sobota, 7 grudnia 2013

SYMBOL, RYTUAŁ, MUZYCZNOŚĆ

Loży Kultura
- nie tylko za inspirację

Przez długi czas towarzyszyło mi przekonanie, że współczesne zawirowania związane z człowiekiem i kulturą wyrastają wprost ze zjawiska, które na własny użytek nazwałem "kryzysem człowieka symbolicznego". 
Jestem bowiem przekonany, że wrażliwość na symbol jest jednym z najważniejszych wyróżników bycia człowiekiem. Odsłania ona bowiem tak konstytutywne wymiary ludzkiego bycia, jak wrażliwość, integralność cielesno-duchowa, dążenie do przekraczania granic niewiedzy przy jednoczesnej akceptacji ograniczeń w tym względzie, umiejętność budowania konsensu i otwarcie na różnorodność (symbol, choć jeden, otwiera różne wymiary interpretacyjne), egzystencjalny wymiar wartości (poznawanie poprzez symbol wymaga zaangażowania życiowego) czy akceptacja własnej skończoności, której towarzyszy bycie twórczym (symbole wymagają ożywiania, muszą wyrastać z tego, co w danej sytuacji kulturowe-historycznej żywotne, wymagają aktywnego podejścia ze strony człowieka). 

Przekonanie, że z naszym stosunkiem do symboli nie dzieje się najlepiej, wciąż wydaje mi się płodne. Po lekturach prac Jeana Baudrillarda, Zygmunta Baumana, Pierre'a Klossowskiego, po bardziej intensywnym kontakcie z  Balthusem i Jerzym Nowosielskim zrodziło się we mnie przekonanie, że trzeba na tę kwestię spojrzeć jednak nieco inaczej - jako na kryzys rytuału, którego symbol jest jednym podstawowych elementów.

***
Kryzys rytuału wypływa, w moim odczuciu, z dwóch źródeł.
Pierwszym jest kulturowy kryzys religii, zwłaszcza katolicyzmu. Poza wieloma innymi czynnikami niebagatelną rolę pełni tu nieumiejętność oceny, co w rytuale jest ważne. Widać to dobrze w globalnym stosunku do muzyki, sprowadzonej do roli dodatku do tekstu, a także w tym, że skostniałe, a często już kulturowo martwe elementy celebry eksponowane są jako niezmienne i niezmiennie ważne.
Drugim jest wygenerowanie wielu form "rytuałów" podporządkowanych wartościom utylitarnym. Symboliczny wymiar gadżetów, markowych ubrań, akademickich celebr służy dziś zazwyczaj oznaczeniu miejsca w hierarchii materialnej, w zamanifestowaniu sukcesu rynkowego, w podkreśleniu przynależności do grupy, której celem nie jest droga ku wspólnemu celowi, ale celebrowanie samej przynależności. Pewnie dlatego "rytuały" te grzeszą sztucznością i wydają się całkowicie "odklejone od realiów".

***
Wyjście z z impasu może być poszukiwanie prywatnych teofanii, osobistej "religii", indywidualnego zespołu mitów i rytuałów, bez których życie człowieka skazane jest na pustkę, jako że - i tu zgadzam się z Klossowskim w stu procentach - rytuał chroni i leczy.
Dlatego też ma wiele szacunku dla wysiłku, by nadaż życiu - w jednostkowym wymiarze -charakter rytualno-twórczy.
Nie jest to jednak wyjście, które może w pełni satysfakcjonować. Człowiek bowiem nie żyje samotnie, nie jest zamkniętą monadą. Nie jest pozbawiony historii i tradycji. I nie wszystko jest w stanie zbudować na własną rękę. 
Jeśli zgodzić się z Klossowskim, że życie jest "liturgicznym teatrem istnienia", to niezbywalnym elementem tego teatru jest Inny, czyli wspólnota. Zatem także rytuał musi wiązać się z Innym, ze wspólnotą. Musi wypływać z poczucia wspólnoty ideałów i wartości, z refleksji nad tradycją, która nie skupia się na tym, co było, ale otwiera się na przyszłość. Wspólnotowy wymiar rytuału pozwala zobaczyć, że obok wielu innych aspektów, rytuał ma moc poznawczą, jest sposobem praktykowania poznawania świata. Opiera się zatem także na duchowym przewodnictwie i inicjacji - zakładając, że Inni na drodze wrastania nas poprzedzili i chcą się z nami tym doświadczeniem dzielić. Owo duchowe przewodnictwo i inicjacja pełnią niebagatelną funkcję także dlatego że uświadamiają każdemu z nas także naszą skończoność i niewiedzę. A więc konieczność niesutannego rozwoju i czujności, które chronią przed pychą, tak częstą dla "wtajemniczeń" dokonywanych na własną rękę, bez perspektywy dialogu.

***
Przyznaję, że nie wyobrażam sobie rytuału, który w swej istocie nie byłby muzyczny. Na inherentny związek rytuału, egzystencjalnie pojmowanych wartości i muzyczności wskazują szlachetne początko - choćby Związek Pitagorejski czy Akademia Platońska. Ale muzyka ważna była w równie wielkim stopniu dla Akademi Florenckiej, dla Marcina Lutra (otwierając perspektywy na pojawienie sie Jana Sebastiana Bacha), dla liturgicznie wrażliwego Oliviera Messiaena (jak pięknie pokazuje on kosmiczny charakter liturgicznego teatru opisując największe tajemnice ptasim śpiewem), dla adeptów "sztuki królewskiej".

Na muzyczność rytuału składa się wiele elementów.
Podstawowym z nich jest bodaj cisza. Cisza, która odgradza od hałasu świata, inicjując czy umożliwiając samo doświadczenie rytuału. Cisza, która pozwala na dosłoniecie dramaturgii rytuału. Cisza, która jest niezbędna, by rytuał w pokorze przyjąć do swojego wnętrza.

Kolejnym elementem jest melodia, którą Bohdan Pociej nazywał pokarmem dla muzyki, dla kompozytora i dla wykonawcy oraz słuchacza. Melodia, która buduje nastrój, która współgra z emocjami człowieka, ale także je budzi, wywołuje, która jest istotą muzycznego życia. 
Melodia, która ma rytualną moc, gdy współgrą z dykcją słów, odsłaniając tkwiącą w nich prawdę z siłą, jakiej nagie słowo nigdy samo nie osiągnię. 

Jeszcze jednym elementem jest proporcja, wydobywająca z chaosu porządek, wpisana - jak chciał Pitagoras - w sam rdzeń rzeczy, w serce świata.

***
Przyznaję, że nie wobrażam sobie rytuału, który w swej istocie nie byłby muzyczny, gdyż muzyka przekuwa język matematyki, jej abstrrakcyjne figury, tak ważne w europejskim poszukiwaniu prawdy o kosmosie i człowieku (czyli mikrokosmoscie), w cielesny konkret, łączy duchowe z cielesnym powodując, że rytuał anagżuje i przemienia człowieka integralnego.  

***
Muzyczność rytuału.
"Nie ma kodu, którego nie niesie siła, ale nie mia też siły, która nie jest kodem, nie ma tego, co mocne, bez tego, co miękkie i obopólne. Nie ma formy bez materii, jak i nie ma materii bez formy - pisał Michel Serres. - Nie ma wiadomości bez tego, na czym się wspiera, ani odcisku  w wosku bez treści, która się w nim odciska.
Oto konkret.

Oto imię fizyki, której istnienie zakłada efektywny i zdecydowany związek między formułą algebry i konkretnymi zdarzeniami. [...]
Oto imię Świata, zwartego, konkretnego, nadającego znaczenia i znaczącego.
Oto imię istnienia, zmysłowego i pełnego znaczeń.
Oto moje imię, ciało, mięśnie, nerwy, seksualność, najczęściej porusznone do łez, gdy - ranek za rankiem - zaczerniam strony tej książki.
Oto imię Wcielenia, którego dwie natury nie poddają się analizie.

Oto imię Muzyki, tego bezmiernego morza, które zrasza i zalewa Świat, kołysze żyjących, którzy się rozmnażają, bulwersuje ludzi, masy i kultury, morze, w którym osoby zanurzają siebie i swoje emocje...".




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...