Z nostalgią wracam do słów Michela Serres'a, w których odżegnuje się on od "filozofii podejrzeń", pełniącej rolę "prokuratora", "osądzacza" (denouncer) i korzystającej z metod "policyjnego typu".
Tęsknię także za poszukiwaniem języka, który miast krytyki proponuje pozytywne alternatywy, odsłania możliwości, pozwala człowiekowi stawać się bardziej ludzkim.
Taka postawa wydaje mi się głęboko humanistyczna -za to doceniono Serres'a nagradzając Go Nagrodą Nonino 2014.
Taka postawa sprzyja ukształtowaniu każdego z nas jako trubadura wiedzy, "eksperta od wiedzy formalnej czy eksperymentalnej, dobrze zorientowanego w naukach przyrodniczych, [zarówno tych] zajmujących się przyrodą ożywioną, [jak i] nieożywioną; bezpiecznie czującego się [at safe remove] w naukach społecznych, z ich krytycznymi raczej, niż organicznymi prawdami, z ich banałami i pospolitymi informacjami; przedkładającego czyny nad stosunki, bezpośrednie ludzkie doświadczenie nad pomiary i dokumenty. Podróżnika przez naturę i społeczeństwo. Miłośnika rzek, piasków, wiatrów i gór. Obieżyświata, którego zachwycają odmienne sposoby zachowania [different gestures] i różnorodne krajobrazy. (…) Znawcę języków starożytnych, tradycji mitycznych i religijnych. Wolnego ducha i wybornego wykładowcę. (…) [Człowieka] zarazem archaicznego i nowoczesnego, tradycyjnego i futurystycznego, humanistę i naukowca, (…) osobę śmiałą i rozważną”, nade wszystko „płonącą miłością do Ziemi i ludzkości".
***
Aby mogło się to zrealizować, potrzeba jednak takiej wspólnej przestrzeni, w której punktem wyjścia nie będą teologiczne debaty i traktaty, nie światopoglądowe uprzedzenia, nie upolityczniona pamięć, ale - jak w przejmującym wyznaniu pisze Jarosław Kubacki - "Raczej uznanie tego niezaprzeczalnego faktu, że po prostu jesteśmy, istniejemy, działamy. Czy komuś się to podoba, czy nie, fakt ten musi być po prostu zaakceptowany". A wspólna przestrzeń jest taka, jak język, którym operuje (granice naszego języka to granice naszego świata, czyli Wittgenstein "w sferze ogólnej czy świeckiej"; "lex orandi – lex credendi. Czyli: pokaż mi jak się modlisz, a powiem ci, w co wierzysz. Sposób w jaki opisujemy Boga, słowa których używamy, mają znaczenie. I to duże"* - w sferze sacrum).
***
Nasz dyskurs jest mocno spolaryzowany. I trochę boję się, że walka "dżenderyzmu" a "antydżenderyzmem", przeciwnków aborcji ze środowiskami (bardziej) liberalnymi, domorosłych historyków z osobami tropiącymi ich nadużycia (vide Resortowe dzieci) itd. itp. więcej kwestii przesłania niż odsłania. Przesłania, w moim odczuciu, kwestię fundamentalną - owej akceptacji tego, że się różnimy i tacy po prostu jesteśmy. Mamy prawo do swoich poglądów, moralnych kodeksów, religijnych praktyk. Ale mamy też obowiązek odróżniania tego, co prywatne od tego, co publiczne, a więc pamiętania, że sfera publiczna nie jest "polem krucjaty w imię poglądów", i "tendencyjnych interpretacji prawa", które te poglądy pozwalają ucieleśnić [Ewa Łętowska].
***
W pełni zgadzam się z Ewą Łętowską, że nasza demokracja cierpi na chroniczne "gwałcenie zasady neutralności światopoglądowej władzy publicznej" [wyróżnienie moje]. Przykłady można tu mnożyć. Można też starać się jakoś je typologizować, wszystkie jednak są niebezpieczne.
***
Niebezpieczne jest choćby ideologiczne upolitycznianie przeszłości, w tym m. in. (a) próba usprawiedliwiania własnych porażek przez dorabianie "złej przeszłości" tym, którym się udało, (b) kult martyrologicznego modelu patriotyzmu czy (c) wymazywanie pozytywnych wydarzeń i postaci, niewygodnych z powodów ideologicznych. Niech przykładem pierwszego zjawiska będą Resortowe dzieci, drugiego - kult Sienkiewicza, trzeciego - zesłanie do lamusa niepamięci Ludwika Waryńskiego, ważnego działacza tradycji niepodległościowej i pro-robotniczej.
***
Niebezpieczny jest konformizm, który powoduje, że władza publiczna boi się konfrontacji z instytucjami mającymi znaczne wpływy społeczne. Tutaj przykładem może być stanowisko Bartosza Arłukowicza w sprawie Ośrodka Odwaga. Złożyłem do Ministerstwa Zdrowia zapytanie ws. funkcjonowania tego Ośrodka, wskazując, że materiały, które udostępniane są na jego stronie wskazują, że Ośrodek poddaje terapii osoby homoseksualne. Przykładowo można tam przeczytać następujące świadectwa:
"Dziś widzę, że Pan Bóg wszystko przemienił w łaskę. Gdy już nie mogłem ze sobą wytrzymać, zacząłem do Niego wołać z głębi serca: Ulituj się, pomóż mi. Pan Bóg od razu mnie wysłuchał. Dał mi siły, żebym zerwał wszelkie kontakty ze środowiskiem gejowskim, z pornografią, z masturbacją. To był cud - Pan Bóg powoli zaczął mnie prowadzić do tego, bym odkrył swoje powołanie. Prawda o mnie zaczęła mnie wyzwalać: jestem pełnowartościowym mężczyzną, powołanym, by być mężem i ojcem.
"Gdy pół roku temu najmłodszy syn powiedział o swoich skłonnościach homoseksualnych był to dla nas, rodziców, cios i grom z jasnego nieba. Jak dobrze, że powiedział to nam obojgu jednocześnie, siedząc w kuchni przy herbatce, bo oniemiałam i prawie spadłam z krzesła.
Wtedy to mąż, doktor nauk biologicznych, przytomnie powiedział, że nie ma dowodów na to, że ze skłonnościami homoseksualnymi człowiek się rodzi i taki musi pozostać. Poza tym byliśmy zupełnie nieprzygotowani do tematu, o którym wiedzieliśmy, że istnieje, a my nie mamy z tym nic wspólnego. Problem nas przerastał, czuliśmy się z mężem bezradni, bezsilni, choć syn cierpiał i potrzebował naszej pomocy. Bardzo szybko znaleźliśmy kontakt z ODWAGĄ. Daliśmy te namiary naszemu synowi ze słowami, że mu się może przydadzą, gdyby chciał podjąć decyzję o terapii. I czekaliśmy.
"W jednej z książek przeczytałem o lubelskiej ODWADZE. Napisałem do ODWAGI rozpaczliwy list. Skontaktowałem się telefonicznie, potem rozmawiałem osobiście na miejscu. Zostałem przyjęty na miesięczną terapię. Z nadzieją czekałem na rozpoczęcie.
Zaczął się proces pracy nad sobą, żmudnego, trudnego, czasami bolesnego zagłębiania się w siebie, kontaktu z uczuciami, docierania do prawdy o sobie.
Już wcześniej wiedziałem, że mój problem nie jest moją winą i nie jestem za niego odpowiedzialny. To wynik jakiegoś zranienia gdzieś we wczesnym dzieciństwie, niezamierzony i nieświadomy. Także dzięki książkom, rozmowom, wiedziałem, że jakby nie w pełni jestem odpowiedzialny za decyzje i wybory, bo nie były one podejmowane w pełnej świadomości i pełnej wolności. Ale więcej miałem dowiedzieć się na lubelskiej terapii, dzięki różnym psychodramom przeżyć coś czego brakowało, doświadczyć na głębokim poziomie, wpisać w siebie, nadrobić, uzupełnić.
Terapia grupowa w ODWADZE odbywała się na różnych pokładach osobowości. Nie przypuszczałem, że każdy z nich: intelektualny, duchowy, psychiczny i fizyczny tyle skorzysta. Wiele się o sobie dowiedziałem, przeżyłem. Dziś czuję się odblokowany. Poczucie solidarności i wspólnoty z kolegami w różnym wieku podziałało wzmacniająco. Nie stało się to z dnia na dzień. Minęło kilka miesięcy zanim zaowocowała terapia, a nawet przyniosła zaskakujące efekty.
Dziś mogę powiedzieć, że jestem wolny od problemu. Młodzi mężczyźni już mnie nie interesują, wzrok czysty tylko ślizga się po mijanych twarzach. Interesuje mnie wyłącznie żona, z nią żyję i daję, ile mogę. Zaczęliśmy budować na zgliszczach jakby nową relację: szczerą, otwartą, opartą na przebaczeniu, bo wiele mi wybaczyła.
Nie byłbym szczery, gdybym nie napisał, że czasami odzywa się we mnie wspomnienie tamtego związku. Jest pełne niesmaku i nienawiści do siebie. Jak cierń uwierający wywołuje ból.
Bóg mi wybaczył. Ja pracuję, aby całkiem wybaczyć sobie.
Trudno nie zaniepokoić się wymową tych tekstów. Wszystkie wskazują, że Odwaga prowadzi terapię reparatywną, niezgodną ze współczesnymi normami medycyny. Bartosz Arłukowicz nie dostrzegł jednak tego niebezpieczeństwa. Odwrotnie, opierając się wyłącznie na sprawozdaniach Ośrodka wskazał, że Odwaga prowadzi pozytywną działalność wspierającą. A ja próbuję zakwestionować prawo do różnic światopoglądowych.
***
Niebezpieczne jest w końcu tworzenie enklaw, które działalność na wskroś polityczną i publiczną pozwalają wyłączyć z działania stosownych zapisów konstytucyjnych. Tak jest w przypadku zespołów parlamentarnych, choćby tego Poseł Beaty Kempy do spraw walki z ideologią dżender. Kempa zapowiada (patrz Newsweek) walkę polityczną z dżender w ramach tego zespołu, mówi o powołanym w jego ramach ekspercie - ks. Dariuszu Oko. Istnienie takich zespołów parlamentarnych traktuje się jednak jako działalność nie-polityczną. W odpowiedzi z Sejmu napisano mi wprost, że "posłowie mogą tworzyć zespoły poselskie na zasadach innych niż polityczne" i stanowią one wyraz ich zróznicowanego światopoglądu. Ze względów innych niż polityczne można powołać anty-dżenderową klubo-kawiarnię. Zabawę w niepolityczny charakter zespołów parlamentarnych jest za to politycznym gwałtem na prawie.
***
Gdzie leży problem? Moim zdaniem w rozejściu się zapisów Konstytucji i praktyce wdrażania transformacji ustrojowej i administracyjnej.
Zapisy Konstytucji jednoznacznie opowiadają się po stronie takiego państwa demokratycznego, u którego podstaw leżą takie zasady, jak:
"równość ze świadomością istniejących różnic";
"akceptacja indywidualnej autonomii w osiąganiu celów pod warunkiem, że nie jest ona związana ze szkodą społeczną [...]";
"niezbędność legalnej podstawy mechanizmu zróżnicowania społecznego;
"pełna wolność poglądów przy tolerncji odmiennych opinii i likwidacji 'syndromu wroga'";
"negocjacyjna, pokojowa forma rozwiązywania konfliktów" czy
"ochrona interesu mniejszości" [Witold Kieżun, Patologia transformacji].
Praktyka transformacji od początku oparta była jednak nie na koncepcji państwa pluralistycznego i światopoglądowo neutralnego, ale na koncepcji preferującej naukę społeczną Kościoła Katolickiego, w tym jego aksjologię. Potwierdza to choćby Jerzy Regulski, który w materiałach wydanych przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów pisał "jest oczywiste, że taka (socjalistyczna) rola państwa jest nie do pogodzenia z zasadami demokratycznego państwa prawa. Państwo nie może być już aparatem ucisku, ani nawet narzucać swoim obywatelom "jedynie słusznych" rozwiązań. Rola państwa musi być zdefiniowana na nowo. Nie chcę jednak tutaj wnikać w teorie nowoczesnego konstytucjonalizmu, które dostarczają wielu myśli i koncepcji w tym zakresie. Dla dalszych rozważań wystarczy przykładowe stwierdzenie, że państwo musi być rozumiane jako "dobro wspólne wszystkich obywateli, a jego celem i racją istnienia jest troska o stworzenie im wszystkim optymalnych warunków wszechstronnego rozwoju. W katolickiej nauce społecznej mówi się tradycyjnie o czterech podstawowych funkcjach państwa, które są niejako uszczegółowieniem owego zasadniczego celu:- zabezpieczenia podstaw dobrobytu,
- zabezpieczenia porządku prawnego,
- zabezpieczenia warunków rozwoju kultury narodowej,
- zagwarantowania bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego" oraz
"Zasada pomocniczości, wywodząca się jeszcze ze Starego Testamentu i rozwinięta przez naukę społeczną Kościoła, obecnie jest uznawana jako jedna z podstaw organizacji państwa demokratycznego".
Nie ma tam mowy o innych koncepcjach państwa. A Biblijne korzenie zasady pomocniczości pozwalają wywieść ze Starego Testamentu istnienie... powiatów.
***
Myślę, że czas rozpocząć dyskusję nad tym, jaki model państwa prezentuje Konstytucja. A jaki - od lat - wdraża się w życie kodując nam w głowie określony język, za którym skrywa się określony świat. Mówiąc inaczej - znów za Łętowską - trzeba podjąć wysiłki, by Konstytucja stała się dla nas noszoną codziennie marynarką, a nie sztandarem wyciąganym od święta. I by dzięki niej, to, co publiczne sprzyjało temu, że zwyczajnie jesteśmy rózni. A to, co prywatne pozwalało nam nie lubić dżender.
__________
*Cytuję tekst Kazimierza Bema, Nasz gender w liturgii.
Przywołuję także wywiad z Ewą Łętowską Polityka gwałci prawo z dzisiejszej Gazety Wyborczej oraz tekst Jerzego Regulskiego Nowy ustrój. Nowe szanse. Nowe problemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.