wtorek, 29 stycznia 2013

DEMOKRACJA? O POLSKIEJ POLITYCE NAKAZU

Burza, która rozgorzała po piątkowych głosowaniach w polskim Sejmie daję nadzieję.
Daje nadzieję na to, że duża - i ważna - część społeczności nie akceptuje już para-standardów rządzących naszym życiem politycznym.

Cieszyć może to, że jest to ruch kompleksowy. Odnosi się więc nie tylko do najbardziej skandalicznych - bo najbardziej jawnych - zachowań w stylu poseł Krystyny Pawłowicz. Ale dotyka także kwestii bardziej groźnych, bo niejawnych, jak problem legitymizacji poglądów wygłaszanych przez Ministrów Najjaśniejszej Rzeczypospolitej.
Z satysfakcją przyjmuję więc fakt, iż grono polskich naukowców (w tym pracowników UŁ, jak prof. Elżbieta Oleksy i prof. Stanisław Obirek) wystosowało list piętnujący postawę poseł Pawłowicz.

Z jeszcze większą satysfakcją witam inicjatywę Projektu-Polska, który zwrócił się do Ministerstwa Sprawiedliwości o ujawnienie autorów i treści ekspertyz, pozwalających Ministrowi Jarosławowi Gowinowi uznać projekty ustaw o związkach partnerskich za niekonstytucyjne. 

W końcu złośliwą uciechę budzić mogą także programy publicystyczne. Trzeba dużo złej woli, by - bez względu na wyznawane poglądy - nie zobaczyć różnić w "argumentacji" między lewicą (do której wrzucę, umownie, i SLD i Ruch Palikota), a prawą stroną sceny. Choćby wczoraj w programie Tomasza Lisa spokojnym argumentom Ryszarda Kalisza i Andrzeja Rozenka towarzyszyła histeryczna paplanina Andrzeja Dery, który nie tylko nie odróżnia związków partnerskich od małżeństw, ale nadto utrzymuje, że "przecinek jest spójnikiem". [Smutne jest to, że nic nie da się powiedzieć o Stefanie Niesiołowskim, tendencja do koniunktiralnej zmiany barw przekłada się tu bowiem na przemilczanie poglądów: zgodnie z linią Premiera wysuwał argumenty za przesłaniem projektów do Komisji, ale w kontekście Anny Grodzkiej na moment odsłonił się ze swymi mało subtelnymi przekonaniami]. 

Bez względu na wszystko, minione wydarzenia potwierdziły przykrą okoliczność - parlamenatrzyści zupełnie nie rozumieją tego, czym jest demokracja.
Skoro zaś nie rozumieją tego osoby najbardziej bezpośrednio zaangażowanej w jej "istoczenie", to nie może dziwić brak zrozumienia dla demokracji wśród reszty obywateli.

Podstawową chorobą polskiej sceny politycznej jest to, że działa ona podług schematu - albo istnieją absolutne wartości (w tym absolutne, niezmienne dobro wspólne), albo mamy do czynienia z nihilizmem i anarchią. Takie status quo podtrzymywane jest także przez Kościół, czego efektem jest straszenie papierowymi tygrysami postmodernizmu i relatywizmu, które pewien dyrektor z Torunia niezręcznie nazwał libertynizmem. 

Prawda o demokracji jest zaś taka, że dzieje się POMIĘDZY. 
Czyli w świecie, w którym czasowe, skończone byty ludzkie nie mogą posiąść wiedzy nieczasowej i nieskończonej, ale które jednocześnie nie są zdane na indywidualne preferencje i aksjologiczny chaos.
O tym, że teza Dostojewskiego, iż w obliczu śmierci Boga wszystko wolna jest jawnie nieprawdziwa pisał Stefan Amsterdamski (albo inaczej: teza jest prawdziwa, ale tylko dla absolutysty i fundamentalisty). Zdaję sobie jednak sprawę, że dla polskiej prawicy jego głos może być uznany za ideologiczny. Dlatego w swojej refleksji odwołam się nie do Amsterdamskiego, a do Marka Szulakiewicza.

W Filozofii jako hermenutyce wysuwa On postulat filozoficznej "legityimizacji władzy i działalności politycznej". Taki sposób uwierzytelniania władzy wydaje mu się potrzebny dlatego że XX wiek odsłonił słabości wszelkich form ustrojowych; w przypadku demokracji pośrednich największą bolączką jest legitymizowanie władzy prawem wyborczym. Jest to bolączka, gdyż prawo wybory wynika z wolności obywatela, kiełznanej na ogół przez warunki materialne, standard życia czy poczucie bezpieczeństwa. Powoduje to, że kryterium oddania głosu nie ma często związku z wartościami i światopoglądem, ale z kalkulacją pragmatyczną. W naszych warunkach - o czym Szulakiewicz nie pisze - jest także formą eksperymentu: co tym razem okaże się mniejszym złem. 
Mówiąc o legitymizacji demokracji przez filozofię Szulakiewicz myśli nie o dowolnej koncepcji filozoficznej, ale o tej, która wpisana jest w samą demokrację. Uważa On bowiem, że demokratyzacja kulty jest efektem rosnącej świadomości hermeneutycznej, a więc przekonania, że skończonemu człowiekowi nie jest dostępna wiedza nieskończona. Prawdy tedy są zawsze ludzkie, są zawsze formą interpretacji świata i zawsze wykuwają się w dialogu. 
Filozofia polityki - mówi Szulakiewicz za Marią Szyszkowską - jest formą samowiedzy człowieka-demokraty, a więc (samo)refleksją nad mechanizmami władzy prowadzoną "w kategoriach antropologicznych i aksjologicznych".

Podstawowym elementem demokracji jest przekonanie o wolności obywateli, wpisane w strukturę naszej wspólnoty stosownymi artykułami Konstytucji.
Oparcie demokracji na wolności skutkuje z kolei tym, że obce jej mechanizmom muszą być wszelkie poglądy i postawy fundamentalistyczne, "hierarchizujące", a to dlatego że wiążą się one "z relacją rozkazywania i autorytetu" (doskonała ilustracją są tu poglądy Jacka Bartyzela czy innych autorów związanych z ruchem monarchistycznym - przekonanie o istnieniu prawdy, jedynej, absolutnej i dostępnej człowiekowi hic et nunc jest nie do pogodzenia z demokracją). Innymi słowy - wiąże się z obcą demokracji polityką panowania

Demokracja zastępuje panowanie "antropologią i polityką uznania", wiąże się z daną sytuacją, z przeżywanym przez wspólnotę czasem, otwiera na "świat jako sferę publiczną". Dąży do wyeliminowania przemocy, zastępując ją rozmową, wymianą racji, racjonalnym sporem. 

W rozmowie z moją przyjaciółką-pedagożką powiedziałem kiedyś, że w sytuacji, gdy człowiek zna wartości absolutne, może tylko tresować dzieci w ich przestrzeganiu. Wychowywać zaś może w sytuacji, gdy wartości i świat, którego wartości są elementem, nie jest oczywisty, a więc gdy decyzje wymagają namysłu i odpowiedzialności, a nie zastosowania wyuczonego algorytmu.

Tak samo jest z demokracją, która jest "zinstytucjonalizowaną fromą publicznego uznania niepewności", w której strukturę wpisane jest przekonanie, że nie wiadomo jak działać należy, ale wiadomo  jak działać można. Możliwości bowiem zawsze jest wiele, a wybór musi dokonywać się tylko w obliczu jednego priorytetu - umożliwieniu ludziom działania wynikającego z ich wolności i równości wobec prawa. Prawo zaś winno te możliwości kodyfikować, ich aktualizację pozostawiając jednostkom, tak samo, jak pozostawiając im ocenę postępowania innych.

By jednak szanować wolność innych, trzeba najpierw ich rozumieć. 
Rozumienie tedy musi z góry wykluczać każde podejście do cudzych racji zakładających z góry, że tylko świat ułożony podług mojego poglądu, jest światem właściwym.
Tę strukturalną eliminację przemocy z procesu demokratycznej komunikacji pokazali - każdy na swój sposób - Hans-Georg Gadamer i Jurgen Habermas. 
I myślę, że lekturę tych autorów - obok postulowanego przez Daniela kursu logiki i retoryki - winni przejść wszyscy parlamentarzyści.

Jeśli wolę rodzimych monarchistów od PiSu, PSL czy części PO, to dlatego że nie boją się racji stojących za ich poglądami. Jeśli ks. Rafał Trytek nawołuje do palenia gejów, to dlatego że nie jest demokratą i nie chce nim być.
Działania Pawłowicz, ale i działania Gowina, są bardziej niebezpieczne. Wynikają bowiem z tego samego źródła, co działania Trytka, przebrane są jednak w demokratyczne szaty, udając otwartość, symulując próby (z)rozumienia...

    


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...