czwartek, 25 czerwca 2015

NEOLIBERALIZM I WOJNY KULTUROWE

Marek Krak w felietonie Pułapka racjonalistów podnosi kwestię entuzjazmu, jaki w „niektórych środowiskach racjonalistycznych i antyklerykalnych” wybuchł po powstaniu formacji NowoczesnaPL. Słusznie i celnie wskazuje, że euforia ta nie jest zrozumiała, choćby ze względu na to, że neoliberalna wolnorynkowa mantra jest niebezpieczna dla życia społecznego. Chciałbym w swoim wpisie nieco pociągnąć ten temat.
Pisałem wcześniej, że Polska ma problem z liberalizmem. Problem pojęciowy – albowiem jako liberalizm (czy, jak wymyślono ostatnio, „liberalizm integralny”), jest u nas synonimem neoliberalizmu czy libertarianizmu. Liberałów, często bliskich neoliberalizmowi, nazywa się z kolei często lewicą. Tak jest w przypadku Jana Hartmana, Andrzeja Rozenka czy Janusza Palikota. Kwestia świeckości państwa, sprzyjanie zmianom obyczajowym itp. nie są rdzennie lewicowe – są elementem liberalizmu. Lewicowe stają się wraz z programem ekonomicznym czy socjalnym, który u wymienionych polityków nigdy lewicowy nie był (Hartman w ostatnim felietonie dla FiM daje przykład nie-lewicowej wrażliwości pisząc o uniwersytetach; jego zdaniem problem uczelni jest nie tyle finansowy, ile dotyczy prestiżu uczonych, protesty środowiska zbliżające naukowców do robotniczych strajków mają jeszcze bardziej prestiż ten deprecjonować).

Podejście racjonalistów-(neo)liberałów do lewicy bywa różne. Dla jednych lewica socjalna nie ma sensu. Inni mówią, że lewica jest potrzeba, ale konkretna, zgodna z założoną przez nich ideą. Bez względu na różnice, wspólną niechęć budzi Syriza i ruchy jej podobne.
Formułując takie poglądy zbyt łatwo zapomina się, że Syriza jest dzieckiem neoliberalizmu. Słuszną i konieczną reakcją na patologie generowane przez neoliberalną perspektywę, o których w Polsce nie chce się mówić.

Zgadzam się z Arjunem Appaduraiem, że źródłem wojen kulturowych jest we współczesnym świecie połączenie niepewności i niezupełności. Niosą one bowiem ze sobą strach i poczucie krzywdy, które łączą ludzi wokół idei walki, której celem ma być wyeliminowanie zagrażających czynników. Nośnikiem tej przemocy stają się często ruchy społeczne, rzucająca rękawicę terrorowi aktualnej władzy.

Logika niepewności społecznej to logika podziału na „ONI” oraz „MY”.

Oni to uchodźcy, którzy odbiorą nam pracę, mieszkania i dach nad głową (Istnieje prawdopodobieństwo, że być może w Polsce ma zostać zlikwidowany ten duch, który zawsze nie była na rękę ani jednym, ani drugim. Ten duch samodzielności, godności, kreatywności. Polacy mają być rozsiani po całym świecie, a tutaj ma zamieszkać jakaś bliżej nieokreślona zbiorowość różnych grup etnicznych, która jest łatwa do manipulacji i stanowi taką naturalną fosę między wschodem a zachodem” – mówił Paweł Kukiz).
Oni to Żydzi czy masoni, którzy spiskują przeciw Polsce.
Oni to każdy z nas – nie można być bowiem pewnym, czy osoba jest tym, za kogo się podaje.

Logika niezupełności zaś to logika różnicy. Odsłania ona, że nie ma jednorodnej całości takiej jak naród czy społeczeństwo. Niby Polak to katolik, ale są Polacy nie-katolicy. Niby Polak to Balcerowiczowski człowiek sukcesu, a reszta to nieudacznicy. Tyle tylko, że „nieudaczników” jest więcej, a lukratywna pozycja domniemanych Polaków nie jest często gęsto efektem ich pracy.

Appadurai słusznie podkreśla, że kategorie narodu, nas, obcych itd. nie są czymś istniejącym od zawsze. W swoim aktualnym kształcie powstawały wraz z nowoczesnością, a więc także z kapitalizmem i (neo)liberalizmem. Ich konstytutywnym elementem jest niepewność ekonomiczna – bieda, praca ponad siłę, wyzysk, brak szans na realizowanie aspiracji życiowych, dzika konkurencja (wyścig szczurów), związanie wartości człowieka z zajmowanym przez niego miejscem w społecznej hierarchii, rozwarstwienie społeczne będące awatarem podziału na panów i niewolników itd. Z taką sytuacją mamy do czynienia dzisiaj, ale mieliśmy też u początków. Wystarczy poczytać Położenie klasy robotniczej w Anglii Engelsa, by analogie sprały nas po twarzy. Dzicy wolnorynkowy będą oczywiście mówić o równych szansach, skapywaniu bogactwa czy odpowiedzialności za swój los. Tyle że to ładna opowiastka nie przystająca do realiów.

Poczucie wykluczenia, zawężania życia i chroniczny strach budzą emocje, które przekładają się na postawę walki. Walka prowadzona jest w imię jakoś zdefiniowanej całości, przeciw innym. Nadal owa całość bywa często określana jako naród czy etnos. Tak robi choćby PiS czy Kukiz – zagrożeni stają się tu prawdziwi Polacy: biali, heteroseksualni, przywiązani do katolickiej tradycji. Walczą oni z zewnętrznym wrogiem – anonimową finansjerą, nieudolnymi politykami, Unią Europejską, zmianami światopoglądowymi. Co ciekawe, walka ta polega na obrocie symbolami – PiS w praktyce realizowało bowiem zupełnie neoliberalny plan rządów, by wspomnieć politykę podatkową, a jako symbol przywołać Zytę Gilowską.
Tak czy owak, każda sytuacja w której różne mniejszości przypominają o tym, że stanowią część Polski, w (być może zupełnie wirtualnej) większości Polaków-katolików budzi się drapieżność, chęć walki. Obrona okopów Świętej Trójcy, wykluczenie i represja.
Sprzyja to petryfikacji systemu neoliberalnego. W myśl starej maksymy dziel i rządź rozproszone i skonfliktowane zaczynają być groźne dla siebie, a nie dla prawdziwie opresyjnych mechanizmów. Bajanie o reformach i lewicowym uwrażliwieniu PO, która po wyborczej porażce gwałtownie stara się o zmianę wizerunku, słusznie sfrustrowanych w wyniku własnych rządów ludzi raczej nie przekona.

Taka próba rozpoznania (z naciskiem na słowo próba) terenu ideowo-politycznego w Polsce skłania mnie jednak do przekonania, że potrzebujemy lewicy mówiącej zarazem o przezwyciężeniu niepewności jak i niezupełności. Skupionej na prekaryzacji, biedzie, wadliwym systemie podatkowym itd. Ale takiej, która nie unika mówienia o problemach z wewnętrznym podziałem polskiego społeczeństwa, o grze wykluczeń, którym prędzej czy później trzeba będzie przeciwdziałać nie tylko deklaratywnie. Tezy, ze byt kształtuje świadomość, a więc, że wojny kulturowe mają na celu przesłonienie prawdziwego pola walk, nie umiem dziś uznać za w pełni zasadną. Polityka jest dla mnie raczej siecią powiązanych ze sobą perspektyw i lokalnych „wojen”, które trzeba wygrywać łącznie, by rzeczywista zmiana była możliwa. Cóż, daleki tu jestem od „tradycyjnego marksizmu”, czymkolwiek miałby być. W pełni zgadzam się także z Marcinem Leszczyńskim, że lewice są lokalne, to znaczy odpowiadają na problemy danego czasu i miejsca. I że u nas elementem tej lokalności jest „walka światopoglądowa”, którą trzeba podjąć, bo licho nie śpi. Wbrew pozorom nie podjął jej Palikot – zbyt wiele było w tym głupiej ostentacji, nietrafionych pomysłów. I zupełnego braku lewicowej wrażliwości ekonomicznej.

Polityczna tożsamość lewicy w dzisiejszej Polsce wymaga – dla mnie, to sąd bardzo lokalny – skoncentrowania i na zmaganiu z niepewnością i na zmaganiu z niezupełnością. Branie się za nie rozłącznie, moim zdaniem, prowadzi do nikąd.

Jeszcze bardziej do nikąd prowadzi apologia neoliberalizmu, w której kreuje się go na skuteczne panaceum i niewinną perspektywę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...