Zapewne wszystko jest sprawą tego,
gdzie przyłoży się ucho i na co rzuci oko. Można przecież — także przypadkowo —
trafić raczej na wywiad z ks. Lemańskim niż artykuł o bp. Decu. Problem jednak
w tym, że to Dec jest blisko obozu władzy, bezrefleksyjnie powtarza bliskie
temu obozowi informacje i utwierdza nieprawdziwe, niekiedy społecznie
niebezpieczne poglądy.
Moje wielkanocne przypadki nie były
szczęśliwe. Zabierając się do zmywania włączyłem kuchenne radio nastawione na
Dwójkę, która ze stacji słuchanej przeze mnie kiedyś bardzo często stała się,
po zmianach za czasów ekipy PiS et consortes stacją słuchaną wyrywkowo, dla
określonych audycji i przy kuchennych czynnościach. To ostatnie pewnie także
się zmieni. Pech chciał, że trafiłem na jakiejś nabożeństwo wielkanocne, akurat
na kazanie, w którym — nim zdążyłem opłukać talerz i wytrzeć ręce — zdążyłem
posłuchać o zagrożeniach, które niesie ze sobą LGBT: od chęci zmiany płci na życzenie
(!) po związki jednopłciowe. Wszystko to, rzecz jasna, miało by być
zaprzeczeniem biologii.
Dzień później przeczytałem tekst o
kazaniu Ignacego Deca [1], który nie tylko wpisał się w narrację antyLGBT, ale
gloryfikował naród i państwo narodowe, a z Unii Europejskiej uczynił narzędzie
zła, tworzone przez osoby, które „nie kochają Pana Boga”. Nie oszczędził także
nauki, z którą związał mit „zbawienia przez naukę”.
Jak widać, dla przedstawicieli różnych
denominacji chrześcijaństwa (nabożeństwo w Dwójce było w ramach programów
ekumenicznych) głównym problemem w Europie w kwietniu 2020 r. jest Unia
Europejska, osoby nieheteronormatywne, nauka — i tu można dorzucić kilka
dalszych spraw. Co wszystko to ma wspólnego z przesłaniem Wielkiej Nocy, nie
mam pojęcia.
Poglądom rodem z PiS (nieprawdziwe
informacje na temat działań UE wypowiadają politycy tego obozu; o ich
negatywnym stosunku do osób nieheteronormatywnych nie trzeba przekonywać; prześledzenie
działań choćby ministra Szumowskiego w okresie epidemii pokazuje, jak kiepsko
uprawia się u nas biopolitykę [2]), które wygłasza Dec, warto poświęcić chwilę
uwagi.
***
Krzysztof Pomian w tekście Europejskie
rozdźwięki, europejska integracja [3] zgrabnie opisał trzy zjednoczenia,
które miały miejsce w Europie.
Pierwsze dokonało się między V a
XIV wiekiem pod egidą christianitas. Jego fundamentem była jedność
religijna, stopniowo objęło „cały kontynent, zniszczyło wszędzie pogaństwo i
plemienną organizację społeczną”. Jego zmierzch przyniosły podziały religijne i
wojny — począwszy od rozdziału Kościołów Zachodniego i Wschodniego, a
skończywszy na protestantyzmie.
Drugie, między 1610 a 1790 r., jako
fundament miało jedność kulturową, której ważnym punktem odniesienia były nauki
i społeczność oświeconych, która miała charakter ponadpaństwowy. Wyrazem tej
jedności były towarzystwa naukowe i inne instytucje nauki oraz oświaty, ruch
wolnomularski, obieg dzieł sztuk itd. To zjednoczenie Europy skończyło się „rozpadem
kosmopolitycznej kultury elit europejskich w następstwie nasilającego się od
czasu angielskiej Glorious Revolution, a zwłaszcza od Rewolucji
Francuskiej, poczucia odrębności narodowych, czego wynikiem było pojawienie się
wielu narodowych kultur, a także wielości ideologii nacjonalistycznych. Te
drugie, przyznając każda własnemu narodowi rangę wartości najwyższej, wspólnie
podminowały jedność kulturalną Europy oraz jej przedłużenie polityczne”. Jak słusznie twierdzi Àgnes Heller [4],
nacjonalizm jest jak bóg Janus, ma dwa oblicza: „Co najmniej od dwustu lat
europejskie dzieci karmiono patetycznymi opowieściami o zaletach własnego
narodu i grzechach narodów ościennych. Gdy dziś zapytamy jakieś dziecko, co dla
niego znaczy, że jest Francuzem, Niemcem czy Włochem, odpowie bez wahania, choć
Niemcy i Włochy stworzono w XIX wieku. Gdy jednak zapytamy, co dla niego znaczy,
że jest Europejczykiem, wówczas dziecko to zapewne nie zrozumie nawet naszego
pytania”.
Ruchy narodowowyzwoleńcze,
ideologie nacjonalistyczne, ruchy panslawistyczne i im podobne, są glebą, na
której wyrósł, jak mówi Heller, pierworodny grzech Europy, który „dał początek
licznym zbrodniom. Popełniono go w czerwcu 1914 roku”: jej zdaniem państwa
narodowe odniosły wtedy „zwycięstwo zarówno nad proletariackim
internacjonalizmem, jak i mieszczańskim kosmopolityzmem. Wówczas naród stał się
dla ludów europejskich ideą, która zawładnęła ich tożsamością”. Cechą
charakteryzującą Europę stało się zaś to, że jest ona kontynentem państw
narodowych.
Idea unii w ramach Europy, snuta —
jako idea federalistyczna w okopach II wojny światowej — wyrasta z
uświadomienia sobie tego grzechu pierworodnego, z chęci tego, by wojna się nie
powtórzyła, a obok narodowych różnic dostrzeżono to, co wspólne.
Pomian w swoim tekście pisze, że
mimo rozpadu poprzednich zjednoczonych Europ, pozostały z nami trwałe
następstwa tamtych procesów zjednoczeniowych, od wyidealizowanego obrazu
uniwersalistycznej christianitas i żywe symbole związane z
chrześcijaństwem, po architekturę, rozwiązania urbanistyczne, masowy charakter
sportu, międzynarodowe kongresy naukowe, obieg dział sztuki itd. Ideowo właśnie
do tego dziedzictwa nawiązuje UE, z tym, że dla unii Europejczyków jako ramę
wybrała nie instytucję religijną, ale przestrzeń liberalnej demokracji, w
której różne tradycje powinny być mediowane i układać sobie życie „obok siebie”.
Dec w swoim nacjonalizmie i
przywiązaniu do państwa narodowego zupełnie gubi z oczu historyczny rodowód
państw narodowych i narodów. Gubi także uniwersalną logikę chrześcijaństwa —
tego, że w Chrystusie nie ma już ni Greka, ni Żyda. Jak ujął to autor Do
Diogneta: chrześcijanie „[m]ieszkają każdy we własnej ojczyźnie, lecz niby
obcy przybysze. Podejmują wszystkie obowiązki jako obywatele i znoszą wszystkie
ciężary jak cudzoziemcy. Każda ziemia obca jest im ojczyzną i każda ojczyzna
ziemią obcą” [5]. Jeśli coś z przesłania ewangelicznego wydaje mi się dzisiaj
politycznie cenne, to właśnie ów uniwersalizm, który nie pozwala patrzeć na
świat i na innych ludzi przez pryzmat ciasnoty własnej grupy, własnego narodu,
wyłącznie własnego państewka. Nacjonalizm Deca i jemu podobnych jest próbą
całkowitego wyrugowania tego, co jest cennym spadkiem po pierwszej próbie
zjednoczenia Europy.
Ale — swoją antynaukową filipiką —
Dec i ludzie jego pokroju podmywają także spadek po drugim zjednoczeniu.
Karykaturalna walka z gender, standardami WHO ws. edukacji seksualnej, a teraz opowiadanie
o micie zbawienia przez naukę są tego dobitnymi przykładami. Tym, na co pilnie
czekamy, jest szczepionka, leki na COVID-19. Naukowcom z Poznania zawdzięczamy
rodzimy test diagnostyczny, potrzebujemy przyłbic, które powstają m.in. dzięki takim
wynalazkom technonauki jak drukarka 3D. Ktoś kiedyś musiał opracować respirator
czy płuco-serce. Podstawą odpowiedzialnych decyzji biopolitycznych powinny być
— zawsze politycznie niedoszacowane, z niedomiarem — rzetelne dane, a projekt reagowania
na kryzys gospodarczy winien korzystać z dobrej wiedzy etycznej, ekonomicznej,
socjologicznej itd. Mało mnie interesuje, czy nauka mnie zbawi — bo nie
rozumiem, na czym by miało to polegać. Wiem za to, że bez nauk nie da się przechodzić
przez kryzysy takie, jak obecny.
O tym, do czego prowadzi antynaukowość, niech
zaświadczą poniższe screeny. (Proepidemicy mają się w Polsce całkiem dobrze, a wysnuwane teorie coraz bardziej odklejają się od rzeczywistości).
***
Nie mam złudzeń, że obecna sytuacja
bardzo sprzyja nawrotowi nacjonalizmów. Tyle, że stawianie na naród i na
państwo narodowe (nie państwo w ogóle) jako panacea to droga donikąd. Żaden
pojedynczy gracz nie będzie w stanie udźwignąć skutków pandemii, tak samo nie odizoluje
się od czynników ryzyka, które pojawiały się, pojawiają i będą się pojawiać.
Tym, czego potrzebujemy, zdecydowanie jest solidarność, nie zawężona do
własnego narodu. Mając w pamięci wojny toczone przez państwa narodowe,
partykularne interesy tych państw, zadawnione niechęci i stereotypy w imię
czego dzielić się między sobą maseczkami? w imię czego udostępniać szpitale dla
cudzoziemców? w imię czego finansować dopłaty? W imię czego przeciwstawiać się w
nauce logice wolnego runku i podtrzymywać starą dobrą tradycję wolnego obiegu
idei naukowych? W końcu w imię czego tańczyć taniec na linie — bo dziś
potrzebujemy jednocześnie ograniczenia globalizacji i jej rozwoju,
przeciwdziałania skutkom modernizacji i modernizowania: ile krajów, ile ludzi
wciąż pozbawionych jest warunków życia, które uważamy za określony standard?
[2] https://oko.press/unia-bierna-wobec-koronawirusa-manipulacje-i-ignorancja-wiceministra-kowalskiego/
; https://galopujacymajor.wordpress.com/2020/04/16/czyli-beda-nas-cale-2-lata-za-pysk-trzymali/?fbclid=IwAR159_8Ul14OyyUgY5dPYsaTZFZw5qxTAVLiQr7vAKfiZLkITy-BIBzpoe0
; https://galopujacymajor.wordpress.com/2020/04/17/polska-jako-pierwsza-juz-wygrala-z-koronawirusem/
[3] K. Pomian, Europejskie
rozdźwięki, europejska integracja, przeł. W. Dłuski, „Przegląd Politczny”
nr 131/2015.
[4] À. Heller, Europa, Europa,
przeł. A. Lipszyc, „Przegląd Polityczny” nr 157/158/2019.
[5] Do Diogneta, przeł. A.
Świderkówna [w:]Pierwsi świadkowie. Wybór najstarszych pism chrześcijańskich,
M. Starowieyski (red.), ZNAK, Kraków 1988.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.