Dla T. i R.
I wszystkim ludziom bonae voluntatis
Michel Serres - wygrywając dwuznaczność (z jednej strony teoria ewolucji, z drugiej - część filozofii chrześcijańskiej) - powiedział kiedyś, że
"hominizacja związana jest dziś bardziej niż kiedykolwiek z dystrybuowaniem różnic.
Jak sądzę, różnice te należy rozumieć bardzo szeroko. Obejmują one bowiem świadomość odmienności kultur, światopoglądów czy tradycji. Ale także odmienność opisów człowieka oferowanych przez różne gałęzie nauki.
O ile pogodzimy się z pluralizmem, uznając za przekonujące argumenty przeciwko uniwersalizowaniu określonych światopoglądów, a także przeciw możliwości zunifikowania nauki, uzyskujemy różne konteksty, niekiedy ze sobą niewspółmierne, pozwalające nam rozumieć niewyczerpywalne bogactwo człowieka. Ze świadomością, że pojawiać będą się nowe pola problemowe i nowe dane na temat tego, kim jest człowiek.
Mając to wszystko na uwadze można znowu odwołać się do słów Serres'a, który przez analogię do teologii apofatycznej postulował uprawianie apofatycznej filozofii, zwłaszcza tej, dotyczącej człowieka.
Apel ten wydaje mi się zasadniczo słuszny, coraz trudniej bowiem wiarygodnie rozstrzygać, czym jest człowiek. Można za to pokazywać, co powoduje, że człowiekiem się już nie jest.
Apofatyczny sposób uprawiania filozofii połączyć jednak warto z jeszcze jedną dyrektywą Serres'a, w której zaleca szukanie takiej perspektywy (namysłu, ale też - a może przede wszystkim - wspólnego życia), w którym jedyną wykluczoną rzeczą będzie samo wykluczenie.
***
W moim myśleniu o człowieku szczególne miejsce zajmują dzisiaj takie cechy, jak szczerość, odpowiedzialność, dar, gościnność i dialog. Wszystkie one są wyrazem mojego fundamentalnego przekonania o wolności i równości ludzi. A także tego, że człowiek jest strukturalnie istotą moralną.
Moralność rozumiem "po Kantowsku", to znaczy za moralne uznaję te działania, które - jak pisze Maria Szyskowska
"traktują człowieka jako cel sam w sobie - a nigdy jako środek do celu.Oznacza to, że o moralności możemy mówić tylko w kontekście relacji, interakcji, działania. A także że działanie moralne jest tym sposobem wyrażania się człowieczeństwa; inaczej mówiąc - bez momentu moralnego nie istnieje moment człowieka.
Intuicję tę niezwykle trafnie wyraził Jean-Paul Sartre:
"[...] moment ludzki, moment moralności jest momentem Apokalipsy, czyli wyzwoleniem samego siebie i innego człowieka we wzajemnym uznaniu. Najczęściej jest również - i paradoksalnie - momentem przemocy. Albowiem nie ma moralności porządku, bo jest on raczej aleinacją moralności, a na poziomie Innego jest moralnością minioną. Święto, apokalipsa, Rewolucja permanentna, szczodrość, twórczość - oto moment człowieka. Codzienność, Porządek, Powtórzenie, Alienacja - oto moment Innego niż człowiek. Wolność może być tylko w wyzwoleniu.Wyzwolenie może, a z pewnej perspektywy, musi być postrzegane jako przemoc. Oznacza bowiem koniec "starego świata", zanegowanie oczywistości uniwersalnych norm; powiedzenie, że moralność nie jest relacją człowieka do zobowiązujących go, absolutnych kodeksów, ale odpowiedzialnym działaniem we wspólnocie.
W tym sensie - i słusznie - upatruje się w Sartrze prekursora etyki odpowiedzialności*, kojarzonej zazwyczaj z Hansem Jonasem i Emmanuelem Levinasem. Nic w tym prekursorstwie dziwnego - myśl Sartre'a, podobnie jak myśl Jonasa i Levinasa - wyrasta z doświadczenia XX.wiecznych totalitaryzmów, budowanych w imię i w oparciu o niezmienne kodeksy zasad. ('Pierwszym' wrażliwym był tu Max Weber, który w kontekście narodowego socjalizmu stematyzował konieczność przejścia od etyki zasad do etyki odpowiedzialności).
***
Zdaniem Sartre'a, aby dorzecznie mówić o etyce, należy zająć się sytuacjami, w których żyje i działa człowiek. Moralność związana jest bowiem z ludzką praxis, której nie da wepchnąć się w ramy "powszechnego prawa moralnego", ale która wymaga od człowieka umiejętności odniesienia się do tego, z-kim-i-w-czym żyje. Odniesienie to musi mieć na uwadze realne skutki działań człowieka - skutki, które dotkną jego samego (a więc przełożą się na to, jak człowiek ukształtuje swoją sytuację życiową, kim się stanie), jak i tych, którzy znajdują się w danej sytuacji wraz z nim. Z ciężaru tej decyzji nie może zwolnić człowieka Bóg, dekalog czy kodeks, musi być ona podjęta z całą świadomością i z przystaniem na możliwe konsekwencje.
Nie oznacza to oczywiście, że jest to decyzja zupełnie arbitralna. Nie jest.
Primo, człowiek jest bowiem częścią wspólnoty. Na którą składa się tradycja, dająca punkty odniesienia, podpowiadająca rozwiązania, dostarczająca człowiekowi wartości i znaczeń. Będąca jednak ruchomym punktem odniesienia - dziejowym i odwoływalnym.
Secundo, człowiek nie jest wprawdzie odpowiedzialny przed instancją transcendentną, jest wszelako odpowiedzialny przed-sobą-samym-i-przed-innymi: odpowiedzialność konstytuuje tu nie tylko jednostkę, ale jestem elementem strukturalnym samej wspólnoty.
Z perspektywy Sartre'a wspólnoty tworzonej przez ludzi.
Z mojej perspektywy - inspirowanej Serres'em i Bruno Latourem - tworzonej przez ludzi i nie-ludzi.
Odpowiedzialność człowieka dotyczy bowiem także zwierząt, roślin, a nawet artefaktów.
Postępowanie wobec nich nie może więc być wynikiem bezrefleksyjnego, gatunkowego szowinizmu.
***
Etyka odpowiedzialności nie będzie istnieć bez szczerości.
Przy czym szczerość jest tu dla mnie polskim odpowiednikiem greckiej parrhesia.
Rozumiem ją jako "odwagę życia według mojej egzystencjalnej prawdy", a więc - po pierwsze, świadome kształtowanie siebie, a po drugie, uczciwe manifestowanie tego, kim się jest.
Wspólnota prawdy jest dla mnie wspólnotą niezakłamanej egzystencji, inherentnym związkem słów, postaw, czynów. Za każdym razem moich.
Świadomość egzystencjalnego (mojego) wymiaru prawdy jest jednocześnie świadomościa tego, że Inny żyje własną prawdą. Zarazem podobną (wspólnota!) i inną (indywiddum!) od mojej.
Abym mógł być za niego odpowiedzialny, muszę mieć szansę go zrozumieć.
Jest to możliwe dzięki gościnności, a więc przestrzeni otwarcia tego, co moje, na Innego. Jej wymogiem - zapewne nierealizowalnym - jest otwarcie zupełne, włączenie Innego w moją przestrzeń na moich warunkach jest już bowiem odebraniem mu prawa do bycia sobą.
Gościnne rozumienie odbywa się zaś na drodze dialogu, w końcu dialog zatem okazuje się grą, w której wydarza się moralność i odpowiedzialność.
Dialog rozumiem w zgodzie z tradycją Sokratejską - jako wspólne poszukiwanie prawdy wyrastające z przeświadczenie, że niewiedza jest bardziej zasadnicza od wiedzy, i że nikt nie posiada wyłączności w ustalaniu wartości i poglądów na świat.
Jak podkreśla Aldona Pobojewska, dialog jest sposobem życia tych, którzy mają "świadomość własnej niewiedzy", a więc tych, którzy kierują się raczej pokorą niż "dogmatyczną pewnością siebie".
Dialog związany jest z czujnością, ciekawością, wrażliwością intelektualną i umiejętnością stawiania pytań.
Nie istnieje bez umiejętności słuchania, a więc bez akceptowania i pokochania ciszy.
Nie istnieje także bez "pozytywnego nastawienia do błędu", które pozwala
"przyjąć pomyłkę jako informację na temat pokonywanej drogi, a nie jako całkowitą porażkę i przeszkodę blokującą dalsze działania. W efekcie dokonywanych poszukiwań uświadamiamy sobie, gdzie kończy się nasze rozumienie, a zaczyna pole niewiadomego [...].
Aby to wszystko mogło się dokonać, musimy umieć ob-dar-zać.
Dar z czasu, z przywiązania do własnych poglądów, dar robiący miejsce na to, byśmy sami mogli zostać obdarowani, jest warunkiem sine qua non odpowiedzialności moralnej za siebie i za wspólnotę.
***
O tym, jak piękna, jak potrzebna i jak trudna jest etyka odpowiedzialności, można przekonać się dzięki poliamorii.
Wielomiłość, jako papierek lakmusowy, pojawia się w tym wpisie nieprzypadkowo.
Jest ona bowiem zjawiskiem w naszej kulturze wywrotowym, nawykliśmy bowiem do reglamentowania sfery związanej z ciałem i uczuciami człowieka.
A przecież człowiek jest psychofizyczną jednością. Nie "duszą uwięzioną w ciele", ale
"ciałem żyjącym, czującym i duchowym". W tej perspektywie sfera cielesna jest tak samo istotną sferą człowieczeństwa, jak sfera duchowa. W chrześcijańskiej kulturze istotna tym bardziej, im bardziej serio traktuje się wcielenie Boga.
Jak pisze Tadeusz Bartoś (z którego zaczerpnąłem dwa powyższe cytaty):
"Świat uczuć, będący wyrazem ludzkiej cielesności, uznaje on [Tomasz z Akwinu - MMB] za dobry w całości. Także obecność uczuć gwałtownych, negatywnych czy też związanych z różnymi formami pożądania, zazdrości, nie podlega ocenie moralnej. Są one bowiem częścią ludzkiej cielesności, która jest dobra.
Pożądanie, we wszystkich jego formach, tym bardziej nie może podlegać negatywnej ocenie, że - także w optyce Tomasza z Akwinu - płynie z doświadczenia claritas bytu, jest więc zachwytem będącym odpowiedzią na piękno innego bytu.
***
Słowa te dają doskonały wgląd w źródło poliamorii, o ile wielomiłość traktować poważnie.
Żeby potraktować ją poważnie, trzeba wreszcie oderwać ją od kontekstu seksualnego i przestać traktować jako "legalną zdradzę", "umówiony skok w bok" etc.
Poliamoria jest dla mnie dosłownie wielomiłością, czyli przekonaniem, że człowiek - by mógł się spełnić - potrzebuje w życiu różnorodnych form miłości.
Jedni, jak mnisi, chcą duchowo kochać wszystkich bliźnich. Szczerość tego pragnienia zasługuje na szczególny szacunek.
Inni, chcą kochać więcej niż jednego partnera, z każdym z nich wymieniając inne dary, uzupełniając się i ubogacając nawzajem.
Jeszcze inni, chcą kochać jednego partnera, ale móc w swoim związku angażować się w przyjaźnie, których duchowa intensywność bywa równą lub większa miłości partnerskiej.
Przykładów na poliamorię znaleźć by można wiele. Nie ma ona jednak nic wspólnego ze zwykłą rozwiązłością, jest raczej wrażliwością na piękno złożone w świecie.
***
Najwięcej kontrowersji budzi oczywiscie "swobodne życie seksualne".
Nasza kultura ufundowana jest bowiem na etyce zasad, sankcjonującej monogamiczne związki heteroseksualne.
Z punktu widzenia etyki odpowiedzialności sankcja ta jest arbitralnym wykluczeniem.
Nie można bowiem wskazać jedynego słusznego "modelu życia seksualnego" (Szyszkowska). Moralne są wszystkie te, które opierają się na traktowaniu innych i siebie jako celu, a nie jako środka.
Niemoralna będzie więc ta monogamiczna relacja heteroseksualna, w której żonę wiąże z mężem przemoc.
Niemoralna będzie też próba wiązania się z kimś po to, by zaspokoić swoje potrzeby, choćby estetyczne.
Moralne będzie za to otwarcie na siebie kilku partnerów, o ile traktują siebie zawsze jako podmioty-cele, ubogacając nazwajem swoim życiem.
Moralne będzie również zbudowanie z partnerem przestrzeni gościnności i dialogu - szczerego rozmawiania o swoich potrzebach czy zachwytach.
***
Perspektywa poliamroczyności wspaniale stawia człowieka przed pytaniem o odpowiedzialność.
O to, na ile angażujemy się w relację, którą określamy jako ważną.
Na ile jesteśmy przed sobą "odważni w życiu prawdą".
Na ile potrafimy sprawić, by Inna/Inny czyli się przy nas bezpiecznie.
Na ile umiemy ze sobą dialogować, słuchając racji, rozumiejąc i zbyt pochopnie nie osądzając.
***
Każda autentyczna miłość jest piękna.
Tak monogamiczna jak poliamoryczna.
Etyka odpowiedzialności zaś pozwala rozumieć piękno ich obu, nie formułując ogólnych zaleceń, ale obligując do podejmowania odpowiedzialności w każdej konkretnej sytuacji.
Najcenniejszym, co dało mi myślenie o poliamoryczności, jest moje coraz lepsze rozumienie daru.
Kochając, chcę nim być dla osoby, którą kocham.
O ile jednak miłość ta ma być "na zawsze", dar musi być niewyczerpany.
Musi więc pomnażać się także poza naszą relacją, w przyjaźniach, gdzie przyjaciel pociąga mnie claritas swojego intelektu, ale i swojego ciała; we wspólnym zachwycie nad pięknem ciał pływaków w trakcie zawodów, czy bliskością, spędzoną choćby erotycznie z kimś innym. Także w samotnym doświadczeniu piękna przyrody, muzyki czy książki.
W pracach poliamorystów czy w pisaniu o poliamorii denerwuje mnie język negocjacji (umowa, warunki etc.) i język erotyki (kontrolowana zdrada, puszczalstwo z zasadami).
Sądzę, że trzeba nam szukać innego języka, mówiącego z zewnętrza dominującego dyskursu.
Tak czy owak to poliamoryści mówią o tym, co fundamentalne dla każdego związku:
o tym, że bezwarunkowe zamknięcie we dwoje kończy się nie rozwojem, a marnieniem.
Związek bowiem potrzebuje otwarcia na samotność, przyjaciół, hobby. W niektórych przypadkach zaś na erotykę czy miłość budowaną nie koniecznie we dwoje.
Zawsze odpowiedzialnie!
*Por. H.-M. Schoenherr-Mann, Sartre jako prekursor etyki odpowiedzialności, Przegląd Filozoficzny 4(2005) (artykuł ten wykorzystuję w dokonywanej rekonstrukcji).
Pozostała literatura:
T. Bartoś, Metafizyczny pejzaż. Świat według Tomasza z Akwinu, Kraków 2006.
A. Pobojewska, Początek filozofii: postawy, motywacje, umiejętności, [w:] Filozofia. Edukacja interaktywna. Metody-środki-scenariusze, A. Pobojewska (red.), Warszawa 2012.
J.-P. Sartre, Zeszyty o moralności (frag.), Przegląd Filozoficzny 4(2005).
M. Serres, Conference, Les Limites de l'Humain, Geneve 2003.
Podoba mi się ten tekst.
OdpowiedzUsuń