Odejście Mamy i nadzwyczajna
troska przyjaciół i bliskich to od marca zasadnicza część mojego życia. Te
kilka — krótkich — miesięcy sprawiło, że zatrzymałem się i ze zmienionej
perspektywy zacząłem opowiadać sobie swoją przeszłość. A to, przynajmniej dla
mnie, oznacza, że dokonał się przełom. Na czym on dokładnie polega, być może
nie dowiem się nigdy, odkrywając zmiany po kawałku. Dziś dotarło do mnie, że w
nowy sposób uświadomiłem sobie, co tworzy mój aksjologiczny kręgosłup, innymi
słowy — w odniesieniu do jakich wartości próbuję żyć. Podkreślam słowo
«próbuję», bo na co dzień daleko mi do takiego życia wartościami, jakiego bym
sobie życzył (ale też dzięki temu wciąż mogę posuwać się do przodu).
Do niedawna wydawało mi się, że
podstawowymi wartościami są dla mnie wolność,
równość i braterstwo. Z braterstwem wiązałem przyjaźń i prawdę, jako istności
swoiście pod braterstwem «podwieszone». Prawdę wiązałem również z wolnością
stawiania pytań, odmienności światopoglądu, całkowitej wolności sumienia. Dziś
mogę powiedzieć, że zestaw wartości dla mnie się nie zmienił, zmieniły się za
to relacje między nimi. Bez prawdy, braterstwo i wolność wydają mi
się ułudą, a równość przekształca w nihilizm. Uważam też, że nie tylko braterstwo
prowadzi do przyjaźni, ale przyjaźń do braterstwa. Relacja zatem jest źródłowo kolista.
Przyjaźń bowiem — tak, jak ją rozumiem — głęboką więzią łączy w praktyce życia
określonych ludzi, ale wskazuje przez to na uniwersalne zobowiązanie człowieka
względem ludzkości. Bez przyjaźni, jako wolnego, także od zazdrości, bycia
wspólnie braterstwo staje się ideą pustą czy w szczególny sposób ograniczoną do
określonego kręgu. Nie ma w nas bowiem doświadczenia tego, jak przekraczać
ograniczenia, jak racjonalnie współczuć, jak iść wspólnie w kierunku wspólnego
dobra. Tym, co się we mnie zmieniło, jest także horyzont, na tle którego patrzę
na te wartości. Mówiąc dokładniej, horyzont nie tyle zmienił się na nowy, ile
pełniej uświadomiłem sobie, jaki ten horyzont jest. Pomógł mi w tym Alain
Touraine, do którego książki Myśleć
inaczej właśnie wróciłem. Mianowicie, po zauroczeniu koncepcjami, w których
pokazywano zależność aktorów społecznych od determinant ekonomicznych,
społecznych, także biologicznych, przyszedł czas na zdecydowanie większą
afirmację aktorów jako podmiotów, którzy działają odwołując się do przynależnym
jednostkom zuniwersalizowanych praw. Jasne, jako ludzie bywamy i jesteśmy
ofiarami rynku, rasizmu, patriarchatu, homofobii. Ale jesteśmy również
aktywnymi podmiotami, które w innowacyjny sposób walczą o uznanie swojego
statusu w imię praw, które jako podmiotom nam przysługują. „Zależność kobiet,
odrzucenie mniejszości — etnicznych, religijnych, kulturowych czy seksualnych —
problemy młodzieży w szkole i w życiu osobistym: oto trzy ogromne obszary
naszego życia społecznego, gdzie zwrot w myśli społecznej, jakiego konieczność
zamierzam tu wykazać, znajduje zastosowanie, gdzie wywołuje uczucia, inspiruje
idee oraz politykę zdolną do przekształcania naszego życia osobistego i zbiorowego
— pisze Touraine. — […] Czy nowe konflikty pracownicze nie są także reakcjami
obronnymi przeciwko «elastyczności» pracy, która redukuje byt pracownika do
pasma prac tymczasowych i okresów bezrobocia, przez co traci on poczucie
kierowania własnym życiem? Ta sama formuła dociera do nas z najróżniejszych
sfer: swobodny wybór zachowań seksualnych, wolność sumienia, szczególnie w
kwestiach religijnych, również są specyficznymi formami obrony przez każdego
swojego prawa do bycia podmiotem. A więc nie ofiarą, ale aktorem, który dąży
raczej do stworzenia wolnej relacji między sobą samym a sobą, niż do
zintegrowania ze zbiorowością”. Właśnie ten kierunek wskazywał również Michel
Foucault, choć recepcja jego myśli zbyt długo akcentowała te prace, na
podstawie których dało się eksploatować głównie figurę ofiary.
Troska o to, by być podmiotem, a
nie ofiarą, jest jednak niemożliwa bez odniesienia do prawdy i rzetelnej
wiedzy. Widać do doskonale na przykładzie edukacji, gdzie — jak diagnozuje
Touraine — „szkołę czyni się katalizatorem rosnących nierówności, odmawiając
wzięcia pod uwagę specyfiki psychologicznej, społecznej i kulturowej każdej jednostki,
co jest krzywdzące dla najsłabszych i najbardziej zdominowanych”. Atak na
rzetelną edukację seksualną, odmowa uznania wiedzy na temat różnorodności
orientacji seksualnych, tworzenie lekcji historii w duchu nacjonalistycznym i
religijnym — wszystko to omija szerokim łukiem prawdę i generuje nierówności,
wrogość, bywa że przemoc. Rzetelność
wiedzy i prawda są zobowiązaniami etycznymi. Można nie reagować na
promowanie poglądów antyszczepionkowych. Można jednak (i należy) reagować na takie
poglądy w imię etycznego zobowiązania do prawdy, pokazując, że traktowanie
opartych na nieprawdzie opinii jako równorzędnych z rzetelną wiedzą stanowi
zagrożenie dla jednostek i społeczeństw, co odbiera podmiotom zdolność
kierowania swoim życiem. (Choćby łatwa nadzieja dawana często przez "alternatywnych medyków", którzy wynajdują panacea, odbiera szansę działania, które może przynieść autentyczne efekty, w tym poprawę zdrowia; jako odebranie podmiotowości, aż po spowodowanie śmierci, można widzieć też działanie Włoszki, która zapalenie ucha u syna "leczyła" homeopatią). Takim zagrożeniem stają się również takie instytucje
społeczne, których zasadą jest podkreślanie całkowitej równoważności opinii,
prowadzi to bowiem tylko w jednym kierunku: anything
goes. W takim kierunku prowadzi też literalnie rozumiane przekonanie, że
wolność sumienia jest absolutna i w związku z tym wszelkie poglądy są równie: w
takiej perspektywie nacjonalizm i homofobia stają się równorzędne z tolerancją
czy akceptacją, fałsz staje się równy z prawdą.
Przyznaję, że w ostatnim czasie
lepiej zrozumiałem swój relatywizm, w ramach którego odrzucam nihilizm i
rozcieńczenie prawdy w nieograniczonym pluralizmie, ale i zrozumiałem, że
najlepszym katalizatorem mojego zaangażowania na rzecz wolności, równości,
braterstwa, przyjaźni i prawdy, są relacje przyjacielskie, dalekie od
instytucjonalnego zobowiązania do przestrzegania określonych wartości. Zastanawiam
się także, jakie instytucje społeczne mogą być odpowiedzią na wyzwania naszych
czasów — wyzwania związane z troską aktorów i własną podmiotowość i związane z
nią prawa. Czy instytucje zakorzenione w stabilnych strukturach, będących
odbiciem struktur społecznych sprzed lat, są do tego zdolne? Czy zrodzona w innych
czasach przestrzeń, w której dopuszczano do dyskusji różnorodność opinii, jest
produktywna w dobie, w której wielość opinii staje się problemem? (Biorąc
choćby pod uwagę wielość fake newsów)?
Wiem jedno, że przekonuje mnie Touraine mówiąc o tym, że nasze czasy są
postspołeczne. Są postspołeczne z tego powodu, że punktem wyjścia budowania
relacji jest samoodniesienie się do siebie podmiotów, ów ruch „obrony przez
każdego swojego prawa do bycia podmiotem. A więc nie ofiarą, ale aktorem, który
dąży raczej do stworzenia wolnej relacji między sobą samym a sobą, niż do
zintegrowania ze zbiorowością”. Odziedziczone po minionych czasach hierarachie,
elitaryzmy, wizje świata oparte na analizie struktur, nie przystają do tych
tendencji. Trzeba nam nowego języka, trzeba być może nowych, postspołecznych,
instytucji. Trzeba nam też odnowy rozumienia znaczenia prawdy w życiu
jednostkowym i zbiorowym.
Przez te kilka krótkich miesięcy
zrozumiałem, jak ważne jest zaangażowanie, ale także, jak złudne jest
przekonanie, że zaangażowanie samo w sobie jest ważne. Ważne są wartości, które
motywują to zaangażowanie, bo tylko one pozwalają oceniać barbarzyństwo po imieniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.