Dopóki nie poczujesz jak ktoś pięścią
rozbija ci twarz, kopie po żebrach gdy leżysz już skulony na ziemi; dopóki
nie poczujesz wszechogarniającej cię bezsilności i strachu -nigdy nie
zrozumiesz człowieka dotkniętego przemocą. Nie sposób opisać tego na tyle
skutecznie, aby czytelnik to zrozumiał. Musimy jednak spróbować.
- napisali w swoim apelu o bezpieczne, a
więc wolne także od przemocy wobec mniejszości seksualnych, państwo Olaf
Zmit i Adam Jarecki. Napisali po tym, jak w nocy 25 listopada br. stali się
ofiarami tzw. "gay bashingu". Wczorajszy dzień był dla łodzian
generalnie niefortunny, poza akcjami typu "bij pedała" doszło także
do ruchawki na Placu Wolności, którą szczelnym kręgiem spowił kordon policji.
Trudno nie podpisać się pod apelem o to, by
politycy wreszcie wzięli się do roboty i uruchomili instrumenty prawne czy
edukacyjne, służące rozładowaniu i twórczemu wykorzstaniu narastającej w naszej
wspólnocie agresji. Do ich spostrzeżeń dorzuciłbym jeszcze apel o tworzenie
miejsc pracy - nowej, poPRL-owskiej władzy łatwo bowiem idzie niszczenie
rodzimego przemysłu. Coraz silniej widać jednak, że pomysł na zbawianie świata
poprzez usługi się nie sprawdził, a spadający standard życia czy zawodowa
niepewność przekładają na zachowania fobiczne - lękowe, agresywne i coraz
bardziej konserwatywne.
Obijanie gejów, w tym jednego mylnie wzietego za
żyda, niszczenie nagrobków na łódzkim kircholu jako odpowiedź na Pokłosie -
wszystko to akcje zasługujące na napiętnowanie i karę.
Mimo wszystko nie zgadzam się jednak ze Zmitem i
Jareckim, że ktoś, kto nie zaznał pięści na twarzy i kopniaków w żebra, nie
wie, czym jest strach.
W ich sytuacji agresja przynajmniej była jawna,
a organa ścigania powinny intensywnie się nimi zająć.
O wiele trudniejsze są dla mnie sytuacje wymuszania
strachu w bałych rękawiczkach. A więc takie, w których niszcząc osoby nie robi
się tego wprost, ale w imię obrony ideałów, wartości nie mających jakoby wiele
wspólnego ze światopoglądem i codziennym życiem.
Myślę tu choćby o różnych romach przemocy
symbolicznej, z jakimi spotykamy się ciagle w instytutach naukowych.
Ile razy tępienie rzekomej indolencji
metodologicznej, niezborności wywodu, czy prowadzona per fas et nefas
krytyka z pozycji posiadacza obiektywnej prawdy jest tylko sposobem
zastraszania osób inaczej myślących, inaczej czujących, inaczej kochających?
Ile razy dotacje ministerialne promują książki, w
których roi się od drwin i docinek pod adresem naukowo zaangażowanych kobiet?
Ile razy daje się posłuch jasnym, czarno-białym
argumentom, zamykając uszy na głos tych, dla których świat jest bardziej
złożony?
Najgorszy jest strach przed tym, co nie tylko nie
zostało wypowiedziane jawnie, ale co samo ubiera się jeszcze w szaty męczeństwa
i prześladowania. Przed tym, co być może nie da po mordzie, ale zniszczy
psychikę i skutecznie utrudni rozwój - duchowy, naukowy, pracowniczy.
Zmit i Jarecki słusznie piszą o grupach młodych,
którymi daje się łatwo manipulować.
Żeby to zmienić, trzeba by w końcu na serio
wprowadzić demokrację - w państwie, w placówkach naukowych, do niżej
edukacji.
Demokracja opiera się na poróżnieniu,
służacym znalezieniu wspólej, intersubiektywnej prawdy. Demokracja opiera
się na komunikacji i kompromisie, który zgniły jest
tylko dla ideologów obiektywności, przekonanych o tym, że prawda
(transcendentna) jest w ich posiadaniu. I to w całości.
Nie da się rozmawiać, gdy debatujące strony nie
mają świadomości przygodnego charakteru swych poglądów.
Tym bardziej nie da sie rozmawiać, gdy jedna ze
stron o tej przygodności doskonale wie. Druga strona bowiem nie tylko jej nie
wysłucha, ale namiesza ludziom w głowie budujac poczucie zagrożenia. Udając, że
mówiąc o prawdzie, nie używa argumentów ad personam.
Demokracja może być bądź nie być - tertium non
datur. Nie dajmy już sobie wmawiać, że w naszym kraju, gdzie straszą widma
absolutów, o demokracji może być mowa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.