„Obserwuję
z uwagą „kryteria”- a zwłaszcza ich dynamikę (czyt. zmienność) – według których
chadza polska opinia publiczna. I tym, co mi się rzuca w oczy najbardziej, to
rozmaite estetyzacje i „mojszość”, a nawet „najmojszość”, oczekiwań . Te
estetyzacje uważam za nadzwyczaj łatwe i dominujące nad racjonalnymi osądami.
Estetyzacje nad racje moralne, zabijające współczucie i wsparcie – to jest
groźne. Ale powszechne. […]
Zadziwia
mnie to wysuwanie roszczeń i oczekiwań względem cudzych działań. Że za mało, za
dużo, za szybko, za późno, za ładnie, za brzydko, stylowo, niestylowo itd. To
właśnie nazywam estetyzacją. […]
Tymczasem:
1.
Może to my sami jesteśmy mniej mądrzy, mniej moralni, mniej wnikliwi, nie
rozumiejący, narcystyczni;
2.
Także osoby mniej mądre, mniej wnikliwe – w naszych oczach oczywiście mniej
mądre, mniej wnikliwe itd. – mają prawo do działania w imię swojej wolności i
wolności grupy”
—
to fragmenty polemiki Beaty Anny Polak z Jackiem Dehnelem i jego postem
dotyczącym Krzysztofa Charamsy. Tekst ukazał się w czasie, gdy sam prowadziłem
polemikę z Dehnelem, a raczej byłem karmiony Jego wyestetyzowanymi opiniami i ocenami:
„Nie
jestem księdzem i moje fejsowe wpisy nie muszą służyć <cnocie>, zwłaszcza
w rozumieniu księżowskim (nawet jeśli [chodzi] o wybitną jednostkę, jak ks. Heller).
Służą różnym sprawom, a literatura zwłaszcza w formach polemicznych i
felietonowych, nie stroni od satyry. Gdybym pisał artykuł do gazetki
parafialnej, to zapewne używałbym innych sformułowań, podobnie gdybym był
zakonnikiem, jak o. Gużyński. Ale ja naprawdę nie jestem dominikaninem i nie
muszę chodzić na msze i nie muszę robić szeregu rzeczy, które Pan chciałby mi narzucić
i przykroić mnie do jakiegoś kościółkowego strychulca”.
„Nie
bardzo rozumiem, czemu gorszy się Pan przywołanymi przykładami, skoro to Pan za
wzór postawił mi najpierw zakonnika, potem księdza, a do tego doprawił
zaleceniem chodzenia na msze do kościoła. Ejże, nie wie prawica, co czyni
lewica? Czy może umknęło Panu, że rozpylił Pan w tym wątku sprej z wodą
święconą?”.
No
cóż, Jacek Dehnel nic nie musi. Nie musi także komentować życia społecznego, o
ile nie chce mieć na jego temat informacji z pierwszej ręki. Faktycznie,
zaproponowałem mu pójście na mszę, ale nie w celach religijnych. Sądzę, że
zanim w niewybredny sposób wyśmieje się czyjś sposób mówienia sprawdzić, czy
nie ma w nim jakichś „cech zawodowych”.
Faktycznie,
podałem o. Gużyńskiego jako przykład dobrego komentowania sprawy Charamsy, no
ale właśnie — nie chodziło mi o to, że jest zakonnikiem, ale o to, że umie
ważyć sądy i stać go na argumentację racjonalną.
Faktycznie,
przywołałem ks. Hellera, który zgrabnie sformułował zasady rzetelnego myślenia.
O cnocie, zwłaszcza księżowskiej, nie było mowy. Swoją drogą, jednym z prężnych
nurtów współczesnej epistemologii jest epistemologia cnoty, ale i ona nie ma
nic wspólnego z kościółkowymi strychulcami.
Prawdę
powiedziawszy, dyskusja z Dehnelem rozczarowała mnie bardziej niż Jego post. Pokazała
mi, że nie potrafi on odróżniać tego, co ludzie robią i mówią, od tego, kim są.
Efektem tak postawionej sprawy jest płytki antyklerykalizm. Uświadomiłem też
sobie, że albo gra się w dyskusji według Jego reguł, albo zostanie się
posądzonym o przymuszanie Go czy przykrawanie do czegokolwiek. Jasne, reguły racjonalnej
dyskusji ograniczają nam pole manewru, ale wolę takie ograniczenie, od
rozpasanych estetyzacji, w których sednem staje się nasz styl i nasze oceny.
Najnowszy
przykład retoryki wyestetyzowanej znalazłem w Newsweeku, który przeprowadził z
Dehnelem wywiad. Czytam tam:
„Newsweek:
Pisze pan o sobie „gejowska konserwa”. Co to znaczy?
Jacek
Dehnel: Stały związek od lat, wspólny kredyt na mieszkanie i tak dalej.
Ale w ogóle organizacje gejowskie walczą o superkonserwatywne rzeczy, np. o
prawo do małżeństwa. Kogo dzisiaj obchodzi małżeństwo? Nawet niektórzy
twardogłowi katolicy żyją na kocią łapę. W Polsce jest tylko jedna grupa, która
chce mieć prawo do zawarcia związku małżeńskiego: geje i lesbijki.
Tymczasem
dla przeciętnego Polaka geje to są faceci „z piórami w dupach”, bestie seksu.
Na ten wywiad powinienem przyjść na wpół rozebrany, w ręku dildo, w drugiej
tuba żelu i tańczyć. Koniecznie tańczyć”.
Repertuar
środków dobrze znany – niewybredne słowo o katolikach, zgrabne stylistycznie „pióra
w dupach” i na przestrzeni kilku linijek same sądy normatywne. Mimo to, staję
wobec tego fragmentu bezradny. Z jednej strony dostaję obraz Dehnela jako „gejowskiej
konserwy”, z drugiej, superkonserwatyzm organizacji gejowskich oceniony jest w
gruncie rzeczy negatywnie — nie dość bowiem, że nie przystaje do realiów w
ogóle, to na dodatek nie przystaje nawet do realiów części twardogłowych
katolików. W końcu gejowskiej konserwie przeciwstawieni są chyba "geje
postępowi" ze społecznego fantazmatu. Czyli ci z piórkami w czterech literach, układający życie poza stałymi układami (dokonuję tego zrównania, bo bestiom seksu blisko do negujących konserwatywną instytucję małżeństwa "żyjącym na kocią łapę", co oznacza szeroki wachlarz postaw). Wydaje się, że do tego stereotypu Dehnel także ma podejście krytyczne. Siłą rzeczy przenosi się ono na te osoby, które w przestrzeń tego stereotypu (choćby dekonstrukcyjnie) się wpisują.
W
moim odczuciu dużo tu uogólnień, mało zaś „intelektualnego mięsa”. Wystarczy
przeczytać Fantazmat zróżnicowany Jacka
Kochanowskiego, żeby wiedzieć, że obraz geja w skórze (względnie lateksie),
bestii seksu, promiskuity, bywalca dark roomów, szaletów i pikiet, jest mocno sfatygowany. Ukuto go bowiem wraz z przekonaniem, że homoseksualizm
to choroba czy defekt, istniejące wraz z niemoralnością i przesadnym pociągiem
płciowym. Socjologia dewiacji, społeczne stereotypy, książeczki rozdawane
onegdaj na katechezach — wszystko to umacniało ten stereotyp, który, jak widać,
ma się dobrze. Jak sądzę, wszelkiej maści parady czy marsze przejęły te
stereotypy, by wygrać je przeciwko nim samym. Widać to dobrze choćby w
refleksji Michela Foucaulta, którą — w dzisiejszych czasach — trudno już uznać
za specjalnie postępową. Można, rzecz jasna, zastanawiać się, czy taka
strategia okazała się skuteczna, czy Butlerowskie figury drag king czy drag
queen przyniosły pożądane rezultaty, czy swoje zadanie wypełniają parady z piórami, campowymi platformy i zabawą. Ale to materiał na rozważania inne niż to, co
prezentuje Dehnel.
Nie
wiem także, dlaczego wszystkich zwolenników legalizacji małżeństw jednopłciowych należy
uznawać za (super)konserwatystów. Mam wrażenie, że Dehnel — by użyć jego
retoryki — przykrawa tu ludzi do swojego strychulca. Dla mnie dążenie do
legalizacji małżeństw jednopłciowych jest konsekwencją przekonania, że jako
ludzie rodzimy się równi i powinniśmy być równi wobec prawa (równość w kwestii
małżeństwa pociąga za sobą wiele skutków — choćby symetryczne względem
małżeństw heteroseksualnych branie niepracującego małżonka na swoje
ubezpieczenie zdrowotne; Dehnel nie wspomina także o prawnej ochronie
konkubinatów heteroseksualnych). Nie oznacza to jednak, że zalecam małżeństwo
wszelkim parom, albo że uznaj wyłącznie związki nuklearne. W odróżnieniu od
Dehnela z akceptacją podchodzę do zjawiska poliamorii (wolę ostatnio termin
filianizm), której ekspresją są choćby związki biseksualne, nie mieszczące się
w nuklearnej definicji małżeństwa. Nie sądzę także, by nikogo, poza
środowiskiem LGBT, małżeństwa już nie interesowały. Być może Dehnel próbuje
pokazać Polakom, ze geje są w gruncie rzeczy konserwatywni i nie należy się ich
„bać”. Jeśli tak, to w moim odczuciu droga ta prowadzi w ślepy zaułek (o
strategiach polemicznych skupionych wokół opozycji „normalni/zwyczajni/konserwatywni”
a „postępowi” pisałem tutaj).
W końcu - skoro małżeństwa heteroseksualne są oczywistością, a Dehnel na fejsie wypowiedział się krytycznie o polimaorii, nie wiem, kto poza osobami LGBT miałby zabiegać o legalizację kolejnej formy małżeństwa?
W końcu - skoro małżeństwa heteroseksualne są oczywistością, a Dehnel na fejsie wypowiedział się krytycznie o polimaorii, nie wiem, kto poza osobami LGBT miałby zabiegać o legalizację kolejnej formy małżeństwa?
Nie
sądzę też w końcu, by konserwa Dehnel z definicji miał być fajniejszy niż gej z
piórkiem w dupie. Cenię choćby reżysera i aktora porno Michela Lucasa, którego
życie nie kończy się i nie zaczyna na seksie. Prelekcje, teksty w gazetach,
podejmowanie w debacie publicznej kwestii związanych z orientacją seksualną i
religiami, krytyka polityki Putinowskiej (Lucas jest rosyjskim Żydem) — to
niektóre z form jego działalności publicznej.
Nie
wiem, czy moje uwagi są trafne, bo nie potrafię do końca zdekodować tego, co
Dehnel próbuje przekazać w przywołanym fragmencie wywiadu. Najpierw mówi bowiem o swoim konserwatyzmie i konserwatyzmie postulatów organizacji LGBT, potem kwestionuje postulaty konserwatywne, by w końcu niewybrednie skrytykować "stereotypowo/postępowy" obraz osób LGBT. Z chęcią bym zapytał - do czego ma to prowadzić? A także, czy zabiegać o legalizację małżeństw jednopłciowych czy nie? (skoro trend kulturowy jest inny? a jeśli tak, to czy nie będzie to walka o przywileje, zwietrzałe do tego? kontrkulturowe?). I po co rozgrywać między sobą zwolenników małżeńskiej konserwy i tych "od piórek"? I czy nie lepiej pokazywać różnorodność osób LGBT bez konserwowania normatywnych opozycji?
Podsumowując, co — jak pyta Polak jeśli „my sami
jesteśmy mniej mądrzy, mniej moralni, mniej wnikliwi, nie rozumiejący,
narcystyczni”? Wyjściem jest akceptacja zasad racjonalnej dyskusji. One, mimo
że ograniczają, dają szansę na to, że zbyt szybko nie wpadniemy w pułapki
estetyzacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.