
A tak na marginesie - Fiorenza Cossotto konsekwentnie utrzymywała, że jej głos jest mezzosopranem lirycznym. Ciekawe, prawda?
2. Krytykuje Pan produkcje wokalne Szostaka i Rymanowskiego – voila. Ale… argumentacja chybiona. Szostak nie tym, o czym Pan wspomina, rozczarował, Rymanowski zaś w istocie mniej jest Filipem, niż Basiliem.3 Odnośnie Anny Wiśniewskiej-Schoppy – z Pana strony kula w płot. Wiśniewska zaśpiewała poddźwiękiem, co nie znaczy, że Elżbieta przekracza możliwości jej głosu. Wiśniewka śpiewa Elżbietę w Bytomiu – znakomicie. To, że na koncercie było niedoskonale, wypada zarzucić raczej kapelmistrzowi, który nie wysłyszał obniżenia „stroju”. Pisz Pan też że „Schoppa mogła oczarować postawieniem głosu, jego piękną, głowową emisją”. Zgadzam się. Może więc jednak krytykować jej produkcję za co innego, niż kategorycznie stwierdzać, że aria przekracza jej możliwości?
KOMENTARZ 4:
Patryk Rymanowski nie podobał mi się ani jako Filip, ani Basilio. Nie widzę tu kontrowersji.
Natomiast nie mogłem przejść obojętnie względem francuszczyzny Szostka - była tak fatalna, że wpływała na prowadzenie frazy, niekiedy nawet wywołując we mnie niechciane efekty humorystyczne. To chyba istotny mankament?
Nie oznacza to, że nie było innych mankamentów, nie twierdziłem, że pisałem o wszystkim.
Co do Anny Schoppy - sam Pan widzi, doceniłem ją. Co nie oznacza, że wszystkie decyzje repertuarowe muszę uważać za słuszne. Z tego, że ktoś śpiewa jakąś pratię na scenie czy na płycie nie wynika bowiem, że robi to w najlepszym dla tego czasie. I że kiedyś nie nadejdzie na to czas właściwy.
Choćby z faktu, że Katia Ricciarelli (jedna z moich ulubienic) była Karajanowską Turandot (i nawet nie straciła głosu) nie wynika, że warto Jej w tej roli słuchać.
Swojego zdania nie zmienię, ale moja ocena dotyczy hic et nunc. Wolałbym, żeby głos Schoppy dojrzewał stopniowo.
Trzeba poza tym liczyć się z różnicą scen między Bytomiem a Łodzią. Śpiewacy doskonale wiedzą, że w tak różnych przestrzeniach głosy funkcjonują zupełnie inaczej. Nelly Miricioiu mówiąc o swoim występie w Nabucco stwierdziła, że na scenie wielkości MET nigdy nie mogłaby się tego podjąć, w sali małej - może spróbować.
Trzeba poza tym liczyć się z różnicą scen między Bytomiem a Łodzią. Śpiewacy doskonale wiedzą, że w tak różnych przestrzeniach głosy funkcjonują zupełnie inaczej. Nelly Miricioiu mówiąc o swoim występie w Nabucco stwierdziła, że na scenie wielkości MET nigdy nie mogłaby się tego podjąć, w sali małej - może spróbować.
4. Słusznie marudzi Pan na temat Krzysztofa Marciniaka. Jest jednak pewne „ale”. I gdyby był Pan rzetelnym komentatorem, nie omieszkałby Pan sprawdzić „w czym dzieło”. Otóż Krzysztof Marciniak na dzień przed premierą Gali zastąpił Krzysztofa Bednarka, który na próbę generalną dostarczył zwolnienie lekarskie. Nieludzkie (bez względu na to, co napiszą krytycy i bez względu na kształt spektaklu) byłoby odbierać osobie, która uratowała spektakl, możliwość występowania w jego, że tak powiem, dalszej eksploatacji. Śpiewak też człowiek, dyrektor też. Dajmy pokój.
KOMENTARZ 5:
Nie wiedziałem, że Krzysztof Bednarek znów śpiewa, czyżby sąd rozstrzygnął kwestię na Jego korzyść?
Bez względu na to, jeśli było, jak Pan mówi, rewerencyjnie skłaniam się przez Krzysztofem Marciniakiem. Aczkolwiek - skoro apelował Pan o rzetelność - nie wiem, czy opisana przez Pana sytuacja nie miała miejsca w innym czasie niż ten, w którym dział się opisywany przeze mnie koncert (circa rok wcześniej??)
5. A co takiego zrobiła „blacha”? 6, Harfistki nie powinny wyjść po własnej produkcji.7. Gala jest za długa – stwierdza Pan kategorycznie. No cóż… Więcej takich widzów, którzy zapłaciwszy za bilet marudzą, że było za długie. Na przyszłość polecam wizytę w kinie, na seansie filmu krótkometrażowegp.8. Dalej jest tak: Czepiam się, owszem. Ale czepiam się z troski o Teatr. Mając bowiem w pamięci Krystynę Rorbach pamiętam czasy, gdy dało się w Teatrze zagrać niejedną galę. Rorbach mogli wtedy wspaniale partnerować Jolanta Bibel, Teresa Czyżowska, Danuta Dudzińska, Joanna Woś, Krzysztof Bednarek czy Tomasz Fitas. Pamiętam też dreszcz emocji, gdy na scenie po raz pierwszy - tuż po Tuluzie - dała się poznać Monika Cichocka. No fakt, czepia się Pan. Zastrzegając, że z troski o Teatr. Jakaś fałszywa ta troska się jawi. Zwłaszcza, że przywołuje Pan nazwiska artystów nieosiągalnych: Bibel (od kilku lat na emeryturze wokalnej) May-Czyżowskiej (nieżyjącej), Dudzińskiej (niestety kilka lat temu, po „Mocy przeznaczenia” artystka straciła głos), Woś (akurat występowała w Gali, czym Pan się zachwyca – i słusznie), Bednarka (solisty, niestety od długiego czasu niedysponowanego) i Fitasa (i tu strzał kulą w płot, bo artysta to zasłużony, od lat na emeryturze, a na dodatek większość Jego produkcji choć cechował piękny głos, to zarazem – bądźmy delikatni – niedostatki intonacyjne). No więc sam Pan widzi, że się czepia. I to bez sensu.9. Dalej pisze Pan: „ Cóż, TW nie ma szczęścia do polityki solistycznej. Ale za tej kadencji doszło do pojawienia się pokoleniowej przepaści. Dyrekcja jakoś nie chciała obsadzać w partiach rodzimych śpiewaków, wręczając im potem stosowne wymówienia". I tu sam podważa Pan swoją wiarygodność, pisząc, że były stosowne… Gdzie Pan widzi pokoleniową przepaść?Co to jest polityka solistyczna?Kogo dyrekcja nie chciała obsadzać?Komu wręczyła wymówienia?
KOMENTARZ 6:
Wybaczy Pan, ale większość z tych (i poniższych punktów) świadczy tylko o Pana złośliwości i lekturowej indolencji.
Wiem chociażby kto jest na emeryturze, co nie oznacza, że nie mogę przywoływać lepszych czasów Wielkiego i pisać za jakim poziomem tęsknię. Przepaść pokoleniową widzę także, bo nie wiem, od kogo tak młody (w większości) zespół, jak obecny, ma się uczyć.
Resztę zostawiam bez komentarza, licząc, że na seansie w kinie będę mógł się kiedyś spotkać i z Panem. Może na transmisji z MET? Można się z nich nieco nauczyć, a propos organizacji spektakli czy koncertów.
10. Pisze Pan dalej: „Skandalem jest także fakt, że nikt nie pomyślał o benefisie Kowalskiego. Wspomina się o nim mimochodem przy okazji Galii Operowej, a przecież była czas i miejsce na uczczenie pięknego jubileuszu 25 lecia pracy artystycznej przy okazji premiery Toski. Tyle że wtedy partię Skarpii wolano powierzyć Piotrowi Halickiemu. Znam go z festiwalu belcanta w Nałęczowie i wiem, że jest głosem dobrym na Oniegina, nie na Scarpię). Przez co, zatrudniając śpiewającą młodzież, wrzuciła ją od razu do wykonywania zbyt trudych partii i pozbawiła możliwości uczenia się od starszych kolegówW kwestii Zenona Kowalskiego - nie było czasu i miejsca, wiem (bo sprawdziłem) stosowne obchody się odbędą. A, że o jubileuszu wspomniano podczas Gali to chyba lepiej, niż gdyby nie wspomniano, prawda?Wypomina pan Scarpię Halickiemu. Był Pan na Tosce? 11. Raz jeszcze Bibel- Grabias. Po zachwytach nad Grabis pisze Pan: „Za to Bernadetty Grabias nijak nie można uznać za spadkobierczynię tradycji Jolanty Bibel”. Już o tym było: pewnie, ze nijak. Bo to porównanie z gruntu chybione, proszę Pana.12. Wybrzydza też Pan, że prowadzący Galę wychodzili na środek estrady i zapowiadali. A to lepiej byłoby, gdyby „wtykali” główki jak spod miotły? Proszę Pana, podczas Gali wypada zachowywać się galowo. To dotyczy także tych, którzy próbują ową Galę opisywać. Nawet, gdyby Gala odbywała się w Zduńskiej Woli.13. I wreszcie kuriozum ostatnie. Przepraszam, ale będzie trochę o elementarnych zasadach.Sprzedaje się Pan na swoim blogu jako osoba inteligentna, zdaje się pracownik naukowy. I za pewne nadużycie mam do Pana największe pretensje: otóż zanim się coś napisze, wypada to sprawdzić. Przynajmniej w dwóch źródłach. Odnoszę się do linku „Cyrk w teatrze Wielkim”. Oszołomienie posła PiS najwyraźniej Pana oczarowało tak dalece, że nie dochował Pan wierności elementarnym zasadom dziennikarstwa (co chyba obowiązuje blogera mającego pretensje do wiarygodności).Informacja o przetargu itp. została już dawno wyjaśniona: Zawodziński jest dyrektorem artystycznym bo tak w teatrze nazywa się funkcja, która piastuje. Nie ma więc mowy o podwójnym zatrudnieniu (o czym gazety rozpisywały się w stosownym czasie). I kwota owego kontraktu (tak szokująca dla niektórych – rozumiem skandalicznie mało zarabiających pracowników naukowych, ale nie rozumiem nierzetelności) może wydawać się ogromna, niemniej obejmuje ona (zgodnie z warunkami owego przetargu na cały okres trwania, a więc w tym przypadku cztery lata. A teraz będę złośliwy (nikt mi nie odmówił tego prawa): małostkowość Pana zgubi. Czego nie życzę.
KOMENTARZ 6:
Cieszę się, że TW pomyślał w końcu o benefisie Kowalskiego, choć nie wiem, czy faktycznie wcześniej nie było na niego czasu i czy Artysta nie powinien być mi wdzięczny. Ale dajmy temu spokój.
Toski na blogu nie recenzowałem, nie czuję się więc w obowiązku odpowiadać na Pana pytanie.
A co do rzetelności - wie Pan, Teatrowi źle służą takie kontrowersje, a sprawa nie była transparentna, skoro Urząd Marszałkowski nie uciął jej w powijakach, ale jednak zajął się wyjaśnianiem. Byłbym nierzetelny, pokazując kontrowersje wokół nowej Dyrekcji w momencie, gdyby podano do publicznej wiadomości protokół z przeprowadzanej przez Urząd kontroli. Tak się jednak nie stało, sytuacja zatem nijak nie jest publicznie rozstrzygnięta. Argument z PiSem jest tym samym poniżej pasa; pasuje zresztą jak pięść do nosa, co potwierdzają moje wpisy o innych niż Teatr rzeczach. Póki Teatr żyje z naszych podatków mamy prawo nie tylko pytać, ale także spodziewać się publicznych i urzędowych odpowiedzi.
Swoją drogą to dziwne, że można zostać małostkowym tylko dlatego że powie się coś krytycznego o Teatrze. Ale dziwić się, to dobra rzecz w życiu.
PS. Przepraszam za formę graficzną cytatów, innego efektu nie udało mi się osiągnąć, a na przepisywanie listu ręcznie nie miałem czasu, wszak koniec roku...
*Aż dziw bierze, że pracownicy TW nie znają ani not na własnej stronie internetowej, ani stron internetowych własnych spiewaków. Wystarczy poczytać, co napisano o repertuarze Jolanty Bibel i jakie partie wymienia w swoim repertuarze Bernadetta Grabias, by zobaczyć, ile warte jest wyzłośliwianie się mojego oponenta.
*Aż dziw bierze, że pracownicy TW nie znają ani not na własnej stronie internetowej, ani stron internetowych własnych spiewaków. Wystarczy poczytać, co napisano o repertuarze Jolanty Bibel i jakie partie wymienia w swoim repertuarze Bernadetta Grabias, by zobaczyć, ile warte jest wyzłośliwianie się mojego oponenta.