środa, 2 października 2013

W IMIĘ... O DWIE SCENY ZA DALEKO


Zatęskniłem dziś za starą wersją kina Cytryna. Za zapachem kurzu, wyzwaniem, jakim były toalety, barkiem, z którego brało się kawę na nocne seanse, chłodem sali kinowej... Za brakiem nachalności tego miejsca, w którym najważniejszy był film. Czy filmy. Pamiętam bowiem choćby maraton z obrazami Patrice'a Chereau, który kończył się bodaj o trzeciej nad ranem, niezakłócony miażdżącą mocą reklam i hałasem niezwiązanych z projekcją rzeczy.

Właśnie taka, maksymalnie wyciszona atmosfera powinna wprowadzać do projekcji W imię... Zamiast niej Silver Screen zaserwował zwyczajowy drugi seans, pozwalający ciągnąć się reklamom tak długo, że wszelkie granice przyzwoitości straciło się z oczu. Przez większość filmu miałem nadzieję, że własnie reklamy okażą się zgrzytem. Niestety, największy zgrzyt jest dziełem samej rezyserki, ale po kolei.

W imię... byłoby filmem porażającym. Tkwi w nim bowiem olbrzymia moc opowieści teatralnie intymnej, momentami klaustrofobicznej, opowiedzianej bez estetycznych fajerwerków niemal tak, jak opowiada się dokument. Stąd moje skojarzenie z Chereau - sposób realizacji i podjęty temat wydaje się bowiem nicią łączącą Małgorzatę Szumowską z francuskim mistrzem.
Opowieść ta jest wiwisekcją samotności, tak głeboką, że sięgającą  poziomu, na którym samotność staje się doświadczeniem niemalże fizjologicznym.

Niewielka, po PGR-owska, wiejska społeczność, pośród niej ośrodek będący alternatywnym rozwiązaniem dla chłopaków z poprawczaka, ksiądz, który ma pomóc w ich resocjalizacji, przeszczepione z Warszawy małżeństwo... Symetryczność...
Symetryczość przemocy, którą rządzą się instytucje społeczne, symteryczność wykluczenia, wynikającego z przemocy i uprzedzeń. Dojmująca nicość i nuda bycia ze samym sobą.

***
Film zaczyna się sceną pośród macew - chłopcy z poprawczaka znęcają się nad niepełnosprawnym umysłowo mieszkańcem wioski, a to zmuszając go do jedzenia zabitych mrówek, a to lżąc i popychając. Wśród pojawiających się w scenie wyzwisk jest i Żyd, jest także przewracająca się - pod ciężarem popchniętego niepełnosprawnego - tablica nagrobna. W takiej wspólnocie trzeba walczyć, trzeba także podzielać wspólne wartości, często brutalne i dalekie od wrażliwości. W takiej wspólnocie trudno odkryć własną inność, z góry skazującą na wykluczenie (przejmująca scena spowiedzi Gajo [Mateusz Gajko]). Ale pod tym wszystkim jest szukanie ciepła, bliskości, emocji. Ich symbolem jest tu kanapa - miejsce intymnych i namiętnych chwil, które Gajo przeżywa z kuszącym i bezpruderyjnym Blondynem (Tomasz Schuchardt), miejsce własnej przestrzeni i przystani. Trzebiąc niepoprawne z punktu widzenia systemu emocje i namiętności ksiądz postanawia podarować ją biednym doprowadzając tą decyzją do samobójstwa Gajo. 

Podobnie samotna jest Ewa, żona Michała (Maja Ostaszewska), niedoszłego księdza, który z miłości do niej rzucił sutannę. Przeszczepiona na rubieże z Warszawy wpada w dojmującą nudę. Miłość między nią a mężem też jakby się wypaliła. Pije zatem i próbuje uwieść księdza Adama, który szybko wpadł jej w oko.

Adam (Andrzej Chyra), ksiądz, który nawrócił się, bo w doświadczeniu samotności spotkał ducha zmarłego ojca. I który w kościelnym systemie nigdy nie wyszedł poza samotność. W jego życiu są ideały, jest wiara w człowieka, jest chęć niesienia pomocy. Spalanie się w rozwiązywaniu konfliktów pośród resocjalizowaną młodzieżą, zaangażowanie w fizyczną pracę. I ciągła ucieczka od swoich uczuć.
Namiętność leczy biegami i zimnymi kąpielami. Potem alkoholem (oniryczna scena tańca z obrazem Benedykta XVI). Jak jest samotny świadczy rozmowa z siostrą (przez Skype, ona mieszka w Toronto). Mówi jej o tym, że nie ma się do kogo przytulić (a Ty do kogo się tulisz? pyta), że nie może nawet z nikim się zżyć, bo wciąż przenosi się go z miejsca na miejsce (cóż, przyjaźnie wiążące serca, są dla Kościoła patologią, o czym pisałem w poprzenim wpisie). I spotyka się z niezrozumieniem, kilkoma gładkimi słowami kończącymi rozmowę. 
Musi też stawić czoła wiarygodności swojego posłannictwa. Chłopcy z ośrodka nie szczędzą mu bowiem pytań o Apple'a czy markowe ciuchy.

Dynia (kapitalny Mateusz Kościukiewicz), chłopak z PGR'u, brat niepełnosprawnego, przeciążony wymogami rodzinno-emocjonalnymi, outsider. Zamknięty w sobie, ale potrafiący kochać. Do tego stopnia, że budzi uczucie w Adamie, co więcej, potrafi bronić i tego uczucia, i Adama, wdając się w bójkę z chłopakiem silniejszym od siebie.

Michał (Łukasz Simlat), donosiciel, zazdrosny o uczucia, jakie w jego żonie budzi Adam. To właśnie on, po tym, jak zobaczył przytulonych do siebie Adama i Dynię, informuje o wszystkim kurię. W rezultacie popadając w wyrzuty sumienia, gdy uświadamia sobie, że sam zrezygnował z drogi duchownej uciekając przed samotnością w miłość...

Delikatność, aluzyjność (kapitalna scena w kukurydzy, w której Dynia i Adam biegają za sobą udając małpy), brak oceny, ale też ucieczka przed jednoznacznym aksjologicznym kwalifikowaniem bohaterów. Zła samotność, wynikająca ze społecznej agresji względem inności, z mechanizmów przecinających głębsze więzy, których efektem są gesty destrukcji.

***
Tak byłoby, gdyby nie koniec. 
Z jednej strony niepotrzebnie dosłowny, w scenie, w której Adam i Dynia spędzają ze sobą noc. Jej sentymentalizm, ckliwa romantyczność, nie wnosi nic istotnego do opowieści, nie mówi nic nowego, choć - gdyby na niej skończyć - zostawiłaby film otwartym, niedomówionym.
Z drugiej, niepotrzebnie zmieniający wymowę filmu. Ostatnia scena, następująca po czułościach nocy, unieważnia bowiem wszystkie egzystencjalne rozterki pokazywane wcześniej. Ból, smutek, samotność podporządkowane zostają stereotypowej wizji kościoła jako instytucji reprodukującej hipokryzję gejów szukających w niej schronienia i uczuciowo-erotycznej realizacji.  Jest tu niesmaczna niekonsekwencja, banał, klisza, zgrzyt tak duży, że może tylko wywołać frustrację. 

Szkoda mi tego filmu ze względu na jego potencjał.
Szkoda mi siebie i szkoda mi Szumowskiej, która ostatnim strzałem skutecznie zabiła to, co warto było zbudować

____________
Zdjęcie z serwisu filmweb.pl

1 komentarz:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...