poniedziałek, 3 czerwca 2013

MYSLIVECKU, KOCHANECKU..!, CZYLI GDY ZOSTANĘ DYREKTOREM OPERY

Leci liście z drzewa to - w moim odczuciu - jedna z najpiękniejszych, ale i najbardziej dających do myślenia pieśni Chopinowskich. Jest to "wokalny rapsod opłakujący los pokolenia" - pisze Mieczysław Tomaszewski -, na którym niezatarte piętno pozostawiła nieudana walka o wolność kraju.
Rytmy mazurka, krakowiaka, echa pieśni powstańczych - wszystko to tworzy aurę dla tekstu, w którym padają znamienne słowa:
O polska kraino, gdyby ci rodacy,
Co za Ciebie giną wzięli się do pracy
I po garstce ziemi z ojczyzny zabrali,
Już by dłońmi swymi Polskę usypali.

Kto wie, czy właśnie te słowa nie powodują, że Leci liście... jest także najbardziej aktualną pieśnią Fryderyka Chopina.
Stanowi bowiem istotny głos w naszym sporze o model patriotyzmu, w którym nadal dominuje tradycja sienkiewiczowsko-martyrologiczna, brakuje zaś rozumienia patriotyzmu jako codziennej, uczciwej pracy dla dobra siebie, Polaków i kraju.
Pracy, której jednym z wymiarów jest przypominanie o dorobku kulturowym własnej wspólnoty.

Umiejętności przypominania o swoim kulturowym dorobku niemal od zawsze zazdrościłem Czechom. 
Ze swojego dzieciństwa pamiętam kapitalną kolekcję nagrań Emy Destinnovej (czyli Emmy Destin), znaczki z Rafaelem Kubelikiem, z czasów podstawówki pierwsze płyty z muzyką Jana Dismasa Zelenki. 
W sobotę, dzięki retransmisji w Polskim Radio, odkryłem Olimpiadę Josefa Myslivecka 
Operę, która od pierwszych dźwięków przykuła moje ucho do głośników, przypominając, co znaczy entuzjazm i zachwyt.

***
Josef Myslivecek był kompozytorem zaprzyjaźnionym z rodziną Mozartów.
Urodził się prawdopodobnie w Pradze w rodzinie zamożnego młynarza, gdzie studiował filozofię, kompozycję i grę na skrzypcach. Dzięki mecenatowi hrabiego Vincentego von Waldsteina wyjechał na naukę do Włoch, gdzie zaczął robić piękną karierę. Jego opery grały teatry Bolonii, Neapolu czy Parmy. Obok Włoch cieszył się sławą także w Pradze, Wiedniu czy Lizbonie.

Tryumfy święcił nieco ponad dekadę. Jego sława zaczęła gasnąć wraz z postępującą chorobą (amputowano mu nawet nos) skazując go w końcu na samotność i ubóstwo.
Zmarł zapomniany w Rzymie, czego wyrazem jest choćby to, że w rodzinnym młynie Myslivecków znajduje się do 1936 r. muzeum... Bedricha Smetany. 

***
Znam jego dwie opery - Montezumę i właśnie Olimpiadę.
Obie ujmują inwencją melodyczną, kapitalnym opracowaniem afektów, ciekawą, barwną instrumentacją, ale także niezwykłym nerwem dramatycznym i psychologicznym wyczuciem
Odczuć to można zestawiając ze sobą kompozycje Myslivecka i Antonio Vivaldiego (który opracował te same libretta Pietra Metastasia). 
Wrażenie jest takie, jakby porównywało się kapitalne dzieła teatralne z nudnawym koncertem w kostiumach.

Sobotnie, retransmitowane wykonanie Olimpiady nie było doskonałe - nie wszystkie głosy dobrze współbrzmiały, trafiały się niepewności intonacyjne etc. Wszyscy jednak wiedzieli, po co są na scenie i co śpiewają. Nie szło im o to, by było popisowo, wolno i szybko, głośno i cicho, ale o to, by zbudować żywe postaci, malując je tysiącem barw, niuansów dynamicznych i artykulacyjnych. Fenomenalnie wspomagała ich orkiestra pod żywą, wizjonerską batutą Vaclava Lucsa. Obok Lucsa warto wspomnieć o wykonującym partię Clistene Johannesie Chumie, którego wysoki, jasny głos pozwala nam snuć przypuszczenia o tym, jak mogły brzmieć autentyczne kontratenory (o różnicy między kontratenorem a falsecistą pisałem tutaj).

***
Cieszyć może fakt, że we wskrzeszaniu dzieł Myslivecka swój udział mają także Polacy.
W Olimpiadzie żeńską (!) rolę Aminty śpiewał obdarzony szlachetnie brzmiącym tenorem Krystian Adam.
W Montezumie zaś piękną kreację stworzył w 2011 r. Jakub Burzyński

Szkoda tylko, że rodzime opery są tak bardzo przywiązane do żelaznego XIX-wiecznego repertuaru i równie żelaznych obsad, iż słuchać ich możemy raczej poza granicami kraju.
W nocy wyśnił mi się na deskach łódzkiej opery Don Giovanni z Kariną Skrzeszewską (jako Anną), Urszulą Kryger (Elwirą), Bernadettą Grabias (Zerliną), Krystianem Adamem (Ottaviem) i Rafałem Pikałą (Leporellem).
Z chęcią posłuchałbym również Figara z Anną Wierzbicką jako Hrabiną. 

Do tego dorzuciłbym Rossiniowskie Ermione, stworzoną dla głosu Skrzeszewskiej i Woś, Semiramidę z Olgą Maroszek jako Arsace (póki, z braku na polskich scenach repertuaru dla siebie, wysokimi mezzosopranowymi rolami nie popsuje swojego naturalnego kontraltu), czy Podróż do Reims (tu role dla całej plejady śpiewaków).
Intrygującego Don Chisciotte Saverio Mercadantego.
Intymną Śmierć w Wenecji Benjamina Brittena, stworzoną dla Adama,  czy Latającego Holendra  Ryszarda Wagnera z łodzianinem, Tomaszem Koniecznym.
I którąś z oper Georga Handla z Agatą Bieńkowską
A na jubileuszowy deser Otella Giuseppe Verdiego z Krzysztofem Bednarkiem.  

To wszystko - i Myslivecek! - jak zostanę dyrektorem, obiecuję!

1 komentarz:

  1. A może byś się zabawił? http://life4youu.wordpress.com/2013/05/13/2200/

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...