niedziela, 25 czerwca 2017

KRYTYKA I JEJ GRZESZKI

Dzięki wybitnej (co piszę z pełnym przekonaniem, a nie dlatego że łączą nas serdeczne więzi) polskiej śpiewaczce Karinie Skrzeszewskiej miałem możliwość poprowadzenia we wrześniu ubiegłego roku warsztatów, które zatytułowałem Po co nam krytyka operowa? Pytanie to męczy mnie od dawna, swego czasu próbowałem nawet wywołać dyskusję na ten temat na niedziałającym już portalu opera.info.pl Z planów tych nic nie wyszło. Warsztaty z kolei przyniosły mi wiele radości i satysfakcji. Sam problem pozostaje wciąż aktualny. Asumpt by wrócić do niego na blogu dała mi recenzja (?) Izabelli Adamczewskiej z koncertu Angeli Gheorghiu w łódzkim Teatrze Wielkim, a także dyskusje na Facebooku związane (1) z moją krytyką tej recenzji oraz (2) z reakcjami na negatywną opinię (nie moją, na spektaklu jeszcze nie byłem, lecz Małgorzaty Andrzejewskiej-Psarskiej) o pokazywanym w Łodzi Spartacusie.

Co nie podoba mi się w tekście Adamczewskiej. Po pierwsze to, że nie pokusiła się nawet o jedno zdanie, w którym zajęłaby się sztuką wokalną Gheorghiu. Czytelnik opiniotwórczego w końcu dziennika nie dowie się zatem nic na temat kondycji wokalnej śpiewaczki, jej techniki, sposobu, w jaki kształtowała poszczególne arie czy duety. Otrzyma za to pakiecik plotkarskich informacji odnoszących się do tego, jak zachowywała się gwiazda. Być może taki styl relacjonowania pobytu jednej z najważniejszych współczesnych artystek opery w Łodzi pasowałby do tabloidów, być może mógł być suplementem do oceny tego, co najważniejsze —występu. Pozostaje mi gdybać. Po drugie, Recenzentka nie odniosła się do umiejętności dyrygenckich Cipriana Teodoraşcu, a te są zdecydowanie ponadprzeciętne. Jedyna uwaga stricte estetyczno-artystyczna dotyczy w tekście Adamczewskiej tenora Călina Brătescu, dla Adamczewskiej — największego odkrycia wieczoru. O gustach wprawdzie się nie dyskutuje, ale w recenzji warto podać argumenty na rzecz takiej opinii. Adamczewska pisze tylko, że porwał publiczność ariami z Carmen i Madamy Butterfly. To prawda, co nie zmienia faktu, że jego występ był problematyczny: problemy z legato, głos pozbawiony blasku, siłowo brana góra, głos źle brzmiący w niższej dynamice itd. O usterkach pisałem w swoim sprawozdaniu z koncertu zaznaczając, że w drugiej części wieczoru tenor nieco się rozśpiewał.

(Z recenzjami Adamczewskiej od dawna mi nie po drodze. O swojej bezradności pisałem choćby na Facebooku w kontekście jej recenzji z premiery Wielkiej Księżnej Gerolstein. We wcześniejszym tekście Autorka zrobiła nawet z tej operetki operę komiczną, choć opera-bouffe w odniesieniu do Offenbacha z całą pewnością nie jest nazwą opery komicznej).

Wyrażone przeze mnie na FB zdziwienie tekstem Adamczewskiej spotkało się ze zdziwieniem Jana Makarewicza, który uznał, że koncert był wspaniały i wyszedł ukontentowany. W trakcie wymiany opinii przyznał jednak, że „Tenor rzeczywiście miał drobne wpadki ale składam to na karb niedyspozycji w tym dniu - wszak to jest tylko żywa materia.Tak się jakoś dziwnie w Polsce składa, że im lepszy koncert tym dotkliwsza krytyka .Z iluż to koncertów mniej udanych robi się wydarzenie !!! .Ot taka Polska specyfika”.   W moim odczuciu problemy tenora były większe niż drobne, związane także w kwestami technicznymi, czego nie da złożyć się na karb gorszego dnia. Zupełnie nie wiem natomiast, kto dokonał dotkliwej krytyki koncertu wykazując się „polską specyfiką”. Jeśli dobrze zrozumiałem, że była do aluzja pod moim adresem, to sam z entuzjazmem pisałem i o Gheroghiu i o Teodoraşcu. Krytykowałem zaś Adamczewską za brak jakiejkolwiek sensownej wzmianki o poziomie artystycznym Śpiewaczki i Dyrygenta oraz za brak uzasadnienia kontrowersyjnej opinii o tenorze. Przyznaję, że zupełnie bym się nie czepiał, gdybym miał do czynienia z wyrażoną w poście opinią Recenzentki, innymi kryteriami mierzę bowiem zawodowe recenzje, innymi opinie widzów czy słuchaczy.

Z taką opinią mieliśmy do czynienia z przypadku Spartacusa. Była emocjonalna i ironiczna, miała formę Facebookowego posta -listu widza adresowanego do określonych teatralnych decydentów. Po prawdzie taki styl mieści się w również tradycji działalności recenzenckiej (acz tu z recenzją nie mieliśmy do czynienia, co podkreślam jeszcze raz, bo niektórzy tak ten post potraktowali). Wystarczy sięgnąć do zbioru Romana Jasińskiego Koniec epoki, by przeczytać, iż wg Piotra Rytla Grzegorz Fitelberg „nie orientuje się w istotnych walorach muzycznych”, o czym świadczy fakt, iż wykonał VI Symfonię Mahlera. Z kolei Zbigniew Domaniewski tak pisał o Pieśni o Ziemi: „Symfonię Mahlera nazwać można »blagą o artystycznej głębi« […]. Dla mnie osobiście  nie ma nic głębokiego, nic »niebo i ziemię poruszającego« na przykład  w zdaniu, że »życie jest ponure jak śmierć«, jeżeli zdanie to wyśpiewywane jest na dźwiękach, które […] nic nie mówią, a zwłaszcza, gdy pięćdziesiąt taktów w przód i wstecz od tego zdania panuje anemia muzycznej inwencji, zręcznie kompozytorskim sprytem zamaskowana. […] Jeżeli zapominamy o wszystkich zdwojeniach, papierowych figuracjach itd., to pozostanie coś, co ma wszelkie cechy chamskiej nagości, ubranej w intelektualny polor artystycznego biznesmena”. Takie już życie recenzenta, że czas rewiduje poglądy i często gęsto obnaża „niski poziom” recenzenckiej roboty. W jednym czy drugim przypadku trudno by było jednak inkryminować autorów zamiast obalać poglądy z recenzji. Podobnie, wydaje mi się, ma się rzecz z opiniami, a gdy wypowiadają je osoby nieprzypadkowe, warto zastanowić się nad nimi i nad tym, jak w trybie rzeczowej argumentacji a nie ad personam osłabić lub obalić ich opinię. Pamiętać przy tym należy, że do opinii na temat dzieła prawo ma każdy widz i należy z podejść do tej opinii z szacunkiem.

Po co o tym wszystkim piszę? Bo odróżnienie recenzji od opinii wydaje mi się ważne. Pozwala ono choćby zobaczyć, że gros prasowych recenzji to faktycznie opinie. Spora ich część obejmuje także powtarzanie materiałów prasowych dostarczanych przez placówki artystyczne. Osobnym problemem jest nierzetelne i uszczypliwe odnoszenie się do koleżeństwa po fachu, unikanie samodzielnej oceny wykonania i zastąpienie takiej oceny opowieścią o reakcji publiczności (vide opinia o Brătescu). Artyści bywają również oceniani przez pryzmat ich wcześniejszych dokonań — niekiedy podobnie brzmiące zdania pojawiają się na przestrzeni lat, z krzywdą dla artystów, często o wybitnych umiejętnościach. Podaję niżej zestawienie „grzechów krytyki” i ich ilustrację z prezentacji, którą przygotowałem na warsztaty. Przykłady czerpię od jednego z recenzentów ważnego ogólnopolskiego dziennika, cytaty zestawiam zaś z fragmentami innych recenzji czy wypowiedzi twórców spektakli.


Przykład nieuzasadnionej uszczypliwości (fragment 1) w stosunku do uargumentowanych i świadomych własnych uwarunkowań recenzji (fragmenty 2 i 3).
Zestawienie fragmentu recenzji i wypowiedzi realizatorów spektaklu.


Jaka powinna być, moim zdaniem, dobra recenzja?



Zakończę wyjaśnieniem, co rozumiem przez brak „fetyszyzowania partytury”. Idzie mi o to, że partytura jest zawsze czymś otwartym, wskazującym rozmaite drogi konkretyzacji dzieła. Trzeba ją jednak znać. Wystarczy choćby przestudiować partyturę Nabucca i mieć obeznanie we włoskich dziełach tamtego czasu by wiedzieć, jak liczne związki łączą tu Verdiego z tradycją belcanta. Olbrzymi szacunek należy się tym choćby tym śpiewaczkom, które tę tradycję, zagubioną przez głosy super ciężkie i mało ruchliwe, wskrzeszać, ale z całą pewnością służą one temu, co odnaleźć można w partyturze, a nie tworzą coś z niczego. Tak jest w przypadku Kariny Skrzeszewskiej — w czytanych przeze mnie recenzjach podkreślano, że Jej Abigaille była nie tylko wspaniała, ale bliska estetycznie wielkim heroinom belcanta (choć zdziwienie niektórych recenzentów świadczy o tym, że z partyturą i historią opery u nich średnio). Tak jest w przypadku Nelly Miricioiu, nad której Abigaille można mocno krytycznie dyskutować, ale która w końcu śpiewa tryle w cabaletcie z II aktu. Można by to było uznać za tendencję do autorskich zdobień. Wystarczy zerknąć w nuty.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...