niedziela, 4 marca 2012

LE PETIT PRINCE ET MOI




Mały Książę - jedna z moich ukochanych lektur. Mądra, na miarę swej niewielkiej objętości. Nabrzmiała sensem, który pojawia się tylko wtedy, gdy zdanie po zdaniu potrafimy zatrzymać w ciszy i pozwolić mu wybrzmieć.
Myślę czasem, że właśnie cisza jest prajęzykiem szukanym przez kabalistów. Cisza wspólnego zrozumienia i zapatrzenia, w której JEST wypełnia wszystko tak szczelnie, że nie ma już miejsca na poróżnienie i dyssens. Bo język, czy raczej języki, choć tak piękne i pozwalające na tak wielką dozę kreatywności, zawsze niosą w sobie agon perspektyw, odmiennych ocen, nienakładających się na siebie sensów. Wprawdzie dysharmonia bywa piękniejsza od harmonii, a przynajmniej bardziej od niej wymowna, trzeba jednak wielkiej mądrości i wielkiej wyobraźni, aby wybrać właśnie tę dysharmonię, która nie niszczy, lecz buduje.
Nigdy nie czułem się Małym Księciem i nigdy nie czułem się Różą. Jestem zbyt zbędnym i ulotnym elementem tego świata. Zawsze czułem się Lisem, który dla swego życia potrzebował tylko chwili oswojenia. Iskry bliskości. Wciąż jestem Lisem, nawet bardziej niż kiedyś, bom bardziej świadomy swej imponderabilności i bardziej pragnący powietrza, gdzie nie leży się ciasno. Ale wiem, że nie tylko ja potrzebuję oswojenia. Oswojenia potrzebują też bliscy, odkrywając, że miarą bliskości bywa u mnie miara ciszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...