Dzisiejszego ranka po raz kolejny dopadło mnie poczucie teologicznej schizofrenii. Z jednej strony wysłuchałem pakietu informacji na temat świętości i godności życia, o których przypominanie Kościół rzymsko-katolicki pieczołowicie zabiega. Z drugiej zaś co i rusz informowano mnie o tym, że "każde cierpienie ma sens", że Bóg będzie mnie kochał o tyle, o ile wciąż i wciąż będę bił się w piersi wołając mea culpa, że jestem winny, niegodny etc. Wszystko to sprawiło, że - nie po raz pierwszy - zacząłem się zastanawiać nad tym, czy cała ta świętość życia nie polega po prostu na masochistycznym znęcaniu się nad życiem. I czy dyskurs promujący życie nie jest podszyty hipokryzją - bo co to za świętość, jeśli widać ją tylko w czarnych barwach??
Nie umiem zgodzić się na religię, której antropologia jest tak ciemna; w której Bóg zamienia się w mastera wymierzającego (miłośnie!) kary swojemu stworzeniu, a sens mojej egzystencji uzależniony jest od tego, ile i jak cierpię. Cały ten zamęt - od stuleci pokutujący w chrześcijaństwie - wyjaśniać można różnie: politycznie (a la Foucault), społecznie, etycznie, psychologicznie... Mnie zastanowiła dzisiaj pewna manipulacja teologiczna, która gdzieś w granicach XII wieku skierowała chrześcijaństwo na niebezpieczne tory.
Ślady tej machinacji zachowała się w wielkopostnej tradycji zakrywania krzyża fioletową tkaniną. Skoro mamy rozpamiętywać mękę Jezusa, to po co go zakrywać? Ano właśnie, tradycja zakrywania krzyża wzięła się stąd, że na krzyżu zakrywano nie pasyjkę, a figurę Chrystusa tronującego, który zasiadał na krzyżu w koronie na głowie i z berłem w ręku. Chodziło zatem o to, by znak tryumfu na kilka dni przez Wielkim Piątkiem pozwolił skupić się na tym, co do tego tryumfu doprowadziło, ale co było tylko etapem, a nie centrum historii zbawienia. Zakrywano tedy krzyż po to, by na moment zmienić jego znaczenie, by z kosmicznego drzewa życia na moment stał się również symbolem kaźni.
Tym, czego brakuje zachodniemu chrześcijaństwu, jest intuicja eschatologiczna. Wiele wieków temu rozerwaliśmy związek pasji Chrystusa z Jego zmartwychwstaniem. Pasję umieszczając w historii, a eschatologię odsyłając do zaświatów, które kiedyś nadejdą. Tym samym zgubiliśmy optymizm chrystianizmu, jego poczucie odnowienia stworzenia i przebóstwienia świata, swoje życie widząc tylko w perspektywie ekonomicznego rachunku: im bardziej będę stosował się do norm i im więcej będę cierpiał (asceza, usensownienie chorób itd.), tym większe są szanse, że kiedyś znajdę się w lepszym świecie.
Tym, którzy wciąż chcą wierzyć, może warto przypomnieć tradycję, którą w średniowieczu odnowił Symeon Nowy Teolog, zwaną "eschatologią zrealizowaną". Przypominał on, że "początek „wielkich misteriów Bożych” zaczyna się od Tajemnicy
Wcielenia. W duchu możemy zmartwychwstawać każdego dnia.
Zmartwychwstanie dusz to zarazem spirytualizacja i dywinizacja, a my
stajemy się niezniszczalnymi, cali w łasce" [cytat z tekstu Henryka Paprockiego, http://www.wygoda.cerkiew.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=351:misterium-paschalne-w-kociele-prawosawnym&catid=20:prawosawie&Itemid=13]. I wydarza się to już tutaj, za życia.
Warto również przypominać, że Tajemnica Wcielenia nie musi być widziana tylko jako konieczny warunek Pasji. Wielu Ojców Kościoła twierdziło, że nawet gdyby Adam i Ewa nie zgrzeszyli, to Chrystus i tak by się Wcielił po to, by stworzenie mogło stać się boskie. Zresztą wskazuje na to także Symbol Nicejski, który mówi, że Chrystus wcielił się dla nas oraz dla naszego zbawienia (Τoν δι' ἡμᾶς τοὺς ἀνθρώπους καὶ διὰ τὴν ἡμετέραν σωτηρίαν κατελθόντα ἐκ τῶν οὐρανῶν; qui propter nos homines et propter nostram salutem descendit de caelis).
Religia sakralizująca cierpienie i poniżająca człowieka nie dorasta do tego, kim jest człowiek. Nie dorasta też do tego, kim jest Bóg. I nie ma to nic wspólnego z faktem, że przejście przez cierpienie może być twórcze i rozwijające.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”
Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...
-
Nie będę krył, że należę do tej części melomanów, których cieszy "historycznie poinformowany" nurt wykonywania muzyki dawnej. Nam...
-
Nasze muzyczne czasy dotknięte są frenezją - żarliwym, do krwi, rozmiłowaniem w muzyce baroku. Nic tak nie roznamiętnia zmysłów, jak kol...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.