Polski klasyk ustalił, że mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale po tym, jak kończy. Myślę, że ów bon mot rozciągnąć można i na kobiety, i na przedsięwzięcia, zwłaszcza te, które niejako z definicji mają być twórcze. Zastosować można go więc również do polskiej prezydencji w UE rozpoczętej - na niwie kultury - prapremierą III Symfonii Pawła Mykietyna i symbolicznie zakończoną dziś ponownym wykonaniem tej kompozycji. W tym wypadku rzeczywiście koniec był lepszy od początku!
Wieczór prapremierowy przekonał mnie, że mamy do czynienia z utworem znakomitym. Mykietyn swobodnie bawił się formą łącząc swe zamiłowania do mikrotonów czy punktualizmu z odpisami z hip-hopu. Był tu loop (choć w zasadzie zamiłowanie do zapętlonej repetytywności to stały element kompozycji Mykietyna), były hip-hopowe rytmy, był pomysł na scratch (narracja trzeciej części symfonii przywodzi na myśl zwalniającą się i przyspieszającą płytę płytę gramofonową po której skrobią instrumenty) no i była rapująca (a czasem też slamująca) Jadwiga Rappe. Solistka potrafiła szczerze bawić się tą muzyką. Potrafiła także wydobyć z niej całą paletę ludzkich uczuć - od obrzydzenia, codziennego spleenu, po doznania - powiedzmy - egzystencjalne. Nie znalazła jednak godnych partnerów ani w orkiestrze Filharmonii Narodowej, ani w dyrygencie - Reinbercie de Leeuw.
Na szczęście podobnych odczuć nie miałem dzisiaj. AUKSO pod wodzą Marka Mosia stanęła bowiem na wysokości zadania. Jej gra była doskonale selektywna, bezbłędna rytmicznie, niewiarygodnie motoryczna i kolorowa. Muzycy jak ryba w wodzie czuli się w tej mieszaninie stylów i nastrojów nie tylko towarzysząc Rappe, ale doskonale jej współpartnerując. Symfonia była pięknie rozplanowana dramaturgicznie. Osiągając swą kulminację przy słowach "siedzę siedząc leżę szum rytm widzę widząc" etc, z których - na tle ostinatowego rytmu, na tle interweniujących smyczków - Rappe wydobywała egzystencjalną treść i po których orkiestra przechodzi w połączenie syreny alarmowej z hałasem nadlatujących meserszmitów [brzmiało niemal jak cytata z Trenu ofiarom Hiroszimy].
Należycie wybrzmiało też dowcipne zakończenie, w którym Mykietyn puszcza oko do słuchaczy (perkusista otwierający z hukiem butelkę szampana; tekst mówiący: tak tak, teraz czas na oklaski...).
O ile prapremiera przekonała mnie do tego utworu, o tyle po dzisiejszym koncercie będę twierdził, że mamy tu do czynienia z prawdziwym chef-d'oeuvre! I po cichu będę liczył, że może za czas jakiś zagrają je w Łodzi.
I wszystko by było pięknie, zarazem dowcipnie i podniośle, gdyby nie to, że odeszła dziś Cesaria Evora. Jest mi autentycznie smutno. Ale mam poczucie, że swą muzyką, że swym głosem pozostanie z nami bardziej żywa niż by się to nam wszystkim mogło wydawać!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”
Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...
-
Nie będę krył, że należę do tej części melomanów, których cieszy "historycznie poinformowany" nurt wykonywania muzyki dawnej. Nam...
-
Podróż zimowa z poezją Stanisława Barańczaka to opowieść pozbawiona nawet iskier nadziei. Jest trzeźwa, ostra i smutna ocena naszej wsp...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.