wtorek, 30 lipca 2013

O DUECIE ŻABY I RATLERKA, CZYLI BAYREUTH MIĘDZY ŚWIĄTYNIĄ A WARSZTATEM




Bayreuth: od świątyni do warsztatu to kontrowersyjny tytuł książki, który przypomniał wczoraj Józef Kański.
Jego opowieść przywoływała wspomnienia z wieczorów Festiwalowych.
Z reżyserowanych światłem, uduchowionych spektakli Wielanda Wagnera i z epatujących niezrozumiałym turpizmem (jak choćby z Parsifala, w czasie którego wyświetlano film, na którym owady zżerały truchło psa) spektakli zupełnie współczesnych. 

W nostalgii Kańskiego za czasami minionymi w istocie jest coś na rzeczy. 
Sam coraz częściej łapię się na tym, że zamiast uważnie słuchać radiowych transmisji, słucham, ale myślami jestem przy wykonaniach sprzed lat. Tęskniąc za sposobem prowadzenia orkiestry, za jakością głosów, za precyzyjnym rysunkiem postaci.

W tym roku atak nostalgii jest szczególnie silny.
Zapewne dlatego że z okazji Wagnerowskiego jubileuszu obiecywałem sobie bardzo wiele. Zwłaszcza po Pierścieniu, którego przez kilka sezonów najnormalniej na Wzgórzu nie było.

Uczucia, póki co, mam mocno mieszane.
Złoto Renu muzycznie nie udało się wcale. Dobitnym tego wyrazem była reakcja publiczności, jak nigdy jednoznacznie negatywna.
Więcej dobrego da się powiedzieć o wczorajszej Walkirii.
Niesamowicie cieszył mnie występ Anji Kampe i Johana Bothy.
Oboje rozporządzają prawdziwie pięknymi, silnymi i doskonale wyszkolonymi głosami. Oboje wiedzą także, że w muzyce Wagnera drzemią całe pokłady belcanta, niesamowity ładunek liryzmu, szalonej namiętności, rozedrganej gry barw. Słychać to było wspaniale w końcówce pierwszego aktu, rozpoczętej przez Bothe delikatnym, impresjonistycznym namalowaniem Pieśni majowej. Jego głos nie jest typowym heldentenorem, wiele w nim typowo włoskiego słońca. Jego emisja jest skupiona, a dźwięki są piękną, kulistą formą, mieniącą się tysiącem barw. Kampe jest intensywnie liryczna, ciepła, szalenie kobieca, ujmując przepiękną, gęstą barwą głosu. 

Wiele pięknych momentów dało się wysłyszeć w śpiewie Claudii Mahnke, kreującej Frykę, oraz Franza-Josefa Seliga, śpiewającego Hundinga, choć w tym przypadku preferuję głosy i ciemniejszym tembrze (moim ulubieńcem jest Matti Salminen).

Niepokój i ambiwalentne odczucia wzbudzili we mnie natomiast odtwórcy ról Wotana i Brunhildy.
Wolfgang Koch rozporządza głosem wartościowym, co do tego nie mam wątpliwości. Myślę też, że za jakiś czas będzie w stanie śpiewać Wotana bardzo pięknie. Póki co, miałem wrażenie, że słyszę technikę, śpiewak gimnastykował się, żeby wszystko było jak należy i żeby w niezłej kondycji dotrwać do końca. Tak czy owak, słychać było sporo wysiłku, kombinowanie w osadzaniu wysokich dźwięków (tessytura partii jest mało przyjazna), nadmierne napięcie, a w akcie trzecim najnormalniej zmęczenie. Są to jednak zastrzeżenia z nadzieją na przyszłość.
Której nie mam w przypadku Catherine Foster, która stworzyła chyba najmniej wiarygodną Brunhildę ze wszystkich jakie znam. Zbyt mały głos, niemiłosiernie rozwibrowany we wszystkich momentach, gdy potrzeba jest mocna, pewna góra. Plus jakiejś nieznośnie subretkowe zabarwienie - jej wejście, gdy po okrzyku informuje Ojca, że na rydwanie pędzi ku niemu poirytowana Fryki, spowodowało we mnie łzawy śmiech. Zamiast germańskiej boginki, ratlerkowa nimfa - metafora zapewne okrutna, ale stare logo His Master's Voice jakoś samo wpadło mi wczoraj do głowy.

Niespecjalnie spodobał mi się także Kirył Petrenko
Jego wizja dyrygencka jest dla mnie nazbyt zagoniona, za mało liryczna, nie do końca przekonują mnie także preferowane przez niego proporcje brzmienia poszczególnych sekcji orkiestry.

Jako się rzekło, słuchając transmisji wzdychałem do dawnych czasów.
Choćby do Brunhildy kreowanej przez Marthę Modl. Jakoś zupełnie o niej w Polsce zapomnieliśmy, a był to głos imponujący - potęgą, precyzją intonacji, barwą. Jeśli dołożyć do tego wybitne zdolności aktorskie, Modl była śpiewaczką doskonałą (bodaj matka Nilsson uznawała Modl za jedyną godną konkurentkę córki). 
Nie znam nagrania Siegmund! Sich auf nicht! które byłoby w stanie konkurować z wykonaniem Modl i Ramona Vinaya. Była to para idealna!

Do orkiestry prowadzonej przez Hansa KnapertsbuschaKarla BohmaPierre'a Bouleza czy James'a Levina.


Duża część moich obaw potwierdziła się, niestety, przy okazji Zygfryda. 
Łącznie z wywróżonym duetem na żabę i ratlerka. 
O kryzysie wokalistyki wagnerowskiej mówi się od dawna, podkreśla się, że nie ma dziś głosów, które są w stanie dorównać tym, które znamy z przeszłości.
Zapewne sporo w tym prawdy i w tym sensie rację ma Szymon Paczkowski wzywający do tego, by nie oczekiwać za wiele i cieszyć się tym, co można usłyszeć.
Nie jestem jednak w stanie w pełni zgodzić się z jego podjeściem - sam pokazał, że nie potrafi wyłączyć "słuchania analitycznego" (bo też, mimo obrony wykonawców, uwag miał dużo i ciężkiego kalibru). Trudno mi także zgodzić się z tym, że znajomość dużej ilości nagrań przeszkadza rozdymając oczekiwania i powodując, że prawie nic nie może nas pozytywnie zaskoczyć. Wciąż bowiem wiele mnie zaskakuje. Wielce cenię sobie Ring z Wiednia, intyguje mnie, co z Pierścieniem zrobił Marek Janowski - jego drugią realizację cyklu powoli poznaję, chyląc czoło przed Tomaszem Koniecznym jako Wotanem (zbiera bardzo dobre recenzje, stawiające jego nagranie nad Brynem Terflem z nagrania Giergiewa), a dziś z ciekawością szykując się na Brunhildę Petry Lang
Mój problem z jubileuszową realizacją na Festiwalu dotyczy nie tyle kwestii estetycznychh, ile artystycznych: mimo "kryzysu" uważam, że przy tak odświętnej okazji nie powinno serwować się artystów z kłopotami intonacyjnymi, probelmami warsztatowymi czy niedostatkiem wolumenu. 
Wielki, miłosny duet wieńczący Zygfryda do reszty utwierdził mnie w przkonaniu, że Foster ma do tej roli głos zbyt mały i zbyt lekki. A fakt, że jej pierwsze role (kreowane od 1998 r.) obejmowały głównie Mozarta (Królowa Nocy w Czarodziejskim Flecie, Donna Anna, Elektra w Idomeneo) są wielce wymowne (chyba w mocnych partiach Mozarta słychałbym jej wciąż z przyjemnością).
Lance Ryan z kolei ma głos o mało przyjemnej barwie, gdyby nie znajomość Zygfryda - co zgodnie potwierdzili komentatorzy Dwójki - można by go było nie odróżnić od Mimego. 
Być może z obsadą Zygfryda rzeczywiście może być problem (ale Thielemannowsko-wiedeński Stephen Gould brzmi lepiej), ale w kwestii Brunhildy (zwłaszcza jubileuszowej) są wyjścia alternatywne. Choćby Nina Stemme, która na dobre zniknęła z Festiwalu, czy Deborah Voigt, może z głosem już nie tak pięknym jak kiedyś, ale atrakcyjniejszym od Foster.
Zasadniczo potwierdziły się moje odczucia co do Kocha, rozczarowała mnie za to Nadine Waissmann jako Erda. W jej kontekście pomyślałem sobie o tym, co jest dla mnie globalnym problemem tej realizacji - niby wszystko szło, jak powinno, były ciemne doły, była szeroka skala - brakowało jednak wyrazu, aury, emanującej z tej muzyki. 
Wydobyciu tej aury nie sprzyjał także Petrenko. Znów nerwowość, dziwne proporcje między sekcjami orkiestry, przejaskrawienia, odcinkowość w miejsce myślenia większymi odcinkami, zagubiony finał pierwszego aktu.
Przyznaję, że Zmierzch bogów cenię sobie szczególnie i nie wiem, czy chcę usłyszeć produkcję z tego roku.
Coś nie tak dzieje się także na scenie (Zygfryd dzieje się bodaj w miejscy skrzyżowania poczty i ponowoczesnej Mount Rushmore) - to kolejny spektakl (po Złocie Renu) przerażająco wybuczany. 


***
Poza doświadczeniami stricte muzycznymi wczorajsza transmisja miała dodatkowe atrakcje.
Pierwszą była ciekawa rozmowa na temat mitologii germańskiej, prowadzona pod egidą Klubu Ludzi Ciekawych Wszystkiego.
Drugą były komentarze prowadzących transmisję - Szymona Paczkowskiego i Marcina Majchrowskiego.
Ich ważnym elementem były polonica - Panowie przypominali, jak wyglądała obecność dzieł Wagnera na rodzimych scenach.
Paczkowski opowiadał zajmująco o premierze Ringu z 1903 r., na której wykorzystano - jako ilustrację cwałowania - film z nagraną szarżą husarii (!).
Mówili o stałej obecności dzieł mistrza z Bayreuth w okresie międzywojennym (m. in. ze Zboińską, Wermińską, Palewicz-Golejewskim). 
Obalali mit, że zaszłości historyczne powodują to, że Wagnera w Polsce się nie gra (Paczkowski zwrócił uwagę, że już w latach 50tych pokazano - jeszcze na scenie Romy - Lohengrina, a przecież sporo  w nim uwag o zagrożeniu ze Wschodu).

Dokonując kulturalnej, acz jednoznacznej oceny polskiego życia operowego.
Dyrekcji i reżyserów niespecjalnie rozumiejących literaturę operową, w tym Wagnera, a więc zachowawczych w układaniu repertuaru, niekompetentnych w budowaniu obsad i bezradnych choćby w lokowaniu chóru na scenie (z chęcią więc wysyłanego na balkony).
Parę cierpkich słów wystosowano także pod adresem krytyki muzycznej, w zestawieniu z tą z początków XX wieku pozostawiającej wątpliwości i co do profesjonalizmu, i co do niezależności - na przykładzie Petrenki pojawiły się uwagi o tym, że dziś krytyka i media kreują gwiazdy "wmawiając" słuchaczom kogo powinno się słuchać i co powinno się oceniać pozytywnie.

No cóż, w Roku Wagnera Wagnera na naszych scenach nie uświadczysz. 
Zdaniem Paczkowskiego i Majchrowskiego bynajmniej nie z tego powodu, że nie ma kto go śpiewać i kto nim dyrygować (jak twierdził Kański), ale dlatego że nie ma woli decydentów, by to robić. Nie ma zrozumienia i stosownych kompetencji.

A szkoda, bo polska wagnerystyka zapisała piękne karty (polecam duży artykuł Adama Czopka).
Mieliśmy w Bayreuth swoją Brunhildę - na zaproszenie Cosimy Wagner śpiewała ją Felicja Kaszowska.
W Bayreuth śpiewała też Bella Alten, wybitna, długoletnia solistka-komprymariuszka MET.
Śpiewała Maria Janowska (obie mają na koncie role Leśnego Ptaszka i Dziewczęcia-Kwiatu). 
W ostatnich czasach z Bayreuth związana była Jolanta Bibel czy Alina Wodnicka.
Na Festiwalu Młodzieżowym śpiewała w Boginkach Hanna Rumowska, pozostawiając po sobie nagranie, bodaj pierwsze w dziejach fonografii.

Poza Bayreuth tradycje wagnerowskie tworzyli ReszkowieStanisława TomkiewiczHelena Zboińska-RuszkowskaWanda Wermińska (jako Zyglinda partnerująca samej Kirsten Flagstadt),  Marian Palewicz-Golejewski (bodaj najsłynniejszy polski Wotan), Stanisław Gruszczyński (w teatrze na Unter den Linden śpiewał nawet Lohengrina po... polsku!), Teresa Żylis-GaraTeresa Wojtaszek-KubiakTadeusz WierzbickiHanna LisowskaKrystyna Rorbach, Andrzej Malinowski (jeden z nielicznych basów idealnych dla Titurela), Joanna CortesJadwiga Rappe...

Wojtaszek, Rumowska i Rorbach przez lata związane były z Łodzią.
Pierwsza zapisała się w pamięci jako Elza, druga była szlachetną Brunhildą, Rorbach rewelacyjnie wypadła w Tannahauserze przygotowanym na scenie Opery Leśnej w Sopocie (w międzywojniu odbywał się tam regularny Festiwal Wagnerowski).    

Dziś piękne tryumfy święci w Wagnerze łodzianin - Tomasz Konieczny
Zupełnie na lokalnej scenie nie obecny, jest obecnie tym odtwórcą pratii Wotana, którego najchętniej usłyszałbym na Festiwalu w Bayreuth. 
Gruntownie aktorsko wykształcony (skończył Filmówkę, grał m. in. w Pierścionku z orłem w koronie), o ciemnym i szerokim w skali, autentycznym bas-barytonie, świetnie mówiący po niemiecku i wiecznie poszukujący - jest jednym z najbardziej poruszających Holendrów  i jednym z najbardziej autentycznych głosów wagnerowskich na świecie. 

***
Póki sytuacja opisana przez Paczkowskiego i Majchrowskiego się nie zmieni, skazani będziemy na PR polskich dyrektorów i kierownictwo oper nie tyle z rozdania kompetencyjnego, ile politycznego.

Paczkowski stwierdził wprawdzie, że sytuacja nie wygląda źle, bo Polacy coraz mniej dają sobie "wciskać" i coraz mnie kupują dlatego że jakiś dyrektor czy jakiś krytyk pochwalą kolejną produkcję. Coraz częściej zaś udają się na niezłe przedstawienia poza nasze granice (cóż, jak stwierdził Paczkowski, bilety w Berlinie nie są wiele droższe od tych w Warszawie, a jakoś zazwyczaj lepsza). 

Ale dlaczego mamy tak robić? 
Dlaczego mamy utrwalać stereotypy braku polskich głosów czy dyrygentów?
Ilu jeszcze artystów mamy skazać na niebyt?
Jak daleko w tyle mamy być choćby za Sofią..?

Jak długo świątynię mamy zamieniać na warsztat, kiepski warsztat, a w kontekście ostatniego warszawskiego Wagnera  - warsztat hydrauliczny? 

_______
Zdjęcie cytuję za: http://operalia-verdi.blogspot.com/2013/07/wagner-die-walkure-bayreuth-2013.html
http://www.wdr3.de/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...