Emi i Lwu
Gdy przysłuchiwałem się wczoraj gościom Polskiego Towarzystwa Filozoficznego dyskutującym nad rolą filozofii w biologii, prawie, literaturoznawstwie czy historii miałem wrażenie, iż - mimo ciekawych uwag - sytuacja w tej kwestii jest poniekąd wyraźna i mało kontrowersyjna. Filozofia jest elementem składowym tych dziedzin i sensownie wykładana od dawna je wzbogaca.Pewnie dlatego najbardziej ożywiłem się przy wypowiedzi dotyczącej rachunkowości - nie miałem wcześniej pojęcia ani co do tego, że można znaleźć w niej żywe filozoficzne inspiracje, ani że inspiracje te czerpie ostatnio z myśli Michela Foucaulta.Słuchając myślałem także o tym, czego mi brakowało. A brakowało mi głosów podejmujących kwestie splotu filozofii z dyscyplinami i dziedzinami nieoczywistymi: z naukami stricte inżynieryjnymi, z architekturą (która jak żadna łączy w sobie potencjał twórczy oraz bagaż humanistyczny z matematyczną precyzją i inżynierską sprawnością), a zwłaszcza z muzyką. W każdej z tych "sytuacji" filozofia odbierana jest zazwyczaj jako odklejony od rzeczywistości, do niczego niepotrzebny garb, mnie zaś wydaje mi się czymś niezwykle istotnym. I nie jest to przekonanie bez pokrycia - jedne z piękniejszych dyskusji toczyłem jako dydaktyk z doktorantami Akademii Muzycznej. Wystarczyło wyczuć, co z bogatego skarbca tradycji filozoficznej może być dla nich ciekawe czy prowokujące, i pozwolić im mówić.
Pamiętam moment, gdy miałem dokonać życiowego wyboru - wahałem się pomiędzy muzykologią a filozofią. W pierwszym odruchu nie wybrałem ani pierwszej, ani drugiej, bojąc się, że studia filozoficzne doprowadzą mnie do zupełnej alienacji. Życie jednak postanowiło napisać inny scenariusz. Którego nie żałuję i za który jestem życiu wdzięczny. Nie zmienia to jednak faktu, że nie umiałbym pracować (a niekiedy filozofować, bo filozofem się nie jest, ale się nim bywa) bez muzyki, tak jak nie umiałbym chłonąć muzyki bez filozoficznego zaplecza.
Związki filozofii z muzyką mogą być wielorakiego rodzaju. Z grubsza - i tylko szkicowo (także w sensie nieprecyzowania pojęć: blog i prolegomena to nie miejsce na takie zabawy, może kiedyś dane mi będzie powiedzieć o tym więcej i bardziej precyzyjnie) - związki te podzieliłbym na trzy rodzaje:
Po pierwsze, filozof może zastanawiać się nad tym czym jest muzyka, czym jest dzieło muzyczne etc. Wybornym, przykładem takiej filozoficznej roboty są prace Romana Ingardena. Jego analizy ontologiczne, odsłaniające zarówno strukturę dzieła muzycznego, jak i badające sposoby jego odbioru wciąż są nie do przecenienia, a na polskim gruncie zapewne nadal nie zostały przelicytowane.
Po drugie, muzykolog może czerpać z filozofii (narzędzia, perspektywy) po to, by pełniej zrozumieć analizowane dzieło czy postać badanego muzyka. Może też badać, jaką filozofię wykorzystywał sam autor (choćby Richard Wagner czy Olivier Messiaen) wplatając ją w tkankę kompozycji. Jako przykład wskazać tu można Bohdana Pocieja, który - mniej lub bardziej udatnie - wykorzystywał filozofię choćby dla odmalowania sensów skrytych w partyturach Gustawa Mahlera; który bez filozofii nie wyobrażał sobie mówienia o kwartetach smyczkowych Henryka Mikołaja Góreckiego, który...
Po trzecie, można traktować dyskurs i i opowieść muzyczną jako komplementarne formy filozoficznej medytacji. Rządzą się one wtedy podobnymi prawami (badać więc można "muzyczność" filozoficznych tekstów, tak jak w przypadku literatury robiła to Elżbieta Tyszecka-Grygorowicz w książce poświęconej muzyczności u Marcela Prousta, Tomasza Manna i Jarosława Iwaszkiewicza; odkrywać można - z drugiej flanki - podstawy muzyki Bacha w nowożytnej idei mathesis universalis).
Podejmują również podobne i podobnie fundamentalne tematy. "Turangalila" Messiaena jest medytacją o miłości równie piękną i równie mądrą jak Traktat o miłości Ibn Arabiego.
Dla mnie najistotniejsza jest właśnie ta komplementarność. Filozofię traktuję coraz bardziej jako uwiarygodnione życiem poszukanie rozwiązań problemów mając wewnętrzne przekonanie co do tego, że zwieńczeniem tych poszukiwań może być (przynajmniej w niektórych przypadkach) wejście w tajemnicę, której nie da oddać się za pomocą filozoficzno-językowych narzędzi. To, co niewypowiedziane lepiej ewokuje i odsłania muzyka, pozwalając nie przerywać medytacji, ale przenieść ją na inny poziom. Poziom intymny, ale w szczególny sposób otwarty. Muzyka bowiem, odmiennie niż dyskurs, pozwala na jednoczesne wespół-bycie w tajemnicy więcej niż jednej osoby.
Może dlatego w lot dogaduję się z tymi, którzy "muzykę czują", a o wiele dłużej przychodzi mi szukać podstaw (z)rozumienia z tymi, dla których muzyka jest światem z obcego archipelagu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.