BEATA SZYDŁO
Prezes Rady Ministrów
PIOTR GLIŃSKI
Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego
OLGIERD ŁUKASZEWICZ
Prezes Zarządu ZASP
19
listopada 1765 r. sztuką Józefa Bielawskiego Natręci według Molière’a zainaugurował swą działalność Teatr
Narodowy w Warszawie, dając początek teatrowi publicznemu w Polsce.
19
listopada 1965 r. Teatr Wielki (dziś Teatr Wielki-Opera Narodowa) otworzył swe podwoje po odbudowie ze zniszczeń
wojennych. Zaprezentowano wtedy Straszny
dwór Stanisława Moniuszki.
Te
dwie symboliczne daty obligują, by złożyć na Państwa ręce wyrazy radości, uznania i
wdzięczności za minione lata pracy na rzecz kultury w Polsce. A także by
życzyć, Państwu i sobie, by w kolejnych latach polskie życie teatralne —
dramatyczne i muzyczne — rozkwitało. Przy tej okazji, jako łodzianin z wyboru,
chcę także dodatkowo podziękować za zainteresowanie łódzkich radnych Prawa i
Sprawiedliwości trudną sytuacją Teatru Wielkiego w Łodzi. W trakcie minionego
już sporu między związkami zawodowymi a byłą dyrekcją radni tej formacji
towarzyszyli artystom wykazując żywe zainteresowanie kondycją sceny.
Niestety,
moja radość z przypadającego jubileuszu, nie jest pełna. Mąci ją debata publiczna,
która skutecznie przesłoniła dzisiejszą rocznicę, a także zasiała niepewność co
do dalszych losów tak teatru, jak i działalności artystycznej w Polsce. Z
głębokim smutkiem czytałem tzw. twitt posła PiS Stanisława Pięty, który w
odpowiedzi na list otwarty środowisk twórczych napisał: „Jęki lewactwa w
postkomunistycznym szmatławcu to miód na moje serce :-) Już niedługo zajmę się
Wami wszystkimi”. Z głębokim niepokojem z kolei czytałem wypowiedź Ministra
Kultury i Dziedzictwa Narodowego Piotra Glińskiego, który zapowiedział zmiany w
finansowaniu teatrów. Gliński stwierdził: „Więc ten podział publicznego tortu
będzie na pewno inny niż dotychczas. Co nie znaczy, że jakieś nawet bardzo
alternatywne czy lewicowe instytucje będą od razu pozbawione finansowania, ale
myślę, że proporcje się istotnie zmienią. Taka jest wola demosu, zadecydowana w
ostatnich wyborach. […]Nikogo nie chcę straszyć, nie będzie żadnej czarnej
listy, każde wartościowe działanie będzie miało szansę otrzymać finansowanie,
natomiast naszą rolą i naszym prawem będzie staranna ocena tego, co jest
wartościowe, co stanowi dobro publiczne i co zasługuje na państwowe wsparcie”. Przyznaję
szczerze, że nie umiem pogodzić ze sobą zapowiedzi, że „podział publicznego
tortu będzie inny”, w większym stopniu sprzyjający artystom „niepokornym czy
niepasującym” do systemu wartości poprzedniej władzy (jak mówił Gliński), z
zapewnieniem, iż nie ma i nie będzie żadnej czarnej listy twórców teatralnych.
Wypowiedź Ministra nie wskazuje bowiem na konstytucyjną bezstronność władz w
stosunku do religii, filozofii czy światopoglądu, ale daje do zrozumienia, że w
sztuce oceniane będzie to, czy realizuje ona konkretne wartości, tym razem
bliskie formacji rządzącej. Wszystko to współgra z priorytetami Ministra — repolonizacją
mediów czy realizowaniem przez instytucje kultury „uczciwej i przejrzystej
polityki historycznej”.
Doskonałym
komentarzem do obu wypowiedzi jest tekst Mieczysława Ryby Ocalić dziedzictwo kultury (Nasz Dziennik). Autor pisze w nim
między innymi: „Jednakże w porządku prawdziwościowym każdy wytwór niesie ze
sobą jakąś treść. Nie ma najmniejszego powodu, ażeby wspólnota narodowa
finansowała rzeczy uderzające w dobre obyczaje, we własną tradycję”. Stwierdza:
„Wprowadzenie cenzury prewencyjnej byłoby działaniem niewłaściwym. Jednak każdy
z nas odpowiada za własne słowa i czyny. Tak też powinno być z tzw. artystami.
Duże odszkodowania za uderzanie w religię czy w dobre obyczaje to po prostu
działanie prawa, któremu wszyscy podlegamy”. Pyta: „Gzie zatem lokować
pieniądze państwowe nade wszystko? Po pierwsze, trzeba skupić się na promowaniu
dziedzictwa kulturalnego naszej cywilizacji”.
W
związku z powyższym, w dniu jubileuszu teatru publicznego w Polsce, postawić
chciałbym kilka pytań.
Po pierwsze, czym jest uderzanie w
religię i dobre obyczaje?
Pytanie
to staje się tym bardziej zasadne, że w czasach III RP politycy protestowali
przeciwko Zemście Fredry („20 lutego 1999 – w Tarnowie podczas przedstawienia Zemsty Aleksandra Fredry w reżyserii
dyrektora teatru Stanisława Świdra na scenę wjeżdża na koniu Papkin (odwrócony
głową do końskiego zadu) z pośladkami zasłoniętymi tylko wąską przepaską. Radni
AWS w piśmie złożonym przewodniczącemu rady zażądali m.in. rozważenia
„celowości dalszego zatrudnienia dyrekcji teatru […]”. Jeden z wnioskodawców,
Stanisław Brożek, powiedział: „po tym, co zobaczyłem, uważam, że cenzura
obyczajowa jest potrzebna”. Trzy dni po premierze Papkin wystąpił z szerszą
opaską”), zdjęto z afisza Konopielkę
(za dodaną scenę obcięcia kosą głowy figury Chrystusa, czemu towarzyszył
okrzyk: „Nie ma już świętości”!, co dodatkowo potęgowało wymowę sztuki w imię –
ironicznie i gorzkonego przez Redlińskiego – postępu) i Moralność Pani Dulskiej (miała prowokować młodych do seksu
przedmałżeńskiego). Naciskano na teatr lalkowy ze Słupska, by wycofał się z
zamiaru wystawienia opowieści o Jacku i Placku („Zdaniem dwóch radnych PiS
należało przedstawienie zablokować, gdyż było próbą ośmieszenia Kaczyńskich…”).
„ 29 listopada 2005 – radni LPR Krzysztof Kozicki i Zbigniew Puksza na
sesji sejmiku województwa podlaskiego oskarżają Teatr Wierszalin o bluźnierstwo
i obrazę uczuć religijnych. Radnych oburzyły zdjęcia ze spektaklu Ofiara
Wilgefortis opartego na motywach Domu dziennego, domu nocnego Olgi Tokarczuk,
przedstawiając drewnianą rzeźbę ukrzyżowanej brodatej kobiety z obnażonym
biustem (nie wiedzieli, że chodzi o postać legendarnej średniowiecznej świętej
Wilgefortis). Politycy zażądali zabrania teatrowi subwencji i zawiadomienia
prokuratury o popełnieniu przestępstwa”. (Informacje podaję za książką J. Dąbrowskiego, Ceznura w sztuce polskiej po 1989 r.).
Po drugie, czym jest wspólnota narodowa
i co ma oznaczać repolonizacja?
Istotne
dla mnie jest to, czy naród postrzegać będziemy przez pryzmat jednego etnosu,
czy – jak chciał mąż stanu, premier, artysta i wolnomularz Ignacy Jan
Paderewski – narodem będą wszystkie wierne dzieci Ojczyzny. Ważne jest również
i to, w jaki sposób połączymy etnos z tożsamością religijną.
Musimy
pamiętać, że kulturę polską tworzyli ludzie o różnym pochodzeniu etnicznym, o
odmiennych tożsamościach religijnych i różnych światopoglądach. Wolnomularzami
byli Wojciech Bogusławski, Adam Mickiewicz czy Aleksander Fredro. Także Józef
Elsner, nie tylko nauczyciel Fryderyka Szopena, ale istotny dla polskiej
kultury muzyk, nauczyciel, twórca Rozprawy
o rytmiczności i metryczności języka polskiego. Masonem i Niemcem był
Juliusz Kolberg, ojciec Oskara Kolberga, którego zasługi dla polskiego folkloru
są nie do przeceniania, a który odebrał od ojca wzorcowe wychowanie w duchu
polskiego patriotyzmu.
W końcu
– czy repolonizacja oznaczać ma zamknięcie na kulturę innych krajów? Choćby rosyjską?
I to pytanie nie jest pozbawione sensu biorąc pod uwagę, iż łódzki radny PiS Piotr
Adamczyk wystosował interpelację do Marszałka województwa łódzkiej skarżąc się na
to, że repertuar łódzkiej filharmonii jest zbyt rosyjski.
Ale „Z analizy repertuaru symfonicznego filharmonii w ostatnich 5 latach wynika, że zagrano 123 utwory polskich artystów, 81 kompozycji rosyjskich i aż 352 utwory napisane przez muzyków pochodzących z innych krajów”. Jakże odbiega to myślenie od działań Polaków w latach 50. ubiegłego wieku, którym zależało na powiązaniu kultury polskiej z tym, co aktualnie dzieje się na świecie. Niech argumentem będzie „Warszawska Jesień”, której znaczenie dla rodzimej kultury jest wyjątkowe.
Ale „Z analizy repertuaru symfonicznego filharmonii w ostatnich 5 latach wynika, że zagrano 123 utwory polskich artystów, 81 kompozycji rosyjskich i aż 352 utwory napisane przez muzyków pochodzących z innych krajów”. Jakże odbiega to myślenie od działań Polaków w latach 50. ubiegłego wieku, którym zależało na powiązaniu kultury polskiej z tym, co aktualnie dzieje się na świecie. Niech argumentem będzie „Warszawska Jesień”, której znaczenie dla rodzimej kultury jest wyjątkowe.
Po trzecie, dlaczego wsparcie dla
kultury ma być głównie wsparciem dla dziedzictwa?
Bez
cienia wątpliwości uznaję, że kultura nie istnieje bez tradycji (resp. dziedzictwa). Dałem temu wyraz
wyżej, wskazują szkicowo na to, jak bogata – ideowo, etnicznie, jest tradycja
polskiej kultury. Niemniej kultura to nie tylko dziedzictwo – jeśli nie uprawia
się jej hic et nunc umiera. Wsparcie
dla aktualnej „pracy kulturowej” jest bezcenne, a w polskich warunkach – w
których nigdy nie wykształciły się mechanizmy mecenatu podobne do tradycji
anglosaskiej – szczególnie ważne. Widać to doskonale w kontekście idei teatru
publicznego. To prawda, że teatr publiczny ma być misyjny. Nie oznacza to
jednak jego zamrożenia ideowego, ale zgodę na eksperyment, podejmowanie
trudnych zagadnień, włączanie się w debatę o sprawach współcześnie ważnych. Tak
rozumianą misyjnością teatr publiczny różni się od teatru komercyjnego –
nastawionego na zysk i podporządkowanego zupełnie wolnemu rynkowi. Taką też
funkcję teatr publiczny pełni od początku. Niech za wzór służy Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale,
który służyć miał „obudzeniu sumień szlachty”, ale także krytyce fanatyzmu,
braku tolerancji, który jest każdorazowo brakiem szerszej perspektywy
spojrzenia.
Przestroga
Zarzutu
stawiane dziś „kulturowemu lewactwu” są wyjątkowo ogólnikowe. I wyjątkowo
podobne do krytyki teatru, jaka od czasów Ojców Kościoła wychodziła z łona
chrześcijaństwa. W dniu jubileuszu teatru publicznego w Polsce warto zastanowić
się choćby nad słowami księdza Józefa Stagraczyńskiego, który w tekście z 1872
r. (drukował go „Tygodnik Katolicki”) pisał tak:
„Teatr
w Polsce od dawna był plagą.
Dopóki
w Polsce panowały powaga, poczucie godności, surowy obyczaj, teatralne
widowiska nie mogły przekraczać właściwej sobie granicy. Odkąd wiatr zawiał z
Zachodu, z Francji, libertynizmu i pod względem przekonań religijnych i pod
względem moralności obyczajów, Polska wnet się nim zaraziła. Lekkiego serca
Polak skłonny do nowinek, czepia się łacno wszystkiego, co swawolą trąci, co
zwalnia z karności umysłowej i obyczajowej. Na widowisko rad bieży, skandalom
będzie przyklaskiwał ochotnie, znajomości z aktorkami zawierał, dla nich
porzuci obowiązki najświętsze dla rodziny, dla żony, dla dzieci, dla stanowiska
społecznego – nieokiełznana niczym fantazja do jak najfałszywszych
popchnie go przedsięwzięć. Dziś, jak O. Hieronim trafnie powiedział,
niejeden sławę Polski po teatrach roznosi – za kulisami scenicznymi czcigodne
imię nieszczęśliwego narodu kala.
Ku
schyłkowi rozbitej anarchią, nierządem, przekupstwem potężnej niegdyś
Rzeczypospolitej, teatra najświetniejsze dni miały.
Gdzie
czuć trupa, tam się gromadzą kruki. Na miejscach zgniłych wyrastają bujnie
trujące zielska, pasożyty”.
„Nie
zabraniamy ani nie możemy zabraniać teatrów: kto ma środki po temu, niechże
buduje "świątynię sztuki narodowej". Dla wielu Kościół już rzeczą
przestarzałą: taki nudny, wiecznie ten sam – niesmaczny: co innego teatr,
zawsze jakaś tam nowość, rozrywka, połechtanie nerwów – i nauka moralna.
Kto do kościoła nie chodzi, do "nowej świątyni", wyposażonej
dostatnio w kapłanów, w kapłanki, (rzecz to pociągająca), w śpiew, muzykę,
kazanie nowomodne, najgorliwiej i najpunktualniej uczęszczać będzie. Taki teraz
duch czasu, prawią dziennikarze, iż bez kościoła obyć się można, a teatr stał
się koniecznością. Im więcej teatrów, tym lepiej, dodają i cieszą się, że w
Kongresówce tyle "band teatralnych" włóczy się po miastach i
miasteczkach. U nas ma stanąć gmach "narodowej sztuki". Będzie to erą
odrodzenia, zmartwychwstania. Już uderzono młotkiem w kamień węgielny,
dobrowolny podatek narodowy wzniesie przybytek wspaniały, który będzie chlubą
miasta i prowincji.
Budujcie,
– niech się ta świątynia wzniesie wysoko – ponad wieże tumskie i starego
ratusza – niech już z dala świadczy o żywotności – narodu. Ale postawicie ją
bez nas! Chcieliście nałożyć kontrybucję na duchowieństwo, i wycisnąć z nas – w
imię ojczyzny – grosz kościelny na "ołtarz" aktorów i aktorek:
wszystko, co się wam przywidzi – w imię ojczyzny być ma. Utrzymujemy, że
ojczyzna tego po nas nie wymaga: głos pierwszego lepszego dzienkowca nie jest
jej głosem”.
„Dziennikarze
ostatnimi czasy rozbudzili znowu u nas gorącą chuć ku igrzyskom teatralnym, i
publiczność polska, z natury swej wiotka, rada nadstawiająca ucha tym, co
szumnie o sztuce narodowej, o powinności patriotycznej prawią, dała się porwać
ułudnym namowom i zaczęła głośno wołać o teatr narodowy: circenses”.
„Teatra
wszędzie pochłaniają olbrzymie sumy, które idą na aktorów, na aktorki, na opał,
na światło, na utrzymanie gmachu, na przybory rozmaite: nie ulęknie się tego
wszystkiego polskie ubóstwo, choć domu jeszcze nie ma, byle był bodziec rzekomo
patriotyczny. Pójdzie na marne polski grosz wdowi, a ani procentu
moralnego nie będzie. Nagrodzi nam to sztuka – arcydzieła sceniczne, przede
wszystkim swojskie!... Licha pociecha, w której zresztą fałsz się mieści. Gdzie
dziś arcydzieła? Czy we Francji? czy we Włoszech? czy w Niemczech? czy w
Warszawie? czy we Lwowie? czy w Krakowie? czy w Poznaniu? Ależ tam nikczemne
sztuczki, skandale uliczne, prywatne, urągowiska z Kościoła, wyśmiewiska z
zakonów, z duchowieństwa, słowem, z chrześcijańskich pojęć naigrawanie się
najbezczelniejsze sycą zgłodniałą, spiekłą od żaru niskich namiętności
publiczność. Oneć bogacą aktorów i aktorki, ale sztuka – ta zasłania
sobie oblicze na widok profanacji, wyuzdanej poniewierki, – dla niej miejsca
tam nie ma. Albo bezmyślna niemiecka "Posse", albo bezwstyd francuski
zapanowały w "świątyni sztuki". Zepsuta teatrem i dziennikarstwem
publiczność nie ma zresztą już zmysłu dla arcydzieł: jeżeli raz tam kiedyś mają
przedstawić rzecz jaką np. z Szekspira, trzeba szukać, żeby się
spektatorowie (b) zebrali. Jeżeli u nas skandalów wyraźnych nie
grają, co rzadko, tedy figliki, na które zaiste nie warto piec się w dusznej
atmosferze. A przecież nazywa się to szkołą dla młodzieży, podnietą
patriotycznych uczuć, dźwignią społeczeństwa”.
„Występuje
znowu na scenę z chwilą "Odrodzenia" – a iż ona
"Renaissance" wskrzeszonym jest pogaństwem, i teatr to znamię na
sobie nosi. Dziś już zgoła jest tym samym, czym był w dobie swego ostatecznego
spaczenia, rozprzężenia, upadku. X. Gaume w godnej powszechnej uwagi
książce swojej o Duchu Świętym ("Deo ignoto"), i o jego
przeciwniku, teatra wprost zborzyskiem diabelstwa mieni. Tam on święci swoje
tryumfy, tam bogiem jest w całym znaczeniu, jak był ongi w posągach, w
bałwochwalnicach i w wszelakich dziełach a instytucjach pogańskiego świata.
Jeśliby się to zdanie komu przesadzonym widziało, sprzeczać się nie chcemy,
odsyłamy do dzieła, a utrzymujemy tyle, że teatr dziś zeszedł na najniższy
szczebel upodlenia swojego, że jest szkołą zepsucia pod wszelakim względem.
Naprzeciw jakim bądź teoryjkom, wywodom, wzniosłym ideom, krzykom
"moralnego oburzenia", stawiamy fakt, a fakt nasze słowa popiera
tak silnie, że go niczym obalić niepodobna. Teatr dzisiejszy urąga wbrew
wszelkim pojęciom o sztuce, o tendencji moralnej, o szlachetnym zadaniu około
budzenia lub krzepienia uczuć patriotyczno-narodowych, uczenia dziejów
ojczystych i ojczystego języka, czym wszystkim zasłaniają się prędko ślepi, a
bezmyślni jego zwolennicy. Chciano teatrem zastąpić Kościół nawet (Dziennik
Poznański!), a bluźniercy nie dostrzegają, że zeń nie ma nic, jeno zepsucie
chrześcijańskiej moralności, zawroty w głowach, zaślepienie godne pożałowania,
moralna, intelektualna, i jeżeli chcecie, majątkowa ruina”.
Niech
na te stwierdzenia światło rzucą fragmenty dwóch innych tekstów.
Pierwszy
pochodzi z Popiołów Żeromskiego:
„„-
Czy tu myślicie do rana siedzieć? Teatr!
-
Prawda – wołano — teatr! Teatr się zaczął. Co żywo! Zbierajcie się. Kończcie!
[…]
Cała
banda z hałasem minęła salony klubu i wypadła na ulicę. Mżył drobny, zimny
deszczyk. Ciemności niezgłębione panowały naokół. Nigdzie nie było widać ani
fiakrów, ani przewodnika z latarnią, więc całe towarzystwo głośno hałasując
ruszyło środkiem ulicy po błocie. Jarzymski chwycił Rafała pod rękę i pociągnął
go naprzód:
-
Idziemy na teatr…
-
Teatr… Czy to tego Bogusławskiego?
-
Co pleciesz?!
-
A przecież go wszyscy chwalą, co widzieli…
-
U was na wsi?
-
A no…
-
Wiedzże o tym, że tamto jest buda, o której się nawet nie mówi. Dobre to sobie
jest dla
stangretów,
lokajstwa, łyków i wszelkiej gawiedzi z miasta. Nigdy się z tym nie odzywaj, że
chcesz to widzieć, bobyś się finalnie skompromitował. No i mnie przy tej
okazji… Idziemy na théâtre de société, do Radziwiłłowskiego pałacu…
-
Ależ dobrze! Nie wiem o niczym…
-
Trzeba, żebyś wiedział, skoro jesteś między ludźmi należącymi do socjety. I tam
chodzi wprawdzie banda Sołtykowska i Sapieżyńska dla pokazania na złość nam
swej polakierii, ale główny kontyngens widzów – to motłoch. Uważasz?
-
Jeszcze jak!
Drugi
pochodzi z książki Poema muzykalne.
Studia i operze w Polsce w okresie romantyzmu Aliny
Borkowskiej-Rychlewskiej: „Na drodze transformacji między tekstem włoskim a
polskim nieco odmienne kształty przybrał przedstawiony w Traviacie świat paryskich kurtyzan, z którego wywodziła się główna
bohaterka opery. Tłumaczyć wypowiedzi Violetty, Flory i ich gości zebranych
podczas zabawy […] Chęciński sięgnął do określeń nie sugerujących lubieżności
tak bezpośrednio, jak czyni to tekst oryginału. Polska Violetta przemawia
subtelniej niż Violetta Piavego, w sposobie wysławiania zbliżając się raczej do
dobrze wychowanej panny niż do znającej sztukę uwodzenia kurtyzany. Być może ta
właśnie cecha przekładu Chęcińskiego – wysubtelnienie owego aspektu dramatu,
który najsilniej godził w przyzwyczajenia publiczności oraz budził najgorętsze
emocje i oburzenie moralistów – przyczyniła się do większej popularności Traviaty na warszawskiej scenie”.
Z
poważaniem,
Marcin Bogusławski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.