Są na świecie rzeczy, które nie śniły się filozofom. I zapewne dlatego warto podsycać w ludziach filozoficzną wrażliwość na świat.
Pomyślałem o tym czytając moje dawne omówienie Krytyki Politycznej.
Skupiłem się w nim na tekście Kingi Dunin, poświęconym krytyce monogamii i wskazaniem na to, że poliamoria stanowi szansę na odnowę odpowiedzialności jako tego, co strukturuje relacje międzyludzkie.
Starałem się nie być konserwatywny, niemniej nie mieściło mi się wtedy w głowie, że można kochać więcej niż jedną osobę i że związek może wyglądać inaczej niż relacja 1-1. Dlatego też bez cienia wątpliwości starałem się podważyć opinie Dunin.
Coś z tamtego myślenia we mnie zostało.
Wciąż uważam, że nie da się po prostu zrównać monogamii i przemocy symbolicznej. Uważam, że monogamia jest pięknym sposobem pielęgnowania uczuć między osobami, które je pragną.
Wciąż nie chciałbym budować związku z osobą, która przy każdej napotkanej okazji musi zrealizować swoją chuć, po to, by coś zaliczyć, coś przeżyć, myśląc przy tym o swoim doznaniu, przede wszystkim seksualnym.
Ale sądzę, że uwierzyłem w poliamorię.
Droga do tej wiary była różnorodna. Składają się na niej lektury i poznane osoby.
Gianni Vattimo, z jego doświadczeniem budowania związku na raz z dwoma mężczyznami.
Michel Serres, z jego nadzwyczajnym pisaniem o ciele.
Georges Bataille, z jego mistyką erotyzmu.
Św. Paweł, z jego hymnem o miłości, która nie szuka swego, ufa, otwiera, a nie wyklucza.
Dziś mam szansę przyglądać się poliamorii z bliska.
Pozwala mi to dostrzec niesamowicie kreatywną siłę, jaką w sobie niesie. Ale umożliwia mi to również dostrzeżenie, że w sposób autentyczny może ona wydarzyć się między ludźmi w szczególny sposób funkcjonującymi w świecie.
Powiedziałbym, że dotyczy ona ludzi, którzy nie uwierzyli w chrześcijański (bardziej może manichejski i kartezjański) podział człowieka na duszę i ciało. Dla nich - jak dla Bataille'a i Serres'a - ciało jest miejscem wydarzania się tego, co duchowe (źródłowo sakralne).
By być w świecie, by go rozumieć, muszą świat dotykać, smakować, czuć. Abstrakcyjna konceptualizacja, "milcząca wiedza", bez której nie możemy działać, mają tu znaczenie drugorzędne. To bowiem ludzie, którzy nie stoją na przeciwko świata jako poznające je podmioty, ale ludzie zanurzeni w świecie - będący sobą dzięki naskórkowi, a więc - jak pisze Serres - dzięku temu, co jednocześnie indywidualizuje i pozbawia indywidualności, co jednocześnie oddziela od świata i pozwala się na świat otworzyć.
Powiedziałbym, że dotyczy to ludzi swiątecznych, czyli takich, którzy nie mogą się spieszyć, pośpiech bowiem zabija smakowanie.
By być w świecie, nie mogą oni zaliczać, kolekcjonować, ale muszą angażować się w doznawaniu. Muszą mieć czas, by doznawanie mogło wybrzmieć wydając swoje owoce.
Powiedziałbym, że dotyczy to ludzi erotycznych. Erotycznych w podejściu do świata w ogóle, a więc także do innych ludzi.
Nie wiem, czy takich ludzi jest wielu. Sam spotykam ich sporadycznie.
Są piękni w swoim wyczuleniu ma metafizyczną stronę doczesności. Potrafią zafascynować, pociągnąć, zachwycić. Niemniej mają w naszej kulturze wyjątkowo trudno.
Zbyt łatwo pomylić ich z kolekcjonerami zaliczeń.
Zbyt trudno spotkać im podobnych sobie, dzięki którym kolejne zaangażowanie nie okaże się raną, ale doświadczeniem tego, co buduje.
Zbyt łatwo narzucić im pęta związkowej "lojalności".
Zbyt trudno nie bać się takiej otwartości, w prześwicie której widać ich lojalność i zaangażowanie, budowanie najintymniejszego porozumienia i fundamentu, które nie zamykają na doświadczenie świata, ale je otwierają.
Za wiele mamy kompleksów (a duża w tym zasługa skażenia naszej kultury chrześcijaństwem spod znaku Augustyna), by móc po prostu wierzyć w to, że jest się kochanym. Brak tej wiary i przywiązanie do kompleksów nie mogą zaś ułatwić zrozumienia, że bez szkody dla nas partner(ka) może kochać czy pożądać kogoś jeszcze.
Spotykając takie osoby nie warto bać się otwartości. Warto za to dostrzec ich piękno. Przyjąć i pokochać. Warto zbudować z nimi dom, dający schronienie, ciszę, będący sferą tego, co najintymniejsze, sferę wspierania marzeń, współdziałania w ich realizacji, dzielenia się doświadczeniem piękna, które ubogaca wszystkich, bo jak piękno - o ile prawdziwe - z natury lubi się udzielać.
Miłość nie szuka swego, napisał św. Paweł. Nie jest egoistyczna. Nie jest formą przemocy, która z góry wyklucza potrzeby kochanego człowieka.
Miłość buduje się w zaufaniu i szczerości.
Miłość jest odpowiedzialna.
Kochaj i rób co chcesz - napisał św. Augustyn. To prawda, choć rozumiem to zdanie inaczej od Augustyna. Ten bowiem z góry wiedział, jaka miłość jest prawdziwa. Dla mnie zaś prawda miłości zależy od ludzi, których połaczyła, nie waidomo więc z góry jaka ma być. No, może poza tym, że ma być właśnie odpowiedzialna!
Święty Augustyn mógł pisać wszystko, ale z robieniem tego co chciał miał kłopot wszak zanim się nawrócił na "Jedynie słuszną drogę" miał kochanki i nade wszystko matkę, zaborczą Matkę. Też świętą niestety, Monikę. O Pawle też proszę Cię nie wspominaj. Tyle mizoginii ile jest w kościele... A średniowieczna seksualność? Ja wiem post jest o czymś innym... Ale nie chcę się powstrzymywać od refleksji...
OdpowiedzUsuńHmm... Nie widzę powodu, by nie wspominać. Nie wszystko trzeba czytać w kontekście biografii. Teksty mają własny potencjał, a od biografizmu czy psychologizmu na szczęście uwolniły nad hermeneutyka czy dekonstrukcja. Tym bardziej trzeba szukać tego potencjału w tekstach ważnych dla tradycji, które są choćby i myzoginiczne.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą ucziciwe napisałem, że rozumiem to adagium inaczej niż jego autor.
A niepisanie o Pawle bo w Kościele jest myzognia (sorry za taki zapis, jestem wierny ypsilonom) - dziwna reguła!
Nie wiem zaś o co chodzi ze średniowieczem. Nic o nim nie pisałem. Inna rzecz, że to piękna epoka, warta odkłamania. W ascezie mniej radykalna od późnego Rzymu, o czym rzeczowo pisał (fatalnie spolszczony) Brown.