Karinie Skrzeszewskiej
wyjątkowej wokalistce i wyjątkowemu pedagogowi
Nie
twierdzę, że świat faktycznie
dzieli się na ducha i na materię. Opozycja ta od dawna jest bowiem
kwestionowana, często za pomocą mocnych argumentów. Sądzę jednocześnie, że nie
muszę rezygnować z tych terminów, pamiętając o ich historycznej genezie i
używając do opisania sfer wyodrębnianych kulturowo. A więc jako wygodne
narzędzie rozumienia otaczającej rzeczywistości.
Odwołanie
do ducha i materii pozwala mi choćby na takie mówienie o sztuce, które odnosi
się do społecznych intuicji, a więc może być wolne od przeładowania żargonem,
choćby filozoficznym. Czym dla mnie jest sztuka?
Za
Włodzimierzem Sołowjowem mogę powiedzieć, że sztuka to „jak najgłębsze i
najściślejsze oddziaływanie na siebie istnienia wewnętrznego, czyli duchowego,
i zewnętrznego, czyli materialnego”. Oddziaływanie to, w moim odczuciu, najbardziej bezpośrednio realizuje się w
medium ludzkiego głosu, co nie znaczy, rzecz jasna, że pomniejszam
znaczenie sztuk nie opartych na pracy głosem.
Czym
dla mnie jest głos? Mówiąc najkrócej — przedłużeniem osobowości człowieka, liniami
papilarnymi człowieczego wnętrza. Głos nie jest dla mnie zatem skoordynowaną
pracą szeregu mięśni, nie jest tylko fonacją, możliwą do opisania językiem
akustyki czy medycyny. Głos jest wizytówką i ekspresją naszej osobowości, wewnętrznych
napięć i konfliktów, wartości, które nas kształtują, bogactwa lub ubóstwa,
które tworzą naszą tożsamość.
Jestem
przy tym przekonany, że nasza osobowość i indywidualność nie ukształtuje się
bez wspólnoty. To, kim jesteśmy, buduje się bowiem poprzez relacje, jakie łączą
nas z innymi ludźmi, wytworami kultury, tzw. przyrodą, w końcu z nami samymi.
Dlatego
w całej pełnie zgadzam się z Anetą Łastik, która pracę nad głosem widzi raczej
jako pracę nad osobowością i naturalnym, zgodnym z ciałem i psychiką wydobyciem
głosu, niż jako tresowanie w technice produkowania dźwięku, technice oderwanej
od osoby i jej życia. „Praca z głosem i oddechem — pisze Łastik — jest
zaglądaniem w głąb siebie, w nasze zablokowania”. Co, jak dodaje, często
wywołuje strach.
Takie
spojrzenia posiada swoje istotne konsekwencje. Wyrażając je w języku
teoretyczno-muzycznym mógłbym powiedzieć, że słuchając ludzkiego głosu
poszukuję raczej „profilu głosowego” danej osoby, niż próbuję wpisać ten głos w
jedną z gotowych przegródek. Podobnie zresztą czynili niegdyś kompozytorzy —
Wolfgang Amadeusz Mozart czy Gioacchino Rossini tworzyli z myślą nie o
abstrakcyjnym gatunku głosu, ale o konkretnych osobach, z ich możliwościami,
ale i problemami. Zawsze też szukam na scenie osobowości, artysty, który
kształtuje swój głos i swoją technikę wokalną w oparciu o doświadczenie siebie,
swojego ciała, wspólnoty, w której żyje. Dlatego mocno niepokoi mnie
narastająca tendencja, która widzi w śpiewaku operowym instrument oderwany od
człowieka. Dobrze wyszkolone, często miłe w brzmieniu głosy okazują się
nijakie, jednakowe w każdym repertuarze, pusto brzmiące i puste artystycznie.
Wśród
innych spraw, które mnie niepokoją, wymienić muszę jeszcze trzy.
Po
pierwsze, martwi mnie pedagogika wokalna, która polega na wyuczeniu adepta
techniki śpiewu profesora. Zgadzam się z Łastik, że rolą pedagoga jest taka
praca z uczniem, która stanowi drogę „do uwolnienia, rozwinięcia […] głosu” i
wypracowania takiej techniki, która oparta jest na własnej percepcji ucznia
dotyczącej „odczuć związanych ze śpiewem”.
Po
drugie, niepokoi mnie fetyszyzowanie określonej szkoły śpiewu (za którą zawsze
stoi określona estetyka), z pominięciem predyspozycji (także emocjonalnych!) ucznia.
Po
trzecie, za złe mam przywiązanie do określonych sposobów podziału głosów
operowych, z którym związana jest próba szybkiego podpięcia wokalisty pod daną
kategorię.
Choć
odnoszę te zjawiska do sfery nauczania śpiewu, to analogiczne problemy dostrzegam
u krytyków muzycznych, ślepych na specyfikę głosu, estetykę, którą prezentuje,
jego indywidualność.
Sądzę,
że nadszedł już czas, żeby przestać czcić łatki podziałów głosów operowych. A
więc, żeby przestać je traktować jako klasyfikacje, ujmujące obiektywny stan
świata. Oczywiście, pojęciowe szufladki są potrzebne, dlatego od dawna
proponuję, by zacząć myśleć o podziałach głosów jako o typologizacjach, a nie
klasyfikacjach. Klasyfikacja to silny podział, który musi być zupełny (nie ma
elementów niesklasyfikowanych) i rozłączny (dany element należy tylko do jednej
„szufladki”). Typologizacja zaś to sposób uporządkowania, w którym typy mogą na
siebie zachodzić (nie musi spełniać warunku rozłączności), układane są bowiem
podług cechy (kryterium) uznanej za ważną w danej sytuacji. Nie musi być też wyczerpująca.
Do
tego trzeba powrócić do wysiłku rekonstruowania profilu wokalnego osoby. Innymi
słowy, trzeba zacząć słuchać i obserwować – barwa, swoboda śpiewania w
określonych rejestrach, typ emocjonalności, preferencje estetyczne, wszystko to
winno mieć wpływ na prowadzenie i opisywanie głosu. Na stawiane oczekiwania,
wpisanie śpiewaka w perspektywę danej szkoły wokalnej, pracę uwolnieniem od
blokad itd. Na dobór repertuaru.
Zestawmy,
bardzo krótko, różnice między „śpiewaczkami szkoły włoskiej i szkoły
niemieckiej. Włoszki starają się budować głosowo rolę na kontrastach. Nie boją
się przesady, czasem nawet krzyku. Publiczność włoska lubi też ciemne, wręcz
męskie, piersiowe dźwięki w dole. Niemki śpiewają spokojniejszym, okrągłym dźwiękiem:
muzykalność, umiar i rozwaga są u nich na pierwszym planie” – opowiada Hanna
Lisowska.
„Włoszki”
dbają zatem o bogactwo kontrastujących kolorów, lubią skoki między wokalnymi
ekstremami. „Niemki” starannie mieszają piersi ze średnicą, dbają o
impresjonistyczne odcienie głosu w ramach jednej barwy. Można to zilustrować na
przykładzie Aidy
MariaCallas i Birgit Nilsson prezentują tu dwa inne typy osobowości, emocjonalności,
szkoły śpiewu. Podobny podział widać w Teatrze Wielkim w Łodzi – Dorota Wójcik
to typowo włoski głos. Monika Cichocka – głos bardziej niemiecki, dlatego mówię
o nim zawsze jungdramatisch.
Na
koniec ważna uwaga – szkołę śpiewu rozumiem głównie jako perspektywę estetyczną
i emocjonalną. To właśnie estetyka i emocjonalna osobowość wokalisty są źródłem
pracy nad stawianiem głosu i właściwą techniką. Jako odbiorcy mamy prawo lubić
bardziej jeden typ ekspresji od innego, możemy o tym pisać, możemy twierdzić,
że w danej roli dana perspektywa sprawdza się bardziej niż inna. Ale kuriozalne
jest oczekiwanie, że nagle Nilsson pociągnie piersi jak Callas czy Katia Ricciarelli.
Tak samo, jak kuriozalne byłoby oczekiwanie, że Nelly Miricioiu oblecze się w
specyficzny „chłód” Hanny Lisowskiej.
Do
głosu zatem. O do partytury. One pozwalają zrozumieć, kim jest dany wokalista,
i kogo — poza schematami — potrzebuje dana rola. Jakich osobowości, jakich
linii papilarnych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.