W reklamach, na ulicach, w instytucjach - wokół widać już Święta, a co za tym idzie czuć, że kończy się stary rok. Nawet Facebook podsunął mi przegląd najważniejszych wydarzeń 2013 r., budząc na mojej twarzy uśmiech, może nie zażenowania, ale na pewno także nie zachwytu.
Wraz z końcem roku odchodzi z Teatru Wielkiego w Łodzi odchodzi Waldemar Zawodziński. Sprowokowało to Tomasza Flasińskiego do napisania długiej i - jak zwykle w przypadku tego krytyka - błyskotliwej elegii*.
Główny zarzut - jaki nie pierwszy raz - stawia Flasiński łódzkiej operze, to sztampowy, ogrywany do znudzenia repertuar, który powoduje, że odpływa z miasta ta część publiczności, która chciałaby zobaczyć i posłuchać czegoś świeżego. Przy czym w Łodzi świeże być mogą tytuły zupełnie "żelazne" - jednoaktówki Pucciniego, Ravelowskie Dziecko i czary oraz Godzina hiszpańska.
Symptomatyczne jest dla mnie to, że obchodząc rok Strawińskiego nie pojawił się na naszej scenie żaden jego utwór, za to pojawiły się gale baletowe i hiszpańskie składanki.
Symptomatyczne, że w roku Brittena, nie pojawiła się żadna z jego oper, choć te, czego by nie mówić, są i dość "konserwatywne", i często kameralne w obsadzie.
Repertuarowa sztampa spowodowała, że nie dało się odczuć u nas ni roku Wagnera, ni Verdiego.
O wycieczkach w nowsze, acz bliskie mi czasy, z kurtuazji wspominać nie będę.
***
Rację ma też Flasiński pisząc, że brak nam przemyślanej strategii reklamowej, której warunkiem sine qua non jest dzisiaj precyzyjne planowanie co do angażowanych realizatorów i aktorów-śpiewaków. Pisałem już na blogu, że repertuar Teatru pojawia się zrywami, co najwyżej na miesiąc-dwa, że podane w z wyprzedzeniem tytuły spektakli grudniowych pozbawione były informacji i obsadach. Żaden Teatr, który chce się liczyć na kulturalnym "rynku" nie może funkcjonować w ten sposób. Tak samo, jak nie może funkcjonować Teatr, w którym zmonopolizowane są obsady reżyserskie, a także niektóre role. Zamiana Wielkiego w reżyserskie królestwo Zawodzińskiego nie przyniosło dobrych efektów, a kult dla primadonn, w którym Łódź tkwi z uporem lepszym innej sprawy, nie pozwala na stałe odświeżyć zespołu i sposobu wykonywania zgranego od lat repertuaru.
Wśród wielu innych kwestii, które porusza Flasińki, pojawia się także kwestia dobory dyrygentów. "Z jakiegoś powodu w Łodzi wciąż trwa przekonanie, że
najwybitniejszym kapelmistrzem na świecie jest Tadeusz Kozłowski i tym gorzej
dla świata, jeśli jeszcze o tym nie wie" - pisze ironicznie. No cóż, jest w tej hiperboli sporo prawdy. Pamiętam, za czasów dyrektora Szyjki, wizyty Łukasza Borowicza. Pamiętam jego podejście do orkiestry i to, jakie cuda potrafiły wydarzyć się w kanale.
Zważywszy wszystko to, jestem przekonany, że Flasiński zatytułował swój tekst ciut niefortunnie. Sam bowiem traktują go raczej jako elegię na odejście Teatru Wielkiego. I chcę to swoje przekonanie poprzeć jeszcze jednym argumentem.
W którąś z minionych sobót, jako przerywnik Wieczoru Operowego w PR2 pojawił się wywiad z Wojciechem Nowickim. Słuchałem go zafascynowany, był bowiem dla mnie istnym laboratorium erystycznych uników i sofizmatów. Pytany o sukcesy, Nowicki opowiadał każdorazowo nie o Wielkim, ale o tym, co udało się mu osiągnąć w Jaraczu, tak jakby te doświadczenia miały przełożyć się na teatr operowy. Pytany z kolei o sztampę repertuarową, wspominał o konieczności zbudowania nowego zespołu, o wystawieniu żelaznego repertuaru, którego brak, by później robić coś ambitniejszego.
***
Ocenę słów Nowickiego pozostawiam wszystkim, którzy ten wywiad słyszeli (moja macierz była nim iście zgorszona). Skomentuję tylko kwestię "odbudowy zespołu". W kontekście tym widać bowiem doskonale nieporadność dyrekcji Wielkiego, nieporadność przekładającą się na nieustanne fluktuacje i dziwne dyrektorskie decyzje.
Przykład pierwszy - Ruben Silva, który pojawił się na moment w Łodzi, całkiem udatnie wywiązał się z powierzonych mu zadań i zniknął bez wieści. Szło ponoć o to, że niechętnie widziano jego jednoczesną pracę w Łodzi i dla Warszawskiej Opery Kameralnej. Jeśli (podkreślam jeśli) tak było, to cóż powiedzieć o zajmowaniu podwójnego stanowiska przez - jeszcze wiąż - obu dyrektorów Wielkiego?
Przykład drugi - Waldemar Sutryk. Pisałem o Nim po koncercie chórów operowych i swojego zdania nie zmieniłem ani na jotę. Pisałem wtedy:
"Na estradzie zobaczyłem także chórmistrza zupełnie pozbawionego polotu. Nie ważne, czy dyrygował dzisiaj mazurem ze Strasznego dworu, tańcami połowieckimi czy marszem z Aidy. Wszystko było takie samo - ciężkie, pozbawione choćby krztyny ognia, konwencjonalne i bezbarwne. Co gorsza, Waldemar Sutryk nie był w stanie zapanować nad zespołami, w jakikolwiek sensowny sposób doprowadzić do ich zgrania i harmonijnej współpracy. Jako kierownik chóru zadbał o to, żeby chórzyści notorycznie byli zagłuszani przez orkiestrę. Nie potrafił też w sensowny sposób wybrać spośród nich osób realizujących skromne partie solowe (skandalicznie obsadził zwłaszcza Santuzzę, wymagającą bądź mocnego, spinotwego sopranu, bądź dobrego mezzosopranu, czy nawet altu; na estradzie zmierzyła się z tym wyzwaniem subtelna subretka Karolina Widenka, o ile mnie pamięć nie myli, córka Sutyrka!). Nijak też nie zadbał o to, żeby z chórzystów uczynić podmiot artystyczny, pozwolić im niuansować brzmienie, koloryt, w zależności od wykonywanego numeru. Wszystko było tak jak na szeregowym spektaklu w Wielkim - orkiestra w wirtualnym kanale akompaniowała, a chór był tłem dla nieobecnych solistów.
Swoją listę żali mogę uzupełnić o jeszcze jeden - o wybielanie głosów. Co w przypadku akurat chóru o takiej specyfice nie wydaje mi się niczym dobrym.
Nie zdziwiły mnie zatem pogłoski, że chór nie przepada za współpracą z chórmistrzem. Zdziwiło mnie za to to, jak często mijam Sutryka na mieście, tak jakby wolny był od głównego ciężaru pracy z zespołem i zajmował się zupełnie innymi kwestiami. Chyba faktycznie tak jest - na korytarzach Akademii czy w filharmonicznym foyer można bowiem wysłyszeć, że z zespołem pracował zasadniczo Maciej Salski. Osoba lubiana i z dobrym warsztatem. Ale - w myśl zasady fluktuacji - ponoć zwolniona z pracy i zastąpiona przez studenta Sutryka. Jeśli to prawda chciałbym, żeby dyrekcja ujawniła powody rozwiązania akurat tej umowy o pracę.
Przykład trzeci - Michał Kocimski, z którym podobno TW także się rozstał. To młody i energetyczny muzyk (w pamięci zbiorowej pozostaje jego zawadiacki czerwony irokez), z Wielkim związany od bardzo dawna. To fenomenalnie obiecujący dyrygent, mający na koncie współpracę choćby z Sinfonią Varsovia. Prowadzący dziesiątki prób (to najważniejsza, acz niewidoczna praca), za to nie pokazujący się w orkiestronie w trakcie spektakli. Dlaczego? I dlaczego - w ramach odbudowy zespołu - rozstawać mamy się akurat z nim? (Bo ma talent i aspiracje do bycia kimś więcej niż chłopcem na posyłki i facetem od czarnej roboty?).
Pisząc elegię na odejście Teatru (do którego jak nie miałem, tak nie mam na co się wybrać), mam tylko jeden pomysł na jego uzdrowienie.
Radę, złożoną z interesariuszy publicznych, osób związanych z muzyką zawodowo, krytyków, melomanów, która byłaby gremium konsultującym plany repertuarowe (obsady, reżyserie etc.) i zatrudnieniowe Dyrekcji. Byłaby wtedy szansa na rozwiązanie palących problemów, na przestrzeń mediacji, na postawienie veta nieuzasadnionym merytorycznie decyzjom Dyrekcji.
Tych - słusznych zmian - życzę Wielkiemu na Święta i na Nowy Rok.
____________
*Tekst Flasińskiego jest potrójnie obszerny: rozmiarem, a także zakresami tematycznym i chronologicznym. Przywołuję tylko ważne z punktu widzenia tego wpisu wątki, a całość - także dla dyskusji z Flasińskim - warto poznać na własną rękę.
Proszę się przyjrzeć jeszcze jednej postaci:Piotr Wujtewicz -dyrygent, przez 27 lat związany z TW.Zrealizował wraz z innymi dyrygentami 59 premier TW.Poprowadził ponad 1800 spektakli TW,Nie gorszy od T.K.Ale z "powodu remontu" i "nadmiaru Dyrygentów" zwolniony 2 lata temu,pozostaje bez środków do życia!A kto to jest p.Salmieri???Wystarczy zadzwonić do Poznania i wszystko będzie wiadomo!!!
OdpowiedzUsuń