OD WIELKICH SŁÓW DO MAŁYCH CZYNÓW
Jednym
z najbardziej zaskakujących wątków książki Kłopot
z chrześcijaństwem. Wieczne gnicie, apokaliptyczny płomień, praca, jest
przeprowadzona przez Agatę Bielik-Robson i Tadeusza Bartosia krytyka miłości.
Perspektywa
Autorów jest zupełnie wyraźna – miłość to
słowo zgrane, które wiele oferując niewiele już znaczy.
Czy
takie postawienie sprawy oznacza jednocześnie, że równie zgrana jest miłość jako idea?
Jak
sądzę, na tak postawione pytanie Autorzy odpowiedzieliby negatywnie.
W
perspektywie prezentowanych w tej pracy przemyśleń należałoby powiedzieć chyba,
że miłość jest ideą, którą w naszej kulturze należy pomyśleć na nowo.
Trudno
nie zgodzić się z Autorami, że cywilizacja Zachodnia deklaruje wprawdzie swoje
oparcie i zakorzenienie w miłości, niemniej nie wiadomo, co właściwie to
znaczy. W toku dziejów, za sprawą szeregu teologów, kaznodziejów i filozofów,
miłość stawała się bowiem czymś coraz bardziej abstrakcyjnym, swoistą łaską,
którą posiada się albo nie. Jeśli zaś się ją posiada, to posiada się ją całą, tak
że ani nie przyrasta ani się nie umniejsza.
Poza
tym wiąże ona osoby na zasadzie definitywnego powiązania: jest z nią jak z
tortem (odwołuję się tu do metafory Deborah Anapol), każdy kolejny odkrojony
kawałek powoduje, że miłości ubywa. Należy więc chronić ją tak, jak chroni się
rzeczy, obdarowując nią jak najmniejsze grono osób, a poza nimi zazdrośnie
strzec.
Za
pomocą jednego gestu miłość stała się czymś zupełnie poza-ludzkim i nie-ludzkim.
Powołała do życia otoczoną zasiekami rodzinę nuklearną, zrodziła przekonanie,
że nie ma miłości bez zazdrości, ekspresji
fundamentalnej intymności i bliskości szukając przede wszystkim w seksie,
rozumianym jako sfera wyłącznej przynależności do siebie dwójki ludzi.
Na
takich fundamentach – jasne, że nakreślonych grubymi kreskami i bez stosownego niuansowania
– budować mamy cywilizację miłości.
Termin
ten budzi niechęć wielu osób, poza wymienionymi także Michała Głowińskiego.
Niechęć
wynika z faktu, że cywilizacja miłości przeciwstawia się faktycznie istniejącej
„cywilizacji śmierci”, w której – zdaniem Głowińskiego – „znacznie wzrosła
średnia ludzkiego życia, a prawa człowieka traktowane są jako kulturowa norma”.
Cywilizacją śmierci są raczej wydarzenia takie, jak Rwanda, w którą – co przyznaję
ze smutkiem – istotnie zamieszani są przedstawiciele Kościoła, promującego
właśnie cywilizację miłości.
Bielik-Robson
i Bartoś próbują oderwać ideę miłości zarazem od zaświatów, jak i
destrukcyjnego egoizmu, wskazując, że istotnym rysem ludzkiego bytu jest jego odpowiedzialne otwarcie na drugiego
człowieka.
Jak
pięknie pokazuje Bielik-Robson otwarcie to, a więc miłość, przetłumaczone być
może na język zakonu, prawa, Halachy.
Jej
zdaniem, judaistyczne przepisy prawne winny być widziane właśnie w takiej
perspektywie – cóż z tego, powiada, że zadeklaruję Ci miłość, jeśli będzie stać
za tym tylko zaborczość i dbanie o własny dobrostan. Mogę nie deklarować Ci
niczego, ale nieść Ci pomoc w chorobie, nakarmić, gdy jesteś głodny, pocieszyć,
gdy jesteś smutny, szukać zrozumienia i konsensu, gdy coś w istotny sposób
wydaje się nas różnić.
Przyznam
szczerze, że to przepisanie Halachy na język miłości niesamowicie mnie
przekonuje.
Jest
prostym, nie uwikłanym w trudny dla przeciętnego czytelnika język Franza
Rosenzweiga, Martina Bubera czy Emmanuela Levinasa, pokazaniem dia-logiczności człowieka, wskazaniem,
że drogami ludzkiego bycia jest otwartość i odpowiedzialność, że dzielenie się
sobą nie prowadzi do wyczerpania miłości, ale do jej pomnażania.
***
Myślę, że aktualny czas
sprzyja pochyleniu się nad tymi wątkami książki Bielik-Robson i Bartosia.
Atoli wakacje sprzyjają
miłości – nie dość, że przywykliśmy oczekiwać wakacyjnych miłostek, to
oczekiwania te skutecznie podsyca prasa, w tym roku intensywnie skupiona na
poliamorii.
Jak niemal wszystko, także
i te doniesienia mają na celu wywoływanie sensacji.
Poliamorię traktuje się w
nich jako przebranie dla seksualnego rozpasania, samą miłość zaś traktuje po
staremu – jako poza-ludzki i nie-ludzki „tort”, o którym wspomniałem.
Wielomiłość traktowana
poważnie niewiele ma wspólnego ze swingowaniem czy promiskuityzmem (ma za to
wiele wspólnego z wyrzeczeniem i ascezą – można przecież nie dążyć do
realizowania pożądania z miłości do przyjaciela, po to, by móc cieszyć się jego
bliskością).
Ma za to wiele wspólnego z
tym, co na temat Halachy jako wyrazu miłości mówi Bielik-Robson.
***
Wielomiłość nie jest
wykluczeniem monogamii.
Wielomiłość nie jest
równoważna z dużym apetytem seksualnym.
Wielomiłość jest
perspektywą, w której miłość postrzega się jako sztukę życia i kreatywną siłę.
Uczymy się kochać ucząc
się życia, niczego nie zastajemy gotowego.
Ucząc się kochać, godzimy
się na to, że miłość może przybrać formy, o jakich się nam nie śniło.
Przyznaję z chęcią, że nie
znam lepszej szkoły etyki, niż szkoła poliamoryczna.
W wielomiłości zbiegają
się bowiem perspektywy, które w akademickich dyskursach etycznych zazwyczaj się
wykluczają.
Z jednej strony budowanie
relacji, wyzbywanie negatywnych uczuć, drobiazgowa praca nad sobą, pozytywne
emocje są tutaj drogą osobistego rozwoju, osiągania etycznej dzielności (arete), która dla starożytnych była
wyznacznikiem doskonałości człowieka.
Z drugiej strony budowanie
relacji powoduje oderwanie od siebie. Budowanie relacji oparte na szczerości,
przejrzystości, uczy bowiem wyrzekania się egoistycznych interesów,
przekraczaniu barier i łamaniu niechęci. Uczy także, że drugiego człowieka
nigdy nie można traktować jako środek, ale zawsze jako cel – cel swoich
zabiegów, cel miłości.
Z trzeciej strony, relacje
wielomiłosne odsłaniają także, że etyka nie zaczyna się i nie kończy w ciasnym
środowisku „dwóch egoizmów”, że Halacha obowiązuje nas nie tylko w zaklętym
kręgu własnej rodziny, ale że dotyczy każdego człowieka, że bliskość jest
pozornie czymś intymnym, albowiem wszystko, co czynimy, ma zasięg zdecydowanie
większy, wykraczający poza sferę intymności.
Skutków tego oddziaływania
doświadczamy w codziennym życiu – postępowanie w codziennym życiu oddziałuje na
odległość w sposób zaplanowany i niezaplanowany. Niosąc ryzyko, którego
tradycyjne pojmowanie miłości nie pozwala ani przewidzieć, ani zatrzymać.
Ile przyjaźni rozpadło się
w momencie, gdy któraś ze stron zaczęła budować miłosną, ekskludującą bliskość?
Ile razy ukrywaliśmy przed
partnerem/partnerką, że spóźnienie do domu jest wynikiem czasu poświęconemu
komuś innemu?
Ile razy myśleliśmy, że
kobieta nie może przyjaźnić się z mężczyzną i ile takich przyjaźni jest
przemilczanych, bądź prowadzi do rozbicia małżeństw (podejrzenia, niedomówienia
oddziałują daleko).
***
By wielomiłość była
prawdziwa, musi zasadzać się na wielowierności.
Wielowierność zaś nie
istnieje bez odpowiedzialności.
Nie istnieje bez empatii,
która pozwala przewidywać, jak kochane osoby zareagują na nasze czyny.
Nie istnieje bez
szczerości – niewinne kłamstewka okazują tu swoje arcygroźne oblicze.
Wielomiłość jest szkołą
rozmawiania, szukania konsensu, ustanawiania reguł.
Jest praktycznym wyrazem
tego, że bliskość możliwa jest pomimo różnic, a może dzięki nim.
Jest akceptacją
negatywnych emocji: złości, zazdrości etc., które przyjmuje się po to, by nad
nimi pracować, lepiej się rozumieć, dojrzalej rozwijać.
Jest wspólnym dźwiganiem
codziennych krzyży, zmaganiem z przeciwnościami, rozwiązywaniem problemów.
***
Gdy pojmujemy miłość jako
łaskę i poza-ludzkie uczucie trudno zrozumieć, że można kochać wszystkich (a do
takiej miłości wzywają Ewangelie). Przecież nawet jedną i tę samą osobę darzy
się zmiennymi emocjami i uczuciami.
Gdy pojmujemy miłość jako
Halachę, dobrym gestem możemy darzyć każdego, przynajmniej możemy czuć się do
tego zobowiązani.
Wielomiłość najchętniej
nazwałbym po prostu miłością.
Taką, która docenia
różnice, pielęgnuje przyjaźnie, związki, seksualne układy, zwykłą ludzką
życzliwość.
Ale która nie musi być
zhierarchizowana i która może angażować świadomie.
***
LIST OD GRZEGORZA ANDRZEJCZYKA - BRUNA
Dobry Wieczór Marcinie
Postaram się odnieść do Twojego tekstu - może być chaotycznie, wybacz, jestem
nieco zmęczony - ewidentnie potrzeba mi urlopu :). Tytuł "Halacha
wielomiłości" zatem odniesienie do terminu halacha, który rozumiem jako
pewien kodeks postępowania, zbiór zasad. Judaizm jak obaj wiemy jest
zróżnicowany, zatem i podejście w ramach poszczególnych szkół, tradycji (takt
to określę) jest różne od literalnego traktowania, po możliwość interpretacji
(zatem to jedynie wytyczne). Osobiście bliżej mi do tego
drugiego podejścia.
"Jak żyć?", "Jak kochać?" - dotykamy tymi pytaniami zarówno
moralności, jak i etyki. Wielomiłość - podobnie Marcinie ją postrzegam - dla
mnie jest miłością, czy raczej mieści się w moim pojmowaniu miłości.
Ta którą opisujesz, jest już w zasadzie pewną filozofią, rozbudowaną postawą
życiową - jest mi bliska.
Jestem agnostykiem lub ateistą - wszystko zależy jak te światopoglądy są
definiowane. M.in. z tego powodu (moich poglądów) nie uznaję miłości za łaskę,
wg mnie jej doświadczanie w życiu przez jednostkę jest splotem najróżniejszych
składowych. To złożony termin, zjawisko i można w najrozmaitszy sposób ją
definiować, uzyskiwać jej najróżniejsze "badawcze przekroje". Skupię
się w moim pisaniu głównie na tych, które na tym etapie życia, na podstawie
moich doświadczeń wydają mi się najistotniejsze:
- Na postrzeganiu miłości jako syntezy cnót (ich zbioru).
- Miłość jako sztuki za E.Fromem - "...miłość jest sztuką, tak samo
jak sztuką jest życie; jeżeli chcemy nauczyć się kochać, musimy postępować w
sposób identyczny, jak wówczas, gdy chcemy nauczyć się jakiejkolwiek innej
sztuki..." - [Erich Fromm, "O sztuce miłości", Dom Wydawniczy
Rebis]
"Gdy pojmujemy miłość jako Halachę, dobrym gestem możemy darzyć każdego,
przynajmniej możemy czuć się do tego zobowiązani." - i tak i nie. Jeśli
uznamy miłość za cnotę - to tak można powiedzieć, z wyjątkiem grzeczności
(która jest raczej pozorem cnoty). Jeśli natomiast nie uznamy jej (miłości) za
cnotę, choćby z powodu tego, że cnoty przekracza, zawiera w sobie, ale nimi nie
jest. To fragment zdania "możemy czuć się do tego zobowiązani" - czy
z kolejnego akapitu "może angażować świadomie",
mogą budzić wątpliwości. Bo co prawda możemy tak czynić jakbyśmy kochali, ale
czy będzie to miłością - z perspektywy np. "jednostka na przeciw
jednostki"? Bo jako postawa, filozofia życiowa - myślę, że tak może być
(myśląc tu o caritas, agape, czy "buddyjskim bezinteresownym
współczuciu" - choć pojmowanie tego w ramach samego buddyzmu jest
b.różne). W dodatku niektóre opinie zapewne będą takie "czyni cnotliwie,
ale nie kocha". Zatem może nie tyle co jest świadomym wyborem, a takim
(świadomym)
działaniem, realizacją spontaniczną tego co w nas - choć może tak miewamy(?)- ,
bo czy jest to permanentne?
- Miłość to dla mnie również (to moja prywatna definicja) - stan życzliwości
będący następstwem odbioru świata takim jaki jest z akceptowaniem go takim jaki
jest (taki jest świat, nie inny), bez nakazu, czy przymusu, bez udziału woli ?
jest efektem stanu CETRS (ciało, emocje, aspekt twórczy, rozum/umysł,
świadomość) w procesie uczestnictwa w świecie. Miłość pokazuje czy i jak,
człowiek, ma poukładane zasoby informacyjne.
"Taką, która docenia różnice, pielęgnuje przyjaźnie, związki, seksualne
układy, zwykłą ludzką życzliwość."
Jak ja czuję to - co sygnalizujesz w tym zdaniu? Miłość, która akceptuje
różnice (choć czasem bywa jedynie tolerancyjna - życie jest tak bogate),
pielęgnuje przyjaźnie - bo miłość to również jak mawia jedna z moich ukochanych
- "wybór" (i czasem tak jest i jest to bardzo wyraźne,
niejednokrotnie trudne) a za nim podąża odpowiedzialność, o której pisałeś. Co
do życzliwości - to składowa jednej z najkrótszych definicji miłości jakie
znam- "życzliwa akceptacja".
Książki, o której wspominasz w tekście nie czytałem, ale odniosą się do Twoich
wypowiedzi:
"miłość to słowo zgrane, które wiele oferując niewiele już znaczy." -
z mojego doświadczenia ok. 90% ludzi nie wie i nie potrafi podać (nawet)
własnej definicji miłości. Często pytam ludzi o to. Zresztą piszesz o tym "niemniej
nie wiadomo, co właściwie to znaczy".
"cywilizacja miłości", "cywilizacja śmierci" - to dla mnie
ideologiczne, często populistyczne frazesy.
"jak i destrukcyjnego egoizmu, wskazując, że istotnym rysem ludzkiego bytu
jest jego odpowiedzialne otwarcie na drugiego człowieka." - a moim zdaniem
niewielu ludzi kocha siebie samego/samą (egoizm a egotyzm) - w zasadzie
dokąd w nas ego - to egoizm w nas będzie ;) - oczywiście kwestia
"barwy".
"Czy takie postawienie sprawy oznacza jednocześnie, że równie zgrana jest
miłość jako idea?" raczej (częściej) nieznana - to słowo (miłość) jest jak
fasada westernowego budynku (jedna ściana /front/ z tyłu podparta kołkami, za
którymi preria).
"że miłość jest ideą, którą w naszej kulturze należy pomyśleć na
nowo." - to swoją drogą (wg mnie), częściowo odkurzyć, częściowo
rozbudować...
"Jej zdaniem, judaistyczne przepisy prawne winny być widziane właśnie w
takiej perspektywie ? cóż z tego, powiada, że zadeklaruję Ci miłość, jeśli
będzie stać za tym tylko zaborczość i dbanie o własny dobrostan. Mogę nie
deklarować Ci niczego, ale nieść Ci pomoc w chorobie, nakarmić, gdy jesteś
głodny, pocieszyć, gdy jesteś smutny, szukać zrozumienia i konsensu, gdy coś w
istotny sposób wydaje się nas różnić." - pisałem już o tym, z pewnością
/najczęściej/ "kromka chleba dla umierającego,
głodnego" jest lepsza mimo braku miłosierdzia, niż jej brak z nim.
"Poliamorię traktuje się w nich jako przebranie dla seksualnego
rozpasania, samą miłość zaś traktuje po staremu ? jako poza-ludzki i nie-ludzki
?tort?, o którym wspomniałem." - często porównywane jest do portfela i
jego zawartości. Nie musze chyba tego rozwijać?
"Wielomiłość traktowana poważnie niewiele ma wspólnego ze swingowaniem czy
promiskuityzmem (ma za to wiele wspólnego z wyrzeczeniem i ascezą ? można
przecież nie dążyć do realizowania pożądania z miłości do przyjaciela, po to,
by móc cieszyć się jego bliskością)." - TAK; " z wyrzeczeniem i
ascezą" - a czasem ze "złotym środkiem"
"Wielomiłość nie jest wykluczeniem monogamii." - tak
"Wielomiłość nie jest równoważna z dużym apetytem seksualnym" -tak.
"Wielomiłość jest perspektywą, w której miłość postrzega się jako sztukę
życia i kreatywną siłę." - tak*
"Uczymy się kochać ucząc się życia, niczego nie zastajemy gotowego."
- tak*
* to bliskie Frommowi :)
"Ucząc się kochać, godzimy się na to, że miłość może przybrać formy, o
jakich się nam nie śniło". - to sprawa cnoty wiary - zawierającej się w
miłości - "otwartość na prawdę, bez względu gdzie Cię to zaprowadzi i
nawet jeśli nie wiesz, gdzie Cię to zaprowadzi" /prawda, prawdziwość -
rzeczywistość, jako wartość/
"Przyznaję z chęcią, że nie znam lepszej szkoły etyki, niż szkoła
poliamoryczna." - jak dotąd mam podobnie :)
"W wielomiłości zbiegają się bowiem perspektywy, które w akademickich
dyskursach etycznych zazwyczaj się wykluczają." - tak, jednak to
paradygmaty, a nie dogmaty. Tu często chadza się własnymi drogami, lub bez nich
bo teren dziewiczy - pionierstwo :)
"Z jednej strony budowanie relacji, wyzbywanie negatywnych uczuć,
drobiazgowa praca nad sobą, pozytywne emocje są tutaj drogą osobistego rozwoju,
osiągania etycznej dzielności (arete), która dla starożytnych była
wyznacznikiem doskonałości człowieka." - męstwo, cnota męstwa
"wyzbywanie negatywnych uczuć" - przepracowywanie
"drobiazgowa praca nad sobą" - czasem tak, a czasem filozofia
"fuck it" - z autopsji (jest nawet książka o niej - "Filozofia
sukcesu F..k it" - to nie żart.
"Z drugiej strony budowanie relacji powoduje oderwanie od siebie.
Budowanie relacji oparte na szczerości, przejrzystości, uczy bowiem wyrzekania
się egoistycznych interesów, przekraczaniu barier i łamaniu niechęci." -
"wyrzekania się", "łamaniu niechęci" - raczej samoistnie
ustępują, na siłę nic się nie zrobi - pośrednio się na nie oddziałuje -
analogicznie jak z fobiami (zaliczyłem ich wiele i wielu się pozbyłem).
"Uczy także, że drugiego człowieka nigdy nie można traktować jako środek,
ale zawsze jako cel ? cel swoich zabiegów, cel miłości." - nie jako
środek, nie jako przedmiot - jest takie fajne powiedzenie ''nie kocham Cię bo
wart jesteś mojej miłości, to moja miłość nadaje Ci wartość ''
"Z trzeciej strony, relacje wielomiłosne odsłaniają także, że etyka nie
zaczyna się i nie kończy w ciasnym środowisku ?dwóch egoizmów?, że Halacha
obowiązuje nas nie tylko w zaklętym kręgu własnej rodziny, ale że dotyczy
każdego człowieka, że bliskość jest pozornie czymś intymnym, albowiem wszystko,
co czynimy, ma zasięg zdecydowanie większy, wykraczający poza sferę
intymności." - miłość jako filozofia, postawa życiowa (już o tym pisałem)
"Skutków tego oddziaływania doświadczamy w codziennym życiu ? postępowanie
w codziennym życiu oddziałuje na odległość w sposób zaplanowany i
niezaplanowany. Niosąc ryzyko, którego tradycyjne pojmowanie miłości nie
pozwala ani przewidzieć, ani zatrzymać." - stąd są momenty w poli, że
czujemy się sami (tak bywa), stąd nieodzowna umiejętność kochania siebie :)
"Ile przyjaźni rozpadło się w momencie, gdy któraś ze stron zaczęła budować
miłosną, ekskludującą bliskość?" - tak błędy początków :)
"Ile razy ukrywaliśmy przed partnerem/partnerką, że spóźnienie do domu
jest wynikiem czasu poświęconemu komuś innemu? Ile razy myśleliśmy, że kobieta
nie może przyjaźnić się z mężczyzną i ile takich przyjaźni jest przemilczanych,
bądź prowadzi do rozbicia małżeństw (podejrzenia, niedomówienia oddziałują
daleko)." - życiowe!
***
"By wielomiłość była prawdziwa, musi zasadzać się na wielowierności."
- wierność jest jedną z cnót, wielowierność jest skomplikowana, opiera się na
zasadach. Zdradą jest złamanie zasad. Jednak zdrada nie jest często
przyczynkiem do rozstania, a sygnałem, że czymś trzeba się zająć.
"Wielowierność zaś nie istnieje bez odpowiedzialności." - o tak, tego
uczyła mnie moja inna ukochana :)
"Nie istnieje bez empatii, która pozwala przewidywać, jak kochane osoby
zareagują na nasze czyny." - roztropność - zapomniana cnota, jeśli nawet
nie staje empatii
"Nie istnieje bez szczerości ? niewinne kłamstewka okazują tu swoje arcygroźne
oblicze." - tak, jednak i tu świadczą często o problemie, który później
się przepracowuje. Nauka szczerości, odwagi/męstwa.
"Wielomiłość jest szkołą rozmawiania, szukania konsensu, ustanawiania
reguł." - TAK
"Jest praktycznym wyrazem tego, że bliskość możliwa jest pomimo różnic, a
może dzięki nim." - tak, szczególnie mono-poli jest taką formą
"Jest akceptacją negatywnych emocji: złości, zazdrości etc., które
przyjmuje się po to, by nad nimi pracować, lepiej się rozumieć, dojrzalej
rozwijać." - tak, z życia :).
"Jest wspólnym dźwiganiem codziennych krzyży, zmaganiem z przeciwnościami,
rozwiązywaniem problemów." - tak, choć czasami nosi się je samemu/samej
:).
Marcinie przepraszam bardzo za formę, musiałem postawić na treść - wybacz, ale
jestem już zmęczony, a jeszcze mam robótkę i pobudkę o 5,00.
Serdeczności!!!
Bruno