MAGDZIE
wrażliwemu
człowiekowi i wrażliwemu lekarzowi
Paweł Reszka opublikował niedawno
książkę Mali bogowie. O znieczulicy
polskich lekarzy. Abstrahuję od sformułowanej w książce diagnozy, która
odsłania patologie systemu zdrowotnego. Chcę skupić się na tym, jak jest
reklamowana. Mianowicie, potencjalny czytelnik może przeczytać:
„Dlaczego lekarze nie widzą w tobie człowieka?Paweł Reszka, wybitny dziennikarz, autor świetnie przyjętej książki "Chciwość", opowieści o tym jak nas naciągają banki, tym razem wszedł za kulisy szpitali. Zatrudnił się jako sanitariusz. To, co tam usłyszał i to, co zobaczył przeraziło nawet jego. Obojętność wobec cierpienia jest wszechogarniająca”.
Owa wyróżniona przeze mnie
obojętność niemal automatycznie odsyła do hasła: brak empatii. Nic zatem
dziwnego, w kontekście Małych bogów o
empatii i jej braku się mówi. Jako przykład przytoczyć można słowa samego
Reszki:
„Teraz, po premierze, piszą do mnie SMS-y: “Nie wiedziałem, że jest tak źle. Szukam w sobie empatii”. Także oni są bardzo świadomi. Najgorzej jest z tymi, którzy już przekroczyli granicę, którym jest już wszystko jedno. Proszę pamiętać, że od pewnego momentu lekarz bardzo dobrze zarabia. Ale to już jest człowiek zmieniony, zautomatyzowany”.
Z kolei czytoholik pisze:
„Co jest przyczyną tego, że pacjent z człowieka staje się po prostu kolejnym numerkiem na liście? Gdzie gubi się empatia i zwykłe człowieczeństwo? Najczęściej przyczyną jest zwykła codzienność pełna mozołu i trudu. Ile potrzeba czasu, by porzucić swoje ideały i marzenia o ratowaniu ludzi? Na te i wiele innych pytań odpowiedzi starał się znaleźć Paweł Reszka pisząc reportaż Mali bogowie”.
Wypowiedzi te wpisują się w
pewien społeczny trend, który dogmatem czyni pogląd, iż empatia jest czymś
dobrym i pożądanym: „brak empatii uważany jest za zaburzenie, a więcej empatii
za odpowiednią kurację” (Paul Bloom). Sam
muszę się przyznać, że nie tylko nie oczekuję do lekarzy empatii, ale uważam,
że takie oczekiwanie jest szkodliwe. Dlaczego? Aby odpowiedzieć na to pytanie
doprecyzuję, co rozumiem przez empatię. Za Bloomem, którego książkę Przeciw empatii. Argumenty za racjonalnym
współczuciem właśnie czytam i chcę w tym wpisie polecić, rozumiem empatię
jako
„akt doświadczania świata tak, jak sądzimy, że doświadcza go ktoś inny”,
a zatem jako akt, w którym czyjeś
cierpienie wywołuje cierpienie we mnie, gdy «przeżywam cudze przeżycie».
Oczekiwanie, że lekarz ma
odczuwać emocje pacjentów i ich rodzin, przeżywać ich przeżycia, wydaje mi się
oczekiwaniem nierealnym i destrukcyjnym. Jest ono nierealne, gdyż — jak
słusznie zauważa Bloom — trudno jednocześnie wywołać w sobie przeżycia i emocje
dwóch osób. A przecież lekarz ma do czynienia ze zdecydowanie większą liczbą
pacjentów. Wymóg empatii mógłby sprawić, że doświadczy silnych emocji i przeżyć
— dajmy na to — kilku osób, a te przesłonią mu sytuację innych pacjentów. Jest
ono destrukcyjne, nie liczy się bowiem ani z kondycją lekarza, ani z zasadami
profesjonalizmu, które wymagają także „chłodnego spojrzenia”. Jestem głęboko
przekonany, że lekarz empatyzujący z pacjentami szybko trafiłby z poważanymi
zaburzeniami na oddział psychiatrii. Destrukcyjność nakładanego na lekarzy wymogu
empatii bierze się również z tego, że współodczuwanie może wykrzywiać obraz
sytuacji. Podam przykład pacjenta, który zmarł w szpitalu po operacji. Miał
sympatycznego i słownie wspierającego lekarza rodzinnego, którego rodzina znała
od lat. Kontakt z operatorem był krótkotrwały i nie było szansy na wytworzenie
więzi. Bodaj najbardziej rozpowszechnioną reakcją rodziny będzie motywowany
bólem żal i pretensje w stosunku do lekarza ze szpitala, obraz lekarza
rodzinnego będzie pozytywny. Faktycznie może być tak, że lekarz rodzinny był
miły, ale był kiepskim diagnostą i jego zaniedbania mogły być decydujące dla
śmierci pacjenta. Operator zaś wraz z zespołem mógł dołożyć wszelkich starań,
by uratować życie zmarłego, ale nie okazało się to możliwe. Empatyzowanie z
rodziną może w tym przypadku doprowadzić do współudziały w krzywdzących
pomówieniach, obciążając przy tym lekarzy szpitala, którzy muszą w pełni
profesjonalnie podejść do przebywających na oddziale pacjentów, a pominąć odpowiedzialność
lekarza, do którego rodzina czuje sympatię. Można rzecz, że empatia okazuje się
tu stronnicza. Podobnie jest w przykładach
podanych przez Blooma. Pisze on np. o empatyzowaniu z dzieckiem, u którego doszło
do odczynu poszczepiennego. Empatyzowanie to prowadzi do krytyki szczepień,
mimo że szczepienia prowadzą do dobrostanu wielu ludzi. Empatia może być zatem
zagrożeniem, a że pogląd tego rodzaju może budzić silny sprzeciw bierze się z
tego, że oceniamy ją jednostronnie.
To posłużę się przykładem Blomma z literatury, która ma uczyć empatyzowania. Przytacza
on w swym wywodzie słowa Joshua Landy:
„Jest Chata wuja Toma, ale są też Narodziny narodu. Jest Kolor purpury, ale są też Dzienniki Turnera, superrasistowska powieść dla białych, którą Timothy McVeigh zostawił w wyładowanej materiałami wybuchowymi ciężarówce, zaparkowanej przez niego przed budynkiem federalnym w Oklahoma City. Każda z tych narracji gra na empatii czytelnika; nie tylko tak wielkoduszni pisarze jak Dickens, który zachęca nas do sympatyzowania z małą Dorrit, lecz także autorzy westernów, piszący o biednych i bogatych kolonistach atakowanych przez strasznych, okrutnych Indian; Ayn Rand, u której wspaniałym «twórcom miejsc pracy» nieustannie przeszkadzają natrętne pasożyty, ludzie, którzy tylko wykonują prawdziwą robotę, i tak dalej, i tak dalej”.
Podsumować to można za Bloomem mówiąc, że empatia działa jak reflektor. „Reflektor ma jednak ograniczony zasięg — pisze Bloom — i na tym polega jeden z problemów z empatią. Empatia źle sobie radzi w świecie, w którym jest wielu potrzebujących i w którym skutki naszych działań są rozproszone, często spóźnione i trudne do oszacowania, w świecie, w którym pomoc jednej osobie tutaj i teraz może prowadzić do większych cierpień w przyszłości”.
Z empatią wiążą się również inne
zagrożenia. W części książki, którą już przeczytałem, Bloom pisze m. in. o poprawności empatycznej (w analogii do
poprawności politycznej). Chodzi choćby o eliminowanie z edukacji czy
ostrzeganie przed podjęciem wykładu, że omawiane treści mogą kogoś urazić.
Problem ten sformułowała Karen Swallow Prior. Bloom jej ujęcie uznaje wprawdzie
za zbyt łatwe, ale go nie lekceważy. Pisze m. in. o krytykach „poprawności
empatycznej”, którzy zwracają uwagę, że „skupienie uwagi na ostrzeżeniach o
szokujących treściach odwróci uwagę uniwersytetów i college’ów od ważniejszych
spraw, takich jak większa troska o zdrowie psychiczne studentów”.
Wszystko to nie oznacza, że Bloom
jest jakimś amoralistą, który przekreśla sens uczuć, przeżyć i więzi
międzyludzkich. Dostrzega on także pozytywne rzeczy związane z empatią, ale
uważa, że sama empatia jest przeceniania. Niedoceniana jest za to refleksja
moralna. Jest on również rzecznikiem „inteligencji społecznej” zwanej niekiedy „empatią
kognitywną”, czyli umiejętności rozumienia, co dzieje się z innymi ludźmi.
Różnica między empatią a empatią kognitywną polegałaby, mówić z grubsza, na
tym, że nie musimy czuć czyjegoś bólu, by rozumieć, że ktoś go odczuwa i mu
współczuć. W kontekście choćby praktyki lekarskiej słuszniej byłoby też
oczekiwać właśnie współczucia i troski (choć współczucie jako motyw np. działań
politycznych też nie jest wcale takie oczywiste, o czym pisze Bloom). No i
trzeba by pamiętać, że moralne działanie nie zależy od wzbudzonych w nas
emocji. Topiącemu się dziecku winniśmy pospieszyć na ratunek nawet jeśli w
elementarnym zakresie z nim nie empatyzujemy.
Bloom, w przeczytanej już przeze
mnie części książki, pisze o ograniczeniach rozumowania. Prowadzi refleksję
filozoficzną, korzysta z dorobku neuronauk i psychologii, której jest
reprezentantem. Moim zdaniem warto nie zaperzyć się w przekonaniu, że „empatia
zbawi świat” i poznać jego poglądy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.