Jakie jest moje chrześcijaństwo?
Eklektyczne, synkretyczne czy
postkonfesyjne. Kto wie, czy nie najlepiej opisuje je termin wzięty od
Włodzimierza Sołowjowa – teurgia jako integralna twórczość.
Bo też chrześcijaństwo wydaje mi
się sposobem twórczej pracy nad realizacją bogoczłowieczeństwa w życiu
indywidualnym i społecznym.
Moje chrześcijaństwo chce uniknąć
dwóch raf.
Pierwszą jest instytucjonalny
fundamentalizm związany z funkcjonowaniem kasty oświeconych. Kasta ta uważa, że
ma nieomylny wgląd w naturę świata i w równie nieomylny sposób formułuje
powinności poznawcze i etyczne, podług których należy żyć.
Drugą jest emocjonalny
charyzmatyzm. Rządzą w nim emocje, nieustannie rozbudzane. Pojawia się
uzależnienie od cudowności. A hierarchię i uzależnienie buduje się często gęsto
poprzez doznanie poniżenia, gdy publicznie opowiada się o uzdrowieniu z
masturbacji, nieludzkiej miłości do osób tej samej płci, egzorcyzmuje od
słuchania niechcianej muzyki i hurtem gniewa na współczesny świat.
Feudalizm, antyracjonalność,
zamknięcie, posłuszeństwo, uzależnienie – to wszystko elementy, które nie
pozwalają funkcjonować chrześcijaństwu jako teurgii.
Moje chrześcijaństwo ma cztery
filary.
Pierwszym jest myśl Akwinaty,
czytana na sposób Tadeusza Bartosia. Zwraca się tutaj uwagę na znaczenie
wolności jednostkowego sumienia. Na rolę miłości jako siły jednoczącej
wszechświat. Na drogę negacji, jaki sposób docierania do ciemności Boga.
Drugim jest Akademia Florencja i Mowa o godności ludzkiej Pico della
Mirandoli. Wolność człowieka jest w niej zasadą i źródłem ludzkiej twórczości.
Zdolności do kreowania świata i siebie, w czym człowiek spełnia swoje
bogoczłowieczeństwo, obraz Boga zapisany w ludzkiej duszy i w ludzkim ciele.
Trzecim jest refleksja Kalwina,
który wspólnotę wiernych chciał widzieć jako rzecz wspólną, republikę. Tworzoną
przez wolne jednostki ze wspólnej pasji szukające wspólnego dobra.
Czwartą jest refleksja
prawosławna. Zwłaszcza XIX i XX wieczna. Inspirowana teozofią, kabałą, budująca
szeroki, ekumeniczny nurt myślenia o duchowości. Prawosławie przechowało dla
mnie niezwykle ważną chrześcijańską myśl – że powołaniem człowieka jest theiosis, przebóstwienie. Nie jakaś
domniemana etyczna nienaganność, ale bogoczłowieczeństwo, odsłonięcie jedności
między człowiekiem i bogiem oraz światem i bogiem. A więc także
bogo-kosmologia.
Moje chrześcijaństwo jest teurgią
przekraczania opozycji.
Nie ma człowieka i boga, świata i
boga. Nie ma męskiego przeciwstawionego żeńskiemu, ludzkiego – zwierzęcemu. Nie
ma ciała w opozycji do zmysłów. Ale nie ma także bezdusznej Jedni, doskonale
zasklepionej w sobie. Za Sołowjowem odrzucam taką negatywną wszechjedność.
Wyklucza ona bowiem realne istnienie drugiego – człowieka, zwierzęcia, rośliny.
Wszechjedność jest dla mnie raczej zadaniem, przed jakim stoimy. Zadaniem
budowania miłości, która łączy mimo różnic. Tak, jak w symbolu Trójcy trzech
jest zarazem jednością i innością.
Ową wszechjedność miłości budować
trzeba we wszystkich wymiarach – ma ona zatem dla mnie zarazem aspekt duchowy,
jak i cielesny. Jest wypływającą z wolności jednią, pleromą. Królestwem Bożym,
które – jako bogoludzie – powinniśmy budować. Bo głęboko wierzę, że innego Królestwa
Bożego nie będzie.
Uświadomiłem sobie, że bliska mi
idea poliamorii, jest dla mnie ideą z gruntu teologiczną. Poliamoria jest
opisem życia Trójcy, zasadą i źródłem, które pozwala realizować się temu
boskości w świecie. Wolność oddania, zaufania, współdziałania, bliskości,
jednoczesne budowanie siebie (w miłości siebie) i innych (w miłości do nich)
jest nośnikiem zbawienia, okazywanego „tym najmniejszym”. Jest tęskną i
modlitewną miłością do demonów i gadów, ptaków, roślin, innych ludzi.
Uświadomiłem sobie, że
pornoteologia jest dla mnie symbolicznym ucieleśnieniem poliamorii. Jako
perspektywa pokazująca ekstazę osiąganą we wspólnocie poprzez wolność, a nie
przedmiotowe przyporządkowanie żony mężowi. Pięknie wyraził to Aleksander
Skriabin pisząc „Tak jak człowiek w
momencie aktu płciowego w minucie ekstazy traci świadomość i cały jego organizm
we wszystkich cząstkach zaznaje szczęśliwości, tak samo Bóg-człowiek,
przeżywając stan ekstazy, napełni świat szczęściem i wznieci pożar”.
Według najstarszych tradycji
krzyż to kosmiczne drzewo życia, którego rosa daje nam napój i ochłodę, którego
kwiatami mamy kwitnąć, rozkoszować się jego owocami i swobodnie dysponować
plonami. Krzyż to nieśmiertelna i wiecznie zielona roślina, na której – jak
pisze Akwinata – zasiada zmartwychwstały Chrystus-król.
Królowanie krzyża to orgazmiczna
erupcja wiecznego życia (z) miłości. Wolnej miłości – o ile ościeniem śmierci
jest grzech, a grzech nie istnieje, gdy nie ma prawa.
Królestwo Boże w pełni pojawi się
między nami, gdy bogoczłowieczy świat doprowadzimy do ekstazy orgazmu? Jakby to
nie brzmiało, bliska jest mi ta perspektywa. I warto o nią zabiegać, nawet
wtedy, gdyby miało okazać się, że poza ekstazą nic nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.