Nie zawsze warto obrażać się na to, co minione. Nie zawsze też służąca obecnym standardom słuchania "historyczna wierność" wychodzi muzyce na dobre. Choćby w przypadku Liszta - jak słusznie podkreśla Łukasz Borowicz - współczesna niechęć do portamenta i rubata okazuje się niedźwiedzią przysługą. I jak Liszta lepiej szukać w nagraniach dawnych, tak i Beethovenowski "Fidelio" swe najlepsze realizacje ma już dawno za sobą.
Mój pierwszy kontakt z operą Beethovena był jednoznacznie negatywny. Dyrygowany przez Monstrum - Herberta von Karajana (który ujmuje mnie niemal wyłącznie w nagraniach z lat 50. XX wieku) - był monstrualnie nudny. Z nieznośnie groteskową Marceliną Helen Donath czy akademicko pomnikowym Florestanem Jona Vickersa.
W piękno "Fidelia" uwierzyłem dzięki Wilhelmowi Furtwaenglerowi, który - mimo ewidentnych usterek akustycznych - stworzył niezapomnianą kreację. Symfoniczną na miarę nie-operowości tej muzyki, pełną barw i na wskroś ludzką. Niemała w tym zasługa obsady. Fidelia/Leonorę zaśpiewała Martha Moedl, najwspanialszy (moim zdaniem) dramatyczny sopran tamtej doby. Doskonale postawiony, o głęboko czerwonej, matowej barwie. Posłusznie oddający wszelkie emocje i aktorskie intencje śpiewaczki. Kapitalnym Florestanem był tam młody Wolfgang Windgassen, czarujący metalicznym połyskiem swobodnie prowadzonego i wyrównanego tenoru. Najpiękniejszą Marceliną na płytach okazała się zaś Srebrenka [Sena] Jurinac. Furtwaengler wiedział, co robi, rezygnując z głosu subretkowego na rzecz pełnego lirico-spinotwego sopranu. Jurinac stworzyła postać bardzo wyrazistą, doskonale oddając młodzieńczo "złożone" uczucia swojej bohaterki. [Jaka szkoda, że jej śmierć 22 listopada br. przeszła u nas bez echa; cóż, ani o Niej, ani o Moedl jakoś trudno w Polsce pamiętać...].
Teraz odsłuchuję rejestracji spektaklu z MET z 1951 r. Orkiestrę prowadzi Bruno Walter, czytając Beethovena przez pryzmat niepokojów Mahlerowskich. Jest mniej klasyczny niż Furtwaengler, ale narracja ma większy nerw. Wręcz słychać, że na scenie odgrywa się niezły kryminał. Mimo że głos już nie ten i góry brać trudniej niż kiedyś, Fidelia/Leonorę przejmująco śpiewa Kirsten Flagstad znajdując doskonałe porozumienie z Setem Svanholmem (Florestanem). Jak na dzisiejsze standardy nagranie jest zbyt manieryczne, orkiestra nie zawsze schodzi się jak należy (choć może to tylko wrażenie wynikające z nie najlepszej jakości nagrania?) i nie zawsze wszystko jest czysto (kiksują choćby trąbki w kodzie "Abscheulicher! Wo eist du hin?"). Ale jakże świeżo brzmi w tym ujęciu Beethovenowska partytura. Jakiż magnetyczny urok z niej emanuje.
Dla Jurinac wyżej oceniam Furtwaenglera. Ale oba nagrania są absolutnie godne polecenia. Zwłaszcza tym, którzy - jak ja kiedyś - spisali "Fidelia" na straty.
http://www.youtube.com/watch?v=WTUOTQKSG3E
http://www.youtube.com/watch?v=WJNWtJB6cuo&feature=related
http://www.youtube.com/watch?v=Wmt8bImhucw
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”
Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...
-
Nie będę krył, że należę do tej części melomanów, których cieszy "historycznie poinformowany" nurt wykonywania muzyki dawnej. Nam...
-
Nasze muzyczne czasy dotknięte są frenezją - żarliwym, do krwi, rozmiłowaniem w muzyce baroku. Nic tak nie roznamiętnia zmysłów, jak kol...
Wśród ciekawych nagrań warto wspomnieć o radosnej, współczesnej wersji Leonarda Bernsteina z Birgit Nilsson oraz dziwną wersję z Christą Ludwig (!) jako Leonorą. Ale zgadzam się, Furtwangler, pomimo 60 lat od nagrania, wciąż jest najlepsze :)
OdpowiedzUsuń