poniedziałek, 28 września 2020

BAJKA O DZIELNYM ISZTWANKU, CZARWONICY PERMISYWIE I ŚWICIE, KTÓRY ZWYCIEŻY MORCZNĄ CISZĘ NOCY, ODCINEK 1

 Moja bajka jest tak prawdziwa jak to, że słońce jest złociste, a niebo co wieczór usiane jest gwiazdami*. Był sobie raz za siedmioma domami, za siedmioma blokami, piękny lasek brzozowy. Tam, na uroczej polanie stał śliczny domek, w którym mieszkał chłopiec o imieniu Isztwanek. Był to chłopiec miły i mądry, żyjący w bliskości natury i w zgodzie z nią, którego kochały wszystkie leśne zwierzęta i lubili bliżsi i dalsi sąsiedzi.  Zawsze mówił dzień dobry, nigdy nie złorzeczył, woląc słowa, które otwierały serca na otuchę, karmił ptaszki, pochylał się nad jeżami. Był tak wyjątkowy, że w dniu jego dziesiątych urodzin z czubka wysokiego drzewa, jakby z samego nieba, sfrunęła leśna gołębica przynosząc mu w łapkach flecik. Był to flecik niezwykły, zdolny pocieszyć każdego strapionego i odgonić nawet najbardziej czarną myśl. Gdy grał, schodzili się do niego ludzie i zjawiały się zwierzęta, a świat wydawał się lepszy.

 

Isztwanek wiedział, że tak niezwykły flecik dany mu został nie po to, by jego dźwięk zachował dla siebie. Jego polanka i lasek brzozowy były miejscem pełnym harmonii, w którym światło dnia rozpraszało się cudownie na listowiu, gałązkach, na jego domku, dając poczucie ciepła i bezpieczeństwa. Wiedział jednak, że są miejsca gęste od bloków i domów, w których świat zasnuwa cień, myśli ludzie są ciężkie od trosk. Świat, w którego centrum stoi wielkie zamczysko, a jego mieszkańcy z pogardą patrzą na prostego człowieka, żyjącego z natury i dla natury. A przecież — tak rozmyślał — można by tak zapraszać wiele osób i grać im na fleciku, przynosząc im pociechę. Isztwanek wyruszył zatem w drogę, drżąc z zimna i lęku ilekroć przechodził poprzez cienie nie rozświetlone słońcem jak w jego lasku. Wszędzie też budził nadzieję, dawał pociechę, grając na swoim fleciku. I robił to tak, żeby ludzie nie pamiętali jego, ale flecik, dar, który dostał darmo i darmo oddawał.

Sława jego instrumentu rosła aż dotarła do panów na zamczysku. Zaciekawiło ich to zjawisko, kazali więc odnaleźć grajka i przyprowadzić go do siebie. Isztwanek nie dał się prosić i zjawił się w zamku. Przyłożył flecik do ust i zaczął grać melodię. Najpierw as powtarzane raz za razem, potem w górę, piękne es, i znowu w dół… Widział, jak przemieniają się twarze panów na zamku, jak jaśnieją, jak otwierają się ich ramiona po to, by przytulić ich do serca. Ofiarowali mu nawet rękę jednej z księżniczek. I tak został Isztwanek na zamku. Grą na fleciku rozwiązywał konflikty. Przyciągał także ludzi, trudnych i prostych, bliskich naturze i próbujących ją przekroczyć. Pocieszał, radował, prostował drogi, które okazywały się nazbyt pokrętne. Jego dar nie wszystkim przypadł jednak do serca. Nie radował choćby cieni, rzucanych przez domy i bloki, które musiały ustępować promieniom słońca. Złe i rozgoryczone postanowiły się poskarżyć Permisywie, złej władczyni, która jako jedyna mogła coś na to poradzić. I faktycznie, wściekła jak przystało na bestie z piekieł, Permisywa zaczęła zakradła się do sypialni Isztwanka i księżniczki. Wpierw sprowadziła na księżniczkę złe sny, w których Isztwanek okazywał się demonem. Były one tak rzeczywiste i tak silne, że księżniczce zaczęło mieszać się w głowie i z rana pobiegła wylękniona opowiedzieć o nich rodzicom. Permisywa nie poprzestała jednak na snach. Jej wampirze zęby pozostawały wprawdzie bezradne wobec słonecznej mocy Isztwanka, ale udało jej się nadgryźć flecik tak, że jego dźwięk stał się fałszywy, natrętnie wibrujący i nie mógł nieść pociechy. Gdy zatem panowie na zamku powiedzieli, że Isztwanek ukoi lęk królewny swą grą, ta podsyciła tylko jej lęk i sprowadziła niepewność na zamek. Patrząc na to, co się dzieje, nakazano zaaresztować instrument, który nagle zaczął siać niepokój, a Isztwanka wydalić z zamku, z krainy domów i bloków. Powrócił więc do swojego domku i lasku brzozowego.

 

Tam życie trwało niezmiennie pogodne, dając szansę na uleczenie złamanego serca Isztwanka. Widząc łzy w jego oczach, drżące dłonie i wargi, pozbawione fleciku, sąsiedzi wystrugali mu kilka fujarek, by choć na nich mógł cieszyć uszy ich i okolicznych sąsiadów. Mijały lata. Złe wspomnienia zacierały się w głowie Isztwanka.  Aż pewnej nocy przyśniła mu się leśna gołębica. Patrzyła na niego siedząc na brzozowej gałęzi, a po chwili przemówiła. Isztwanku — rzekła — nazywam się Leksjusta, jestem dobrym duchem pochodzącym z wysoka. Otrzymałeś ode mnie flet, który zniszczyła Permisywa. Wiedz, że ze światem domów i bloków działo się bardzo źle. Tak, że przyszedł czas, aby go ratować. Wiele udało nam się zrobić. Ale trzeba odbić zamek. Nie dzieje się tam dobrze — rozdzierają go konflikty, tworzy się nowego człowieka pokazując mu nagie ciała i zmuszając do słuchania ciszy pełnej patologicznych obrazów, utrwala się pogardę dla prostego człowieka w jego jedności z naturą. Nikt inny, tylko Ty możesz uratować królestwo, ponownie zamieszkując w zamku i promieniejącą z niego kulturę nocy zamieniając w pogodną kulturę dnia, oświetlającą wszystkich. Nie bój się przeciwników, moja moc Ci pomoże.

 

Po tych słowach gołębica Leksjusta zniknęła. Isztwanek obudził się. Zjadł podpłomyk, który popił wodą ze studni. Po czym spakował tobołek i ruszył w drogę. Wiedział bowiem, że sen nie był tylko snem, a Leksjusta zjawiła się naprawdę.

Choć znał drogę i świat, do którego zmierzał, jego mrok zaskoczył go jednak. Był lepki i gęsty. Światła słońca nie czuło się tam nawet w dzień, bo jego jasność rozszczepiała się niczym w pryzmacie. Czuł się bezradny bez swego fleciku, nie mógł bowiem nieść pociechy. Droga mu się dłużyła, dwukrotnie napadli na niego zbójcy, których pokonał. Udało mu się w końcu dojść do zamczyska, na którego korytarzach panował ogromny chaos. Na swoje szczęście napotkał kilka osób, które nie tylko go pamiętały, ale nigdy nie uwierzyły ani w sen księżniczki, ani w złą moc jego fleciku. Były wśród nich ważne osobistości zamkowego świata. Uradowali się na jego widok, a wraz z radością spłynęło na nich także natchnienie — panowie opuścili zamek i nie było wiadomo, kiedy wrócą. Można więc było rozgłosić, że w trakcie swej podróży odwiedzili Isztwanka, by przeprosić go za pomyłkę i poprosić, by pod ich nieobecność zarządzał zamkiem. Gdy ludzie zobaczą, jak piękny dzięki Tobie stanie się świat — przekonywali — złych panów nie dopuszczą już ponownie do władania. Isztwanek nie dał się długo przekonywać i wszystko nastąpiło tak, jak powiedzieli. Nie przewidzieli tylko jednego — zbójcy, z którymi wcześniej walczył Isztwanek nie byli ludźmi z przypadku. Nasłała ich Permisywa, która uważnie śledziła powrót Isztwanka do krainy domów, bloków i zamku. Nie mogąc dosięgnąć Isztwanka bezpośrednio wymyśliła, że zamknie go w zamku odgradzając od ludzi. Zesłała zatem zarazę, roznoszoną przez nietoperze, a potem przez ludzkie oddechy. Isztwankowi wydawało się, że pomogą na nią moce, które kładą kres wampirom, okazało się jednak, że ni czosnek, ni osinowe kołki nie były władne zabić tego, co przenosiło się wraz z powietrzem. Gdybym miał chociaż swój flecik — pomyślał Isztwanek. — Może wtedy udałoby się powstrzymać działania Permisywy. Smutny ułożył się na szezlongu i zapadł w sen, który ponownie nawiedziła Leksjusta. Nie trap się Isztwanku, usłyszał we śnie. Światło jest silniejsze od ciemności, wszak nawet nocne niebo pełne jest gwiazd. A moc mieszka w Tobie, flecik miał tylko ułatwić jej przepływ. Choć usuwałeś się w jego cień, to Ty byłeś w stanie zdziałać to wszystko. Nieś ludziom pociechę! Budź pamięć o tym, co z pamięci wyklęte. Mów o bohaterach, przypominaj własne dzieje, znajdź tych, którzy także dostali fleciki. Razem zwyciężycie, choć nie nastąpi do szybko i nie będzie łatwe. A teraz zbudź się i pójdź do skarbca, nie jest to bowiem mamona, której oddaje się cześć, a narzędzie, które wspomóc może odrodzenie światła. Wydaj dyspozycje, by grupa wiernych ci osób na zamku odnalazła teatralną trupę, która odegra historię Twej młodości. Stwórz też własną, którą wychodzić będzie w okolice i opiewać bohaterów. Oddaj też to, co masz cennego — zamkową opowieść o złej księżniczce i jej okrutnym bogu, którego pokonała miłość i Bóg prawdziwy. Niechaj wszystko to służy przemycaniu światła poza zamek, w najdalsze zakątki krainy domów i bloków. Sam zaś rozpuść listy i złoto, by odnaleźć i przywieźć do zamku innych grajków. Z nimi przezwyciężysz gęstą i mroczną ciszę nocy, by zatryumfować o świcie!

 

 *Za Bajką o dzielnym Isztwanku.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...