„Podoba
mi się, że się mówi o osobach homoseksualnych: najpierw jest osoba, w swojej
integralności i godności. A osoba nie jest definiowana tylko poprzez swoje
skłonności seksualne: nie zapominajmy, że wszyscy jesteśmy stworzeniami
kochanymi przez Boga, odbiorcami Jego nieskończonej miłości. Chciałbym, by
osoby homoseksualne przychodziły się spowiadać, by pozostały blisko Pana, by
można było razem się modlić”
—
mówi papież Franciszek w opublikowanym właśnie wywiadzie-rzece. Słowa te robią
już medialną karierę, jako wyraz papieskiej teologii miłosierdzia. Miłosierdzie
budzi we mnie pozytywne reakcje, natomiast papieska wypowiedź wywołuje raczej
niepokój.
Papież jasno oddziela tu osobę z przyrodzoną jej godnością od
orientacji seksualnej. O ile bycie osobą zasługuje na szacunek i jej
przedmiotem miłości Boga, o tyle seksualna skłonność stanowi raczej powód do
spowiedzi, po to, by można było razem „trwać w modlitwie blisko Pana”. Gej
zatem winien pogodzić się z faktem, iż jego tożsamość seksualna wprowadza w
jego życie metafizyczne nieuporządkowanie, które — o ile go nie pokona —
odłączy go od wspólnoty w modlitwie i od bliskości od Boga. Franciszek powtarza
zatem to, co o mniejszościach seksualnych naucza Kościół rzymsko-katolicki. I
temu nie należy się dziwić — w końcu jest zwierzchnikiem tej instytucji i
strażnikiem doktryny. (Dziwić za to można się wierze, że da się wypreparować czystą osobowość i oddzielić ją od tożsamości seksualnej). Niemniej zapraszając gejów do spowiedzi i modlitwy warto
by było zastanowić się, czy rachunek krzywd nie wymaga jednak także postawy
pokutnej od samego Kościoła i symbolicznych choćby przeprosin. Myślę tu głównie
o sposobie budowania negatywnego obrazu mniejszości seksualnych, który
uzasadnia się nie tyle (czy nie tylko) doktryną, ale argumentacją roszczącą
sobie prawo do naukowości i powszechności. Robi się to przy tym przez odwołanie
się do prac mieszczących się w nurcie „studiów nad dewiacjami”. Przyjmuje się
tu (milcząco lub jawnie) w punkcie wyjścia, że heteroseksualność stanowi normę
moralną i społeczno-kulturową, co badania nad homoseksualistami powinny
potwierdzić. Jako próbkę badawczą wybiera się osoby ze specyficznych środowisk,
jak nocne kluby czy publiczne toalety i na tej podstawie dokonuje się
uogólnień, mających opisywać osoby homoseksualne po prostu. Stosuje się również
wątpliwe metodologicznie kryteria badania. W końcu konstruuje się także
wyimaginowany, pozytywny punkt odniesienia dla negatywnie scharakteryzowane
życia osób LGBT.
Tytułem
przykładu można podać pracę Lenzoffa i Westley z 1956 r. pt. The Homosexual Community. Osoby do próby
badawczej rekrutowano z barów gejowskich, a łączna liczba badanych wynosiła 28
osób (!). „Na podstawie skąpego i jeszcze bardziej skąpo udokumentowanego ‘materiału
badawczego’ — podsumowuje Jacek Kochanowski — autorzy dokonują uogólnień
dotyczących homoseksualistów jako takich, sprawiając wrażenie, jakoby dokonali ‘obiektywnej’
charakterystyki wszystkich gejów (…)”.
Skandalicznych
manipulacji dopuszcza się Paul Cameron, guru konserwatywnych katolików,
zagorzały zwolennik tzw. „terapii preparatywnej”. Cameron nie tylko spotkał się
z uzasadnionym ostracyzmem ze strony Amerykańskiego Towarzystwa
Psychologicznego i Towarzystwa Psychologicznego Stanu Nebraska, ale także ze
strony Amerykańskiego Towarzystwa Socjologicznego. Wystarczy zerknąć do
polskiej Wikipedii, by przeczytać: „W 1986 Amerykańskie Towarzystwo
Socjologiczne skrytykowało Camerona za nieustanne nadinterpretacje
socjologicznych materiałów badawczych[19]. Jednocześnie Towarzystwo
stwierdziło, że wystarczy pobieżna analiza działalności Camerona, aby dojść do
wniosku, że nie ma ona nic wspólnego z nauką. Nauka jest jedynie przykrywką
działalności ideologicznej. (...) Niektórzy socjologowie są zszokowani poziomem
nadużyć pana Camerona”. Cameronowi zawdzięczamy tezę, że gej ma średnio od 106
do 1105 partnerów rocznie, mimo raku dowodów na jej rzecz. Sformułowana jest
ona w elektronicznej wersji dokumentu Medical
Consequences of What Homosexuals Do i jest chyba błędem typograficznym. W
wersji książkowej bowiem czytamy o licznie od 10 do 110 partnerów rocznie, przy
czym ta liczba nie została ustalona przez Camerona. Przywołuje on tu pracę Coreya
i Homesa, którzy oparli się na przykładzie 96 osób hospitalizowanych w szpitalu
zajmującym się chorobami przenoszonymi drogą płciową. Cameron celuje zresztą w
dobieraniu „reprezentatywnych” prób w barach i nocnych klubach, sex-klubach czy
parkach (zob. tekst Jima Burrowaya, którego fragment zreferowałem).
Fundamentalne
wątpliwości budzi badanie Marka Regnerusa, począwszy od źle skonstruowanych
kryteriów (wspomniane przez dziecko jakieś kontakty seksualne rodzica z osobą
tej samej płci wystarczały do uznania, że dana osoba ma orientację
homoseksualną, nawet jeśli były to kontakty epizodyczne) bo wyidealizowaną
grupę kontrolną — rodziny heteroseksualne, których życie pozbawione zostało jakichkolwiek
zaburzeń (zob. 1 i 2) Dokładnie tak samo czyni Tomasz Terlikowski z książce Herezja kardynałów. Z jednej strony
przedstawia wyłącznie negatywny obraz homoseksualistów oraz ich związków, z
drugiej strony idealizuje trwałe i sakramentalne związki heteroseksualne. Homoseksualiści
w perspektywie Terlikowskiego mają zresztą na sumieniu cierpienie nie tylko
wychowywanych przez siebie dzieci, ale dzieci po prostu. Z legalizacją związków
jednopłciowych wiąże on fakt, że pary heteroseksualne, w których dochodzi do
poczęcia, przestały się pobierać (!). „Oznacza to, pisze Terlikowski, że dzieci
w nich się rodzące są o wiele mocniej narażone na stres związany z porzuceniem
ich przez rodzica, niż te wychowywane w małżeństwie”. Przy czym przywołuje
Gertrude Himmelfarb by zaznaczyć dobitnie, że „wpływ rozwodu i samotnego
rodzicielstwa na dziecko jest o wiele bardziej subtelny i dalekosiężny niż
wpływ fizycznego molestowania”. Być może
tego powodu w jego książce nie mówi się o patologiach w małżeństwach
heteroseksualnych, które są pozytywnym punktem odniesienia niejako z definicji.
Specyficzny
rodzaj homofobicznego dyskursu legitymizowanego pseudonaukowymi argumentami
jest dla mnie powodem do tego, by oczekiwać wyznania win przez religijną
instytucję, która tego typu dyskursem się posługuje. Odrzucenie czy krytyka,
aby była uczciwa, musi dokonywać się w imię konkretnej doktryny religijnej, bo
nie w imię całego chrześcijaństwa. I nie w imię nauki. Osobną kwestią jest
kolportowanie przerażających opinii, pomniejszających zło fizycznego
molestowania dzieci, w celu krytyki samotnego rodzicielstwa, rozwodów czy
legalizacji związków jednopłciowych.
Nigdy
też dość przypominania, że niechęć do osób nie-heteronormatywnych,
charakterystyczna dla nurtów religii księgi, nie jest kulturową regułą. By pozostać na naszych, słowiańskich terenach, zakończę takim
oto cytatem:
„W
obrządku pogrzebowym wielu neolitycznych kultur europejskich obowiązywała
zasada chowania zmarłych mężczyzn na prawym boku, a zmarłych kobiet na lewym. Jednakże
na licznych cmentarzyskach stwierdzono wyjątki od tej reguły. (…) Na
cmentarzyskach wielu ludów neolitycznych występują pochówki podwójne, przy czym
niekiedy są to groby dwóch mężczyzn lub dwóch kobiet. Jak się możemy domyślać,
przynajmniej w części kryją one szczątki par homoseksualnych, zmarłych na
przykład podczas epidemii. Na cmentarzysku w Żernikach Górnych, użytkowanym
przez ludność kultury ceramiki sznurowej, żyjącą na ziemiach polskich w okresie
2900-2050 p. n. e., odkryto 12 pochówków zbiorowych, z czego jeden grób dwóch
kobiet i dwa groby dwóch mężczyzn. W grobie 78. jedna z kobiet spoczywała na
lewym boku, druga — na prawym. Z kolei w grobie 85. jeden z mężczyzn został
ułożony na lewym boku, drugi — na prawym. Przy pierwszym z nich znaleziono zarówno
narzędzia typowe dla pochówków męskich: siekierka krzemienna, dłuto kościane i
osełka, jak i przedmioty typowo kobiece: rozcieracz kamienny i 79 paciorków kościanych.
Cmentarzysko to było następnie użytkowane przez ludność kultur Chłopice-Vesele
i mierzanowickiej (2300/1950-1600 p. n. e.). Pośród 22 grobów męskich tej fazy,
jeden krył szczątki mężczyzny ułożonego na lewym boku i wyposażonego w 34
paciorki kościane. Odkryto również grób kobiety spoczywającej na prawym boku i
zaopatrzonej w typowo męskie atrybuty: topór kamienny, miedziana i kościana
tarczka. (…) Niezwykle ciekawy grób dwóch młodych mężczyzn należących do ludności
kultury mierzanowickiej odkryto na cmentarzysku
w Iwanowicach w Małopolsce. Młodszy z nich (16-17 lat) spoczywał wyprostowany
na wznak (pozycja wyjątkowa), starszy (17-18 lat) — na lewym boku, z kolanami ułożonymi
na nogach starszego. Ich twarze były zwrócone ku sobie, a prawe dłonie
pozostawały splecione w uścisku” (Paweł Fijałkowski, Seksualność, psyche, kultura).