Nie chodzi mi, rzecz jasna, o
optowanie o wyższości społeczności LGBT nad sanktuarium Maryjnym, ani o
wyższość społeczności LGBT wobec społeczności katolików. Taki pogląd byłby
bałamutny i trudny do uzasadnienia w kontekście fundamentalnego prawa człowieka
do wolności religijnej i światopoglądowej.
Zdecydowanie opowiadam się jednak
za tęczowym tłem dla orła z polskiego godła, wobec polityczno-religijnych guseł
odprawianych na Jasnej Górze przez o. Tadeusza Rydzyka, premiera Mateusza
Morawieckiego i wspierających ich członków Kościoła rzymsko-katolickiego.
Dlaczego?
By odpowiedzieć na to pytanie
sięgnąć muszę do dorobku francuskiej socjologii działania (akcjonizmu) i
problematyzowanego przez Michela Wieviorkę zjawiska antyruchów społecznych.
Sądzę bowiem, że polityczny charakter polskiego katolicyzmu, którego ekspresją
są Tadeusz Rydzyk, Mateusz Morawiecki, Jarosław Kaczyński, Prawo i
Sprawiedliwość, a także rzesze wiernych, są właśnie przedstawicielami tego
zjawiska — są antyruchem społecznym.
Co charakteryzuje antyruch
społeczny?
Specyficzne
rozumienie trzech naczelnych zasad — zasady tożsamości (the principle of identity), zasady przeciwieństwa (the principle of opposition), zasady
całościowości (the princpile of totality).
W
odniesieniu do zasady tożsamości, antyruchy społeczne nie odnoszą się do
realnej podmiotowości społecznej, ale uciekają w sferę mitu, symbolu,
metafizycznie rozumianej „istoty”. Bez względu na to, czy rozwijają one dyskurs
deifikujący podmiot społeczny, czy też naturalizujący go, przedstawiciele
antyruchów społecznych odwołują się do porządku pozaspołecznego — meta- lub
infra-społecznego. Walka, którą toczą, nie odwołuje się do interesów realnych
podmiotów społecznych, ale do haseł zupełnie abstrakcyjnych: sprawiedliwości,
moralności czy wolności. A interesy, o które się walczy, związane są ze
zbudowaniem wspólnoty zewnętrznej wobec realnego społeczeństwa; nie ma tu mowy
o zmaganiu się o to, by poszerzyć empiryczną wspólnotę walcząc o włączenie,
inkluzję, w sferę uznanych relacji społecznych.
W
odniesieniu do zasady przeciwieństwa, chodzi o to, by przekształcić oponenta we
wroga, reprezentanta wrażej armii, wojownika. Oponent przestaje być tym, kto
zmonopolizował dostęp do zasobów kultury czy zasobów materialnych, a staje się
wrogiem, który zagraża, i którego należy zwalczać per fas et nefas. Przy tym przedstawiany jest on jako zagrożenie z
zewnątrz — myślę, że dobrym przykładem jest „zagrożenie z Brukseli”. Choć w
przypadkach skrajnych mówi się już o zagrożeniu wewnętrznym: o szpiegach,
zdrajcach… I szuka kozła ofiarnego do poświęcenia.
W
odniesieniu do zasady całościowości, zmaganie o pole historyczności, nad którym
określona grupa ma władzę, przekształca się w walkę o urzeczywistnienie
urojonej zupełnie, nijak nie przystającej do faktów „utopii”, którą dziś
reprezentuje retrotopia, nostalgia za rzekomo świetlaną przeszłością. Do niej
tęskni gros komunitarian, rzeczników
odrodzenia dawnych wspónot, którzy przez Alaina Touraine’a i Wieviorkę
rozpoznani są jako reprezentacji zagrożenia dla podmiotowej autonomii i
sprawczości. W formie krańcowej antyruchy społeczne wyrażają zasadę
całościowości w dyrektywie „rób-lub-giń” (do-or-die),
związanej z praktyczną destrukcją zastanego porządku.
Przykładem
antyruchu społecznego jest terroryzm, którego badaniu poświęcił się Wieviorka.
Ale sądzę, że jego przykładem jest również społeczność skupiona wokół Tadeusza
Rydzyka i rządzącej partii. Jako antyruch społeczny działanie te nie mają też,
moim zdaniem, zbyt wiele wspólnego z Kościołem rozumianym w duchu Soboru
Watykańskiego II. Ostatnie zajścia na Jasnej Górze są tego wyrazem, jednym z
wielu — można dodać.
Sobór
Watykański II dobitnie naucza, że Kościół jest niejako sakramentem, w którym
spełnia się jedność ludzi z Bogiem i jedności
ludzi między sobą. Sobór ten równie dobitnie naucza o „autonomii świeckich
społeczności, zwłaszcza autonomii państwa”, której uszanowanie jest — jak pisał
dominikanin Ludwik Wiśniewski — „bardzo trudne”. Dodawał, że „Obserwujemy
tendencje nie tylko do głoszenia przez Kościół zasad moralnych, ale także
wymuszania na władzach odpowiednich decyzji”. Zdaniem Wiśniewskiego sensu stricto politycznie działanie
duszpasterzy jest niedopuszczalne, a władza, świecka czy religijna, która
przywłaszcza sobie atrybuty boskości, choćby przez „skłonność do przejmowania
kontroli nad prawdą” domaga się ewangelicznego sprzeciwu.
Takiego
sprzeciwu domaga się Jarosław Kaczyński, który widzi w Tadeuszu Rydzyku filar
polskości. Sprzeciwu domaga się również Mateusz Morawiecki, którego zdaniem
Polacy w demokratycznej Polsce dokonują jej podkopu, jak (Sienkiewiczowscy)
Szwedzi w czasie potopu. Sprzeciwu domaga się również biskup Antoni Pacyfik
Dydycz, który w destrukcji praworządności widzi odradzenie się sądownictwa, a
protestujących Polaków oskarża o faszyzm. Czy Tadeusz Rydzyk, który demonizuje
osoby LGBT+.
Bruksela,
geje, gender, marksiści — oto reprezentanci wrażych sił, które z zewnątrz
próbują zetrzeć w proch Polskę i katolicyzm. Trzeba z nimi walczyć w imię zasad
moralnych, w imię „natury człowieka”, w imię pisanej wielką literą Polskości. I
nawet jeśli przyjdzie w tej walce zginąć, należy walczyć, na prawo i lewo
szafując moralnymi ocenami i bawiąc się w upolitycznianie liturgii, z definicji
zarezerwowanej dla relacji ludzie-Bóg, a nie dla praktyki politycznej. Jak się
to ma do postawy chrześcijańskiej?
Moim
zdaniem, nijak. Po pierwsze, choćby w niechęci do osób LGBT+ jak żywo widzę
inspiracje manichejskie. W postawie tej, wrogiej współczesnej wiedzy z zakresy
nauk medycznych, antropologii czy psychologii, uwidacznia się niechęć do tego,
co cielesne. Gej, jeśli ma być akceptowany, ma cierpieć i rozwijać życie
wewnętrzne, w żadnej formie nie dając wyrazu cielesnej stronie miłości do
człowieka. A przecież człowiek w nauczaniu Kościoła jest psycho-fizyczną
jednością. Skupienie wyłącznie na jego życiu wewnętrznym grozi — jak za
Tomaszem z Akwinu pisze Wiśniewski — brakiem realizacji miłości, która ogarniać
ma wszystkich i która zdecydowanie przekracza „życie wewnętrzne”. Poza tym,
znów powołam się na Wiśniewskiego, obdarowywanie miłością oznacza dla
chrześcijanina, że podejmuje on próbę wyrwania z niewoli siebie i innych, bo
tylko człowiek wolny „jest zdolny do braterstwa i miłości”. Czyż — w kontekście
współczesnej wiedzy (medycznej, psychologicznej, antropologicznej,
socjologicznej) na wyrwanie z niewoli nie zasługuje miłość osób LGBT+? Co, poza
przesądem, czyni ją gorszą? I czy można domagać się dla siebie wolności, nie
domagając się jej dla wszystkich? I o to pyta Wiśniewski, dochodząc do wniosku,
że albo walczy się o wolność dla wszystkich, albo nie robi się tego wcale
(niech mi wybaczy, jeśli jego poglądy w mojej ocenie sprzeciwiają się jakimś
innym jego poglądom).
Przekaz z
XXVII Pielgrzymi Rodziny Radia Maryja na Jasną Górę mnie gorszy i wywołuje
sprzeciw, jako jeden z wielu ostatnio przykładów antyrychu społecznego.
Nie
gorszy mnie natomiast tęczowe tło dla godła Polski i nie gorszy częstochowski
Marsz Równości.
Co prawda
tęczowe tło dla polskiego godła nie jest moja formą ekspresji. Sam wolę nosić
znaczek wiążący ze sobą flagi Polski i tęczę społeczności LGBT+. Rozumiem
jednak sens tego symbolu: Polacy LGBT+ czują się Polakami i są nimi, tak, jak
wszyscy inni, bo Polska, podług Konstytucji, jest dobrem wspólnym wszystkich
obywateli. To przesłanie szlachetne i wyjątkowo wierne Konstytucji, przy tym
wyrażające działania ruchu społecznego, który nie godzi się na przejęcie źródeł
kultury przez jedną społeczność i domaga się włączenia w publicznie
akceptowalne relacje społeczne. Nie mamy tu do czynienia ani z walką z wiarą,
ani z walką z Kościołem rozumianym religijnie, a nie politycznie. Nie ma tu
również walki z rodziną — poszerzenie definicji rodziny, o które zabiega
społeczność LGBT+, nie oznacza unieważnienia związków heteroseksualnych, ale o
ich dopełnienie poprzez prawne zauważenie związków jednopłciowych. Bardzo
silnie akcentowanym elementem tegorocznych Marszów jest również solidarność z
osobami wykluczonymi z innych powodów niż orientacja seksualna. W myśl zasady
zgrabnie opisanej przez Wiśniewskiego — „krzywda drugiego człowieka jest moją
własną krzywdą, sukces mojego brata jest także moim sukcesem”. W końcu marsze
te, jak i protesty przeciw łamaniu porządku konstytucyjnego czy lekceważeniu
niepełnosprawnych, są także sprzeciwem wobec kłamstwa. Wiśniewski twierdzi, że kłamstwo i strach są filarami państwa totalitarnego. Mateusz Morawiecki w
swych wypowiedziach dotyczących władzy sadowniczej dawał popisowy przykład
kłamstwa. PiS rządzi także siejąc strach, choćby przed migrantami, niosącymi
zagrożenia dla zdrowia Polaków. Sieje także strach przez UE, mimo że dzięki
wspólnocie Europa zapomina, co to wojna, przed gender i osobami LGBT+. Przed
„dziećmi z in vitro” i przed
autonomią sumienia. Przed uznaniem, że rolą Kościoła jest świadectwo wierności
Ewangelii, a nie wysuwanie roszczeń politycznych.
Jeśli
Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli, do tęczowe tło orła i Marsze
Równości przyświadczają, że
nie wolno pozwolić, by niszczało to, co jest nasze!”.
nie wolno pozwolić, by niszczało to, co jest nasze!”.
W tekście
odwołuję się do:
M. Wieviorka, The
Making of Terrorism, trans. David G. White, University of Chicago Press,
Chicago-London 1993, zwł. s. 5-6.
o. Ludwik
Wiśnieski OP, Nigdy nie układaj się ze
złem. Pięćdziesiąt lat zmagań o
Kościół i Polskę, WAM, Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania z siedzibą w
Rzeszowie, Kraków-Rzeszów 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.