poniedziałek, 4 marca 2013

FILOZOFIĄ I MUZYKĄ WE WZROKOCENTRYZM. O TERAPEUTYCZNYM WYZWALANIU CIAŁA

Wszelkie próby budowania rankingów "współczesnych wybitnych filozofów" wydają mi się czymś podobnym do wróżenia z fusów. 
Owszem, wciąż jest kilka osób uprawiających filozofię, których głos jest jednym z liczących się na arenie globalnej deliberacji. Niemniej to czas pokaże, które z tych głosów (a może żadne z nich, może jakieś inne, dzisiaj niedostrzegane) okażą się miarodajne dla doświadczeń ludzi dzisiejszej doby.

Piszę to po to, by uniknąć zarzutu dowartościowywania jednych, a przemilczania innych. Wszystko bowiem, co mówię i piszę, wynika z moich doświadczeń. Owszem, w jakiejś mierze uogólnionych - przekonany jestem przecież, że nie piszę o problemach li tylko idiosynkratycznych, ale ważnych dla wspólnoty. Mimo to, widzianych z określonej pozycji, wynikających z konretnej sytuacji egzystencjalnej, a więc także poznawczej.

Jedną z ważniejszych postaci na moim horyzoncie filozoficznym jest Richard Shusterman.
Nie cenię go jednak po prostu za myśl, ale za to, że wracając do antycznych źródeł połaczył z powrotem filozofię-i-praktykę życia, pokazując, że filozoficzna robota może mieć sens terapeutyczny
Choćby dlatego że filozoficznie uwrażliwione zaangażowanie w Metodę Feldenkraisa czy Technikę Alexandra stwarza możlwiość powrotu człowieka do pełnego i wolnego odczuwania cielesności, a przez to pełnego uczestniczenia w świecie życia. 

[Terapeutycznego działania Techniki Alexandra doznałem na sobie. Dzięki zajęciom Agnieszki, a potem praktyce w domu uświadomiłem sobie chociażby, że nie jestem w stanie zapanować nad stresem wyciszając emocje, gdyż stres skupia się u mnie w twarzy. 
Praca nad rozluźnieniem mięśni krtani, oswobodzeniem żuchwy, czy panowanie nad głosem są moją drogą do wyciszenia. 
Poza tym ćwiczenia związanie z TA w pełniejszy sposób obudziły we mnie zmysł prioprioceptywny; dzięki temu czuję choćby, że się garbię, a powrót, nawet na moment, do właściwej postawy przynosi mi uczucie przyjemnej swobody].

***
Przywykliśmy do tego, że osoby niewidome i ociemniałe traktujemy jak osoby niepełnosprawne.
Wywiad z muzykoterapeutą Pawłem Cylulko, jeden z materiałów, z których korzystałem (współ)przygotowując wykład dla łódzkiego Muzeum Sztuki postawił mnie przed pytaniem, czy przypadkiem nie jest tak, że to my, widzący, jesteśmy niepełnosprawni.

Niepełnosprawność widzących wynikać będzie z tego, że żyjemy w kulturze wzrokocentryzmu. Oznacza to, że żyjemy w kulturze obrazu: wzrok jest tu zmysłem uprzywilejowanego dostępu człowieka do świata materii i świata ducha (prawda ta zakodowana jest w naszym języku, w końcu takie słowa, jak widzieć, wiedzieć, wiedźma, pamięć, wyrastają z tego samego praindoeuropejskiego rdzenia).

Inne zmysły są ważne o tyle, o ile podporządkowane są wzrokowi, nie są więc autonomicznym sposobem rozpoznawania świata, odnajdywania się w przestrzeni,  rozumienia, poznawania i zamieszkiwania
Widać to doskonale w naszym codziennym funkcjonowaniu 
- nie widzimy nic złego czy niewłaściwego w taksowaniu się wzrokiem (czerpie z tego siłę współczesny "przemysł", zachęcający nas do diet, posiadania "kaloryferów" na brzuchu i wszelkiej maści fizycznych korekt), nie akceptując (albo akceptując w bardzo ograniczonym zakresie) poznawania przez dotyk czy powonienie (jeszcze raz otwierając nawias, doskonałym przykładem są tu muzea, w których eksponaty można oglądać, ale broń Boże nie wolno ich dotknąć, nawet wtedy, gdy kurator jako klucz do ekspozycji podaje odbiór synestezyjny, wielozmysłowy). 

Cylulko opisuję tę prawidłowość prosto i dosadnie:
"Człowiek widzący jest w pewien sposób „poszkodowany”, gdyż nie wie, a raczej nie zdaje sobie w pełni sprawy z otaczających nas zapachów czy też dźwięków.

***
Zastanawiałem się kiedyś nad tym, w jakim momencie - dla mnie - rozpoczęła się nowoczesność.
Odpowiedź, której jestem wierny, niejednego może zdziwić: nowoczesność zaczęła się wtedy, gdy skutecznie odeszliśmy od polifonii zamieniajac ją na monodię akompaniowaną (a że to zbiegło się z przewrotem Kartezjańskim, z narodzinami nauki, z uczynieniem z pewności wyróżnionego pojęcia i wyróżnionego stanu egzystencjalnego, jest symptomem wartym opisania).
Monodia pozwala bowiem na "centryczne", linearne postrzeganie świata, zamykając człowieka na doświadczenie porządku w wielości.

***
Jedną z moich ulubionych "opowieści" na temat zmysłów jest późnogotycki cykl tapiserii Dama z jednorożcem.
Jest on ciekawy z wielu powodów, także z tego, że zobrazowano na nim siedem (sześć?), a nie pięć, zmysłów.
Wiąże się to z klasycznymi koncepcjami sensorium, w którym obok zmysłów zewnętrznych wyróżniano także zmysły wewnętrzne. 
Rolą pierwszych było zróżnicowane partycypowanie w świecie.
Rolą drugich było zbieranie tych różnorodnych wrażeń w jedność doświadczenia.

Ostatnia z tapiserii nosi nazwę Mojemu jedynemu pożądaniu
Interpretowana jest rozmaicie, mnie najbliższa jest wykładnia traktująca przedstawioną scenę jako metaforę zmysłu (!) rozumienia
Rozumienie jest uchwyceniem jedności-w-różnorodności-doświadczeń, jest także uchwyceniem świata nie takim, jakim on jest, ale poprzez sieć (językowych) znaczeń, która - choć trwała, jest jednak dziejowa, czyli zmienna. 

***
Tapiseria jako forma opowieści o zmysłach jest czymś szczególnym.
Zbiega się w niej bowiem faktura materiału, zapach nici, obraz...
Mówiąc wprost - opowiadając o zmysłach, domaga się od odbiorcy synestezyjnego, wielozmysłowego odbioru. 
Odbioru, który nie przeciwstawia tego, kto widzi, temu, co widziane, ale takiego, który angażuje, zanurza w świat.

W tym sensie metafora tapiserii w jakiejś mierze mnie prześladuje.
Jest dla mnie szczególnie ważna w Aniołach w Ameryce Tony'ego Kushnera (jest tam wspaniała scena, w której Louis wykłada mistykę zbliżenia mówiąc o zapachu - perfum, spermy, moczu, o chemii, o tym, co materialnie pierwotne), które same w sobie są tkane, ale w których expressis verbis pojawia się (na zasadzie dajacej do myślenia pomyłki) motyw arrasu.
Jest tak samo ważna w przypadku mojego odbioru muzyki Witolda Lutosławskiego, ukierunkowanej doświadczeniem Tkanych słów.

Jestem głęboko przekonany, że Aniołów..., nie da się zrozumieć wzrokocentrycznie (a przekonały mnie o tym dyskusje z Ishbel, pozwalające mi wgryzać się w Kushnera na długo przed tym, jak stał się w Polsce popularny).
Tak samo jak nie da się rozumiejąco słuchać Lutosławskiego podchodząc do niego jak do genialnego konstruktora muzycznych struktur - o tym, jak synestezyjność, wielozmysłowość jest warunkiem sine qua non rozumienia tej twórczości pisał Andrzej Chłopecki, a za nim ja we wpisach na blogu.

***
Cieszę się, że zaczynamy akceptować muzykoterapię, meloterapię, techniki takie jak Alexandra czy Feldenkraisa. Jestem bowiem głęboko przekonany, że ich rola jest kluczowa w otwieraniu człowieka na pełnię jego zmysłowości.
Koniecznym elementem takiej terapii jest również filozofia, kształtująca w ludziach umiejętność dialogu i wykształcająca "zmysł" rozumienia. Taka filozofia, która angażuje, warsztatowa, skupiona zatem nie tylko na przekazywanych treściach z historii dyscypliny, ale włączająca w życie wspólnoty, włączająca w rozumiejące uczestniczenie w życiu świata.

Wyzwolenie zmysłów (ciała).
Wyzwolenie rozumienia.
Wyzwolenie wspólnego świata.

To trochę jak powrót do polifonii.
Jasne, jego kosztem będzie redefinicja tradycyjnie uznawanych form relacji.
Ale czy to, że będą one trudniejsze, ale bogatsze, nie jest ceną wartą zapłaty?






 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...