niedziela, 7 lipca 2013

WIERNOŚĆ BLIŹNIEMU. DODEKAFONICZNA ENCYKLIKA NA CZTERY RĘCE

Jeżeli wierzyć Franciszkowi, to encyklika Lumen fidei napisana została w głównej mierze przez Benedykta XVI, on podjął tylko przesłanie swojego poprzednika i uzupełnił kilkoma uwagami.
Po lekturze sądzę, że zapewnienia te są wyrazem skromności Franciszka, a przedstawiony przez Watykan tekst jest w istocie "encykliką na cztery ręce". 
Ową podwójność doskonale widać w tekście. Co prawda dokumenty kościelne zwyczajowo nie grzeszą konsystencją, jednak w żadnym innym nie spotkałem takiej dozy wewnętrznego napięcia. 
Napięcia między dyskursem osnutym wokół odniesień filozoficzno-teologicznych (jest Nietzsche, jest Wittgenstein, jest relatywizm) i traktującym wiarę w zadawnionej, epistemologiczno-dogmatycznej perspektywie, a dyskursem wychylonym ku drugiemu człowiekowi i Bogu, w którym wiara jest raczej zaufaniem i praktyką codziennego życia zasadzającymi się na doświadczeniu wiernej miłości.

***
W napięcie to dobrze wprowadza nr 23 encykliki.
Czytamy w nim, że utrwalone w kościelnej tradycji słowa Izajasza Jesli nie uwierzycie, nie zrozumiecie są daleko idącą ingerencją tłumaczy Septuaginty w tekst hebrajski. Biblia Żydowska mówi bowiem: Jeśli nie uwierzycie, nie ostoicie się, mając na myśli zaufanie, że mimo trudnej sytuacji i zmiennych realiów istnieje miłość, która jest wierna w swoich obietnicach.
Autorzy encykliki opatrują ten fragment dwoma komentarzami.

Podług pierwszego, przekład Septuaginty nie jest nadużyciem, oddaje bowiem głęboki sens skryty w tekście hebrajskim. 

Podług drugiego, poznanie, prawda, sfera tradycyjnie zarezerwowana dla epistemologii, statycznego poznania i kontemplowania, jest kwestią doświadczenia miłości, rodzi się ze słyszenia, potrzebuje więc czasu na to, by dotrzeć i zapaść w człowieka, rozumiana jest poprzez naśladowanie drogi. Nawet jeśli przyjąć, iż wiara jest formą poznania, to znaczy to tyle, że jest relacyjnym sposobem patrzenia na świat, które staje się poznaniem dzielonym z inną osobą, patrzeniem w perspektywie drugiego człowieka i wspólnym patrzeniu na wszystko (nr 27).
W tym sensie wiara nie jest pamiętaniem o przeszłości, ale "pamięcią (o) przyszłości" [por. nr 9]. Nie jest ani czymś oczywistym, ani czymś, co może być przyswojone raz na zawsze.
Nie jest  tedy ani zbiorem dogmatów, ani katechizmem w pytaniach i odpowiedziach, ani kompendium dopuszczalnych i niedopuszczalnych sposobów zachowania się, ani gotowym projektem na układanie życia politycznego czy społecznego. "Wiara rozumie - czytamy w encyklice -, że słowo, rzecz pozornie krótkotrwała i ulotna, gdy wypowiedziana jest przez Boga wiernego, staje się rzeczą najbardziej pewną i niewzruszoną ze wszystkich" - nie niewzruszonością wiedzy, ale wiernej miłości. Hebrajskie słowo emunah, przekładane jako wiara, oznacza przede wszystkim wierność oraz podtrzymanie.
Wierność, którą zrodzić może tylko intymna, osobista więź, prywatne doświadczenie miłości. A więc nie eklezjalny dyskurs, nacechowany często odniesieniami polityczno-ideowymi, promujący określone typy mediów, dyskredytujący media inne od preferowanych, ale doświadczenie wydarzające się w codzienności każdego z nas - nowość wiernej miłości nie jest doświadczeniem odległym, ale doświadczeniem i obietnicą rodzącą się w sytuacji, w jakiej znajduje się każdy z nas. Nie ma dla niej ni Żyda, ni Greka, ni kobiety, ni mężczyzny,ni prawicowca, ni lewicowca; jest niepowtarzalna jednostka, do której miłość dotrzeć musi w odmienny sposób [por. 11]. 
Bez dostrzeżenia miłości, bez doświadczenia płynących z niej dobrodziejstw, wierność i podtrzymanie nie zaistnieją.
Nie zaistnieją też bez pamiętania o tym, co konkretnie dobrego wydarzyło się - jako dar miłości - w konkretnym, jednostkowym życiu. Przywiązanie do przeszłości, wzgląd na Tradycję, to "wdzięczne wspominanie dobrodziejstw", to widzenie ich następowania po sobie budzące pewność, że stopniowo wypełnia się obietnica, że w świecie zmienności, chwilowych uczuć i porzucenia, wierność jest jeszcze możliwa. To otwieranie siebie na przyszłość w oparciu o doświadczenie i pamięć tego, co już się wydarzyło.

***
Relacyjny, praktyczny, a nie epsitemologiczno-dogmatyczny charakter wiary pięknie pokazuje spotkanie Marii ze zmartwychwstałym Jezusem. Maria z chęcią pozostała by przy Nim wpatrując się (a więc rozumiejąc, nabywając wiedzę) w Jego boski blask. On jednak odsyła ją od siebie, znika, przynaglając nie do oglądu, a do naśladowania Jego miłości w swoim życiu.
Tym zatem, co dla wiary najbardziej charakterystyczne, jest działanie w obliczu Boga obecnego w swojej nieobecności, a więc działanie w obliczu Boga skrytego w drugim człowieku.
Takie działanie nie jest czymś dla człowieka komfortowym - stawia go bowiem wobec nieoczywistości, zagrożenia, przynagla go do cierpliwości i oczekiwania, pójścia w świat by spotkań konkretnych Innych. A człowiek wolałby tworzyć instytucje, ustalać normy, stawiać w centrum nie wymowną Nieobecność, ale dzieła własnych rąk, a w końcu samego siebie [por. nr 13].
Nie jest to możliwe, o ile miłość musi być doświadczona indywidualnie.
Nie jest to możliwe, o ile powołaniem chrześcijanina jest dzielenie się wiarą, to znaczy zaś dzieleniem się miłością, uobecnianiem w Innym miłości,  budowaniem wspólnego z Innym patrzenia na świat [por. nr 14].

***
Jak za Janem Teologiem podkreśla Autor encykliki - chrześcijanin uwierzył Miłości. I to tu leży fundament religii. W świetle miłości przemija wszystko - i wiara, i nadzieja - miłość wypełnia bowiem je obie, nie jako zbiór uniwersalnych prawd na temat Boga i świata, ale jako współ-doświadczenie, postawa wobec Innego.
Chrześcijaństwo o tyle może być wiarygodne, o ile pamięta o Chrystusie - czyli Tym, dochował wierności aż po śmierć. 
Można te słowa przekuć na doświadczenie współczesnego człowieka, zalęknionego wyścigiem szczurów, zredukowaniem związków do chwilowej przyjemności, poczuciem pustki. Miłość aż po śmierć będzie znaczyła tyle, że nie ważne jest to, co się będzie z nami dziać, jakie miejsca w rankingu osiągniemy, ważne jest to, że miłość dochowuje wiernosci do końca i że obdarza. I że będzie wiarygodna wtedy, gdy będziemy taką miłością obdarzać drugiego człowieka.
A raczej innych ludzi - bo miłość nie jest zazdrosna, bo miłość jest darem, który chce się rozlewać. Wierność, która oznaczać ma posiadanie kogoś na własność, zamknięcie go wewnątrz małego świata, skrępowanie darem, nie będzie miłością prawdziwą. Ta bowiem nie zna granic, a jej wierność nie polega na wyłączności. Jej wierność polega na wypełnianiu obietnicy, na trwałej obecności i na tym, że przybiera indywidualny kształt, uobecnia się w sposób tak niepowtarzalny, jak niepowtarzalne jest życie każdego z nas.

***
Pisząc to wszystko wraca Franciszek do Soboru Watykańskiego II podkreślając z niespotykaną mocą, że był to Sobór mówiący o tym, czym jest wiara.
Otwarcie na świat, aggiornamento, wolność religijna, rozumienie kościoła jako sakramentu miłości a nie instytucji, uznanie objawień naturalnych w religiach innych niż chrześcijaństwo etc., etc., są tedy składnikami opowieści o wierze, których nie możemy się wyrzec.
I których nigdy nie przyswoiliśmy w Polsce (myśl Soboru propagował choćby Stefan Swieżawski napotykając solidny opór ze strony kard. Wyszyńskiego).

***
Wiem, wydobyłem z encykliki tylko jeden z dwóch współistniejących dyskursów.
Ale ten bliższy Franciszkowi, bo znajdujący dopełnienie w jego słowach i gestach.
Choćby w przypomnieniu, że duchowieństwo ma być pasterzami owiec, a nie fryzjerami.
Albo że zakonnica czy ksiądz w nowym modelu samochodu sprawia mu ból
Wiem, że tym samym zacząłem dekonstruować jej całościową wymowę.

Czytając tę encyklikę miałem przed oczami następujący obraz.
Z jednej strony Paweł Hajncel, przebrany za księdza, z transparentem informującym, że Kościół jest z wiernymi w czasie kryzysu i rezygnuje z opłat za sakramenty.
Z drugiej procesja Bożego Ciała, z klerem ubranym w wyróżniające stroje na tle imponujących budynków kurii. Na parkingach drogie kurialne samochody, w tympanonie okno do sypialni biskupich. Pasterz Łodzi, jawnie deklarujący przynależność do prawicy i uświęcający martyrologię Smoleńska. Zszokowane spojrzenia, gdy natrafiły na transparent trzymany przez Hajncla.

Która z tych stron jest bliżej encykliki? Bliżej wiary? Bliżej bycia kościołem?




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...