Jeśli cokolwiek leży u podstaw świata, to jest to muzyka. Przestrzeń, w której teologiczna mowa o przeduchowionym ciele staje się niemal namacalnie zrozumiała.Bo przecież dźwięk, tak ulotny i nigdzie nie umiejscowiony, jest jednocześnie tak materialnie bogaty. Mieni się kolorami, bywa krągły, niekiedy kanciasty, to.sobą otacza, to od siebie odpycha. Przenika zarazem okna, ściany, drzwi, rozumy i serca...
Jeżeli cokolwiek leży u podstaw człowieka, to tylko muzyka.
Jak wczoraj, na koncercie Hob-Beatsów. Gdy Miłosz Pękala zapraszał w "Rebond B" Iannisa Xenakisa do zanurzenia się w pulsującej motoryce rytmu. Albo gdy, wraz z Maqgdaleną Kordylasińską, czarowali kolorami w kompozycji Steve'a Reicha. Nastrojenie ich muzyki nastrajało ciało i nastrajało duszę. Pozwalając mi wrócić do domu żywszym, pełnym delikatnej, świetlistej energii.
Albo jak teraz, przy kwartetach Góreckiego. To muzyka bardzo prosta, wsparta na ostinacie, chwilami rozwijająca się, w większości statyczna, jakby bezczasowa, zasłuchana w ciszę. Absolutna.
Absolutna, gdyż otwierająca na obie sfery boskości - transcendentnej i immanentnej światu. Czy jeszcze inaczej: w grze Kwartetu Śląskiego sakralna liturgicznie, w grze Kwartetu Royal sakralna świętością drzew, żywiołów i ciała.
Absolutna, gdyż otwierająca na obie sfery boskości - transcendentnej i immanentnej światu. Czy jeszcze inaczej: w grze Kwartetu Śląskiego sakralna liturgicznie, w grze Kwartetu Royal sakralna świętością drzew, żywiołów i ciała.
Świetlista w mroku, niczym Mahlerowskie "Pożegnanie".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.