Czarodziejski flet jest i dzieckiem,
i ofiarą oświecenia. Mówiąc dokładniej, ofiarą oświecenia jest libretto Schikanedera.
Oceniane przez pryzmat ideałów teatralnych, budowanych w jawnej kontrze do
wiedeńskiego teatru ludowego, uważane jest za miałkie, nieprawdopodobne,
pozbawione psychologicznie wiarygodnych postaci, zrobione „pod publikę”. Z tym
ostatnim elementem łączy się Bruchtheorie, wyrosła z tekstu
Treitschkego, a ugruntowana przez Jahna. Twierdzi się, na jej gruncie, że Czarodziejski
flet jest narracyjnie niespójny — jego drugi akt stanowi niemożliwy do
uprawdopodobnienia zwrot w stosunku do aktu pierwszego. A odpowiadać mają za to
okoliczności — Schikaneder i Mozart mieli zareagować na singspiel „Kaspar
fagocista albo zaczarowana cytra”, wywiedziony z tej samej baśni z antologii
Wielanda. Aby liczyć chociaż na cień popularności na gwałt zmienili fabułę,
żeby oba dzieła jakoś od siebie odróżnić.
Dziś Bruchtheorie jest
odrzucana. Wiemy, że w samym zbiorze Wielanda zawarte są baśnie, w których
dokonuje się zwrot podobny do tego w Czarodziejskim flecie. Odkrycie
prawdziwej tożsamości bohaterów dokonuje się w trakcie rozwoju fabuły i jest
tym, co ma zaciekawić i wciągnąć czytelnika. Wydaje się, że także biadania na
wartość tekstu Schikanedera są mocno na wyrost. Wprawdzie libretto twórczo
wykracza poza konwencje wiedeńskiego teatru ludowego, ale jest w tej tradycji
zakorzenione. Tu wspomnieć trzeba zwłaszcza budowanie charakterystyki nie
poprzez pokazywanie ich motywacji psychologicznych, a poprzez działanie,
piętrzenie scen z elementami cudowności czy braku prawdopodobieństwa (w celu
zaskoczenia widza), łączenie światów wysokiego i niskiego, z symboliczną
postacią Hanswursta, którego wnukiem jest Papageno.
Większego sensu nie ma również bagatelizowanie
wolnomularskich wątków Czarodziejskiego fletu. Nie jest tak, że libretto
jest tak błahe, iżby poważnych idei nie mogło wyrażać. Mozart zżymał się na
jednego ze starych znajomych, który potrafił dostrzec tylko komiczny wymiar
tego singspielu. Zależało mu też bardzo na tym, żeby przed spektaklem
libretto poznała teściowa. Pierwodruk zaś zdobią wolnomularskie alegorie. Wszystko
to nie oznacza oczywiście, że Czarodziejski flet jest operą masońską,
choć spełnia kryteria dramatu wolnomularskiego Elisabeth Koralik (pochwała
wartości masońskich oraz posługiwanie się elementami symboliki i rytuału). Połączono
w nim bowiem elementy kilku nurtów „tajemnych”, rozwijających się w oświeceniu,
charakterystycznych zwłaszcza dla iluminatów bawarskich, wolnomularstwa oraz
złoto- i różokrzyża. Prawdy
antropologiczne, które wyrażone są w Czarodziejskim flecie mogą zaś być
pokazane w konwencji zupełnie niewolnomularskiej, np. poprzez filtr świata
dziecięcego, o ile przyjmiemy, że dziecko jest w stanie dostrzec rzeczy ważne
wprost, po imieniu. Gdybym sam miał wskazać, co w tej operze wydaje mi się
najbardziej wolnomularskie, to powiedziałbym: perspektywiczność. Schikaneder i
Mozart oglądają człowieka i jego dolę z wielu stron, temperując wszelkie
skrajności.
Przekonanie o tym, że libretto
jest miałkie, ułatwia reżyserom manipulacje dziełem. Doskonałym przykładem
takich zabiegów jest inscenizacja, którą 22 października oglądałem w Teatrze
Wielkim w Poznaniu. Sjaron Minailo — odpowiedzialny za reżyserię i kostiumy —
oraz Krystan Lada, dramaturg, postanowili wyciąć z utworu oryginalne dialogi
mówione. W ich miejsce wprowadzono monolog ojca Paminy (reżyser okrasił go
mianem Praojca, w tej roli Arkadiusz Hirsch), zbieraninę poglądów politycznych
(o tym, że ludzie potrzebują silnej władzy, a także o tym, że tylko dociskanie
przez taką władzę stwarza pole dla wolności), mizoginistycznych (kobiety są
emocjonalnie nieopanowane nie powinny rządzić) oraz taniej metafizyki (ludzie
zapominają ryty, modlitwy, miejsca, w których wydarza się łączność z tym, co
transcendentne). Jest on podawany niekiedy w sposób karykaturalnie afektowany,
a w narracji pojawiają się elementy nam współczesne, jak samochody.
Czemu taki zabieg ma służyć nie
wiem. Na pewno nie pomaga w zrozumieniu akcji, bo numery śpiewane, pozbawione
informacji zawartych w dialogach, wiszą w próżni. Widz nie ma szans dowiedzieć
się, dlaczego Papageno skazany jest przez Damy na milczenie. Ale niespecjalnie
ma szansę zrozumieć także, dlaczego Królowa Nocy pojawia się w akcie drugim
dysząc zemstą i żądając od Paminy zabójstwa Sarastra. Poza tym wymusza on na
widzu odbiór Czarodziejskiego fletu według ściśle określonego klucza, co
dzieje się z krzywdą dla dzieła. Zakończenie, w którym Królowa Nocy trzymana za
rękę przez Sarastra włącza się w chór śpiewający końcowe przesłanie byłby ciekawym
i zgodnym z duchem dzieła zabiegiem, gdyby nie fakt, że w optyce Minailo
oznacza to, iż podporządkowała się autorytarnemu przywództwu mężczyzny.
Takiemu ujęciu przeczy fakt, że w
finale opery do królestwa światła wkraczają razem Pamina i Tamino, dwójka
bohaterów sentymentalistycznych, która przeszła próby inicjacyjne. Sfera uczuć
wkracza do świątyni zimnej racjonalności. Wkracza tam również kobieta, a
przecież świat Sarastra był światem bez kobiet i bez dzieci. Takie zwieńczenie
pozwala dostrzec, że zarówno Królowa Nocy, jak Sarastro reprezentują ekstrema,
które wymagają utemperowania.
W postaci Sarastra zbiegają się elementy
konstytutywne dla iluminatów bawarskich, z ich kultem racjonalności i wiedzy,
czy strukturą, w której funkcjonowali kapłani, oraz wolnomularskie — metaforyka
związana ze światłem, symbolika liczby trzy, charakter prób itd. Królowa Nocy
bliska jest ideom złoto- i różokrzyża, ezoterycznym i alchemicznym, stojącym w
kontrze do racjonalizmu iluminatów. Przy tym, co wyłapuje Bieniasz, Sarastro
wywodzi się z jej świata: w legendach genetycznych złoto- i różkorzyża pojawia
się prorok Zoroaster. To, na poziomie symboliki, pozwala zrozumieć związek
Sarastra z mężem Królowej Nocy, tłumaczy napięcie między bohaterami, ale także
związek między nimi. Schikanederowi i Mozartowi, który znakomicie skontrastował
muzycznie obie postaci (magiczna koloratura i wysoki rejestr sopranu vs niskie,
ciemne dźwięki basso serioso i spokojna, wyrównana fraza) udało się
również pokazać, że oba te światy cierpią zawierają elementy pożądane, ale
cierpią także na niedostatki. Królowa Nocy reprezentuje świat bliki naturze,
podczas gdy u Sarastra sztuczne są nawet rośliny. Jej uczucia są autentyczne i
nieblokowane; dla Sarastra nawet miłość wydaje się w pierwszym rzędzie ideą.
Królowa Nocy potrafi dyszeć zemstą, podczas gdy Sarastro uznaje moc
przebaczenia i braterstwa. Jednocześnie jednak — w bardzo silnej kontrze wobec
przesłania In diesen heil’gen Hallen — w mało współczujących słowach
zapowiada Monostatosowi karę, a w swym królestwie posiada niewolników
(niewolnictwo było poddawane oświeceniowej krytyce). Schikaneder i Mozart zdają
się sugerować, że optymalnym wyjściem byłaby synteza obu światów.
Ale „temperowany” jest również
świat sentymentalistyczny, a to dzięki Papagenowi (i Papagenie). Z całą
pewnością Papageno nie jest głupcem, który ma bawić, ale — jak słusznie zauważa
Lucjan Puchalski — to ludzkie dopełnienie Tamina. Jest od tego drugiego
postacią bardziej wyrazistą, związaną z „przyziemnym” rozumieniem życia i jego
potrzeb. Ale to właśnie Papageno śpiewa z Paminą duet o miłości, łączy go z nią
także chęć popełnienia samobójstwa z powodu niewiary, że doświadczy życia w
miłości. O ile świat sentymentalizmu widzi miłość w sposób przede wszystkim
duchowy i daleki „od życia” (Tamino zakochuje się w portrecie Paminy, ta w
sumie nie zna go, co nie przeszkadza jej ani pałać uczuciem, ani zadręczać
milczeniem), o tyle bliski erotyki, prokreacji i codziennych potrzeb jest świat
Papagena i Papageny. Człowiek, sugerują autorzy Czarodziejskiego fletu,
potrzebuje zbliżenia obu sfer, ich dopełniania się. Tak, jak świat uczuć
potrzebuje dopełnienia przez świat rozumu. Traktowane osobno uczucia i rozum
potrafią być niebezpieczne. Widać to nie tylko w autorytarnych aspektach
osobowości i królestwa Sarastra, w zaślepieniu pragnieniem zemsty Królowej
Nocy, ale także w historii Monostatosa, który przemoc wobec Paminy
usprawiedliwia naturalnym prawem do bycia kochanym.
Pełnia sugerowana przez
Schikanedera i Mozarta nie jest ani podporządkowaniem kobiety mężczyźnie, ani
tryumfem despotyzmu, ani zniszczeniem natury przez biorącą ją w karby kulturę. Pełnię
tę wyraża świat, w którym jedność nie wyklucza różnorodności (Papageno to w
sumie rola dla śpiewającego aktora; Pamina i Tamino dla głosów wyjątkowo
szlachetnych w barwie, o władcach pisałem wcześniej), przesyconym mocą,
mądrością i pięknem.
Zgłaszając zastrzeżenia, co do
reżyserii, muszę nadmienić, że nie sprostało jej także wykonanie. To nie
sprostało zresztą samemu dziełu i muszę się przyznać, że przez znaczną część
spektaklu czułem zażenowanie. Damy miały problemy ze śpiewaniem równo. Szymon Kobyliński nie posiada głosu, który by
oddał sprawiedliwość partii Sarastra. Jest ona dla niego za niska — najniższe
dźwięki śpiewał bez swobody i nośności, były też nadmiernie rozwibrowane. Jego
głos nie ma także odpowiedniej barwy. Wyrównanie emisji i frazy czy pięknie
brzmiące niskie dźwięki to warunki sine qua non wiarygodnego
przedstawienia tej postaci. Scenicznie nie zaistniała również Ruslana Koval
jako Królowa Nocy, w czym nie pomogła jej, po prawdzie, ani reżyseria, ani
kostium. Jej lekki głos nie był w stanie podołać dramaturgicznym wymogom roli,
a intonacja nie zawsze była dość precyzyjna, przez co pojawiały się dotkliwe
dysonanse. (Na marginesie, na teatrach
mści się tradycja obsadzania w tej roli głosów zbyt lekkich, które „kukają jak
należy”, ale nie potrafią udźwignąć dramaturgii tej roli). Marek Szymański jako
Monostatos nie tylko pokazał nieatrakcyjny głos z kłopotami, ale wciąż miało
się wrażenie, że ma do zaśpiewania za dużo tekstu i nie może z tym nadążyć. Andrzej
Ogórkiewicz jako Drugi Kapłan zaprezentował głos zbyt jasny, rozwibrowany, z
dużymi problemami emisyjnymi. Z kolei Piotr Friebe jako Tamino część dźwięków
śpiewał w sposób wyciśnięty, nieczysto, momentami wręcz skrzeczał. Z głównych
postaci na wysokości zadana stanęła tylko Paula Iancić. Pokazała głos dużej
urody (choć warto, żeby popracowała nad
bardziej nośną niską średnicą i z większą łatowością uruchamiała rezonację
piersiow ), prowadzony na żywym oddechu (znakomite dramaturgiczne wykorzystanie
dynamiki, znakomite pian). Jej Pamina była bardzo szczera emocjonalnie, ale w
żadnym razie nie przerysowana. Znakomicie także radziła sobie z niemczyzną
pokazując, że w operze tekst zdecydowanie jest po coś i że nie da się
kształtować frazy lekceważąc melodyczność języka, do którego napisana została
muzyka.
Gabriel Chmura poprowadził
orkiestrę w dobrych tempach i słuchało się jej z przyjemnością. Chór rozwijał
się w toku operowej narracji, w finale dając poczucie satysfakcji.
Czarodziejski flet w
Poznaniu trzeba chyba oglądać wbrew inscenizacji. Pytanie, jak należy go
słuchać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.