piątek, 25 września 2020

HAYDNOWSKA APTEKA W ŁODZI

 

Wybór Aptekarza Josepha Haydna jako opery przygotowywanej przez wokalistów-studentów łódzkiej Akademii Muzycznej we współpracy z Teatrem Wielkim w Łodzi uważam za pomysł kapitalny. W dziwnym czasie pandemii może służyć ono szlachetnej rozrywce, nie wymagając skomplikowanych analiz, a przynosząc sporo powodów do radości.

Dziełko ma czytelną intrygę, prowadzoną konsekwentnie w rejestrze buffo (Haydn zmniejszył liczbę bohaterów oryginalnego libretto Goldoniego, którego intryga ma charakter mieszany). Ma wdzięczną muzykę. Jego rozmiar jest idealny na czas Covidu — w gruncie rzeczy spektakl dałoby się zagrać bez przerwy skracając czas przebywania razem przez publiczność i pracowników Teatru. (Nie jest to sprawa nieistotna. Teatr zapewnił nam mierzenie temperatury na wejściu, stanowiska do dezynfekcji rąk, o zasadach sanitarnych przypominały komunikaty dźwiękowe i wizualne, pracownie i pracownicy mieli maski i rękawiczki, miejsca wyłączone z użytkowania były czytelnie oznaczone. Niemniej warunki formalne to jedno, zachowanie ludzi — drugie. Po zgaszeniu świateł ludzie ściągali maski lub wieszali je sobie pod brodą. Także osoby zanoszące się kaszlem, wydmuchujące nos i być może dla poprawy wentylacji z cmokaniem ssące cukierki; jako że wchodząc składa się oświadczenie o stanie zdrowia i stosowaniu się do regulaminu myślę, że powinno się takim osobom zwracać uwagę, a gdy trzeba prosić o opuszczenie widowni). Wydaje mi się, że Aptekarz jest również znakomity pedagogicznie. Jasna konstrukcja, czytelne afekty, miejsce na improwizację. To partytura, z której można uczyć się retoryki muzycznej charakterystycznej dla tamtych czasów.

Komfort pracy nad muzyczną stroną dziełka zapewniła artystom reżyserka Eva Buchmann. W jej ujęciu akcja toczy się w (i wokół) samochodu, który jest zarazem mobilną apteką, jak i mieszkaniem. Fakt, że w bagażniku mieści się pralka i rozkładany prysznic, że wnętrze może być miejscem romantycznych schadzek za zaciąganymi zasłonkami i tak dalej i tym podobne, dodawał poszczególnym scenom humoru i lekkości. Postaci prowadzone są dynamicznie i konsekwentnie. Jak słyszałem zza pleców po podniesieniu kurtyny przed drugą częścią niektórym przeszkadzał fakt, że na scenie nic się nie zmieniło — scenografia pozostała niemal taka sama (różnice powodowało światło). Nie odczuwam tutaj jakiegoś specjalnego braku. Akcja toczy się przecież w jednym miejscu. Buchmann zaaranżowała scenę tak, by wydobyć na pierwszy plan młodych solistów, nie rozpraszając ani ich, ani widowni.

W jakiejś mierze pomocną „stałość” wprowadził także dyrygent, Michał Kocimski. Instrumentaliści grali ładnym dźwiękiem, czysto, zastanawiałem się tylko, czy wyjątkowo delikatny dźwięk klawesynu był słyszalny na całej widowni (nie jest to kwestia klawesynu samego w sobie, tylko jego typu; Wielki ma dużą widownię, po remoncie zdecydowanie popsuła się jej akustyka; chowając klawesyn w orkiestronie powinno się, moim zdaniem, wybrać — mówiąc schematycznie — typ bardziej „niemiecki” niż „francuski”). Siedząc tuż przy orkiestronie mogłem ucieszyć się błyskotliwym, momentami żywiołowym wykonaniem continuo.

W odróżnieniu od Buchmann dyrygent stawiając na „stałość” i kreskę taktową nie stworzył warunków dla wyrazowej swobody, koniecznej do realizacji muzycznej retoryki i właśnie ta strona, moim zdaniem, kulała na spektaklu najbardziej. Jeśli chodzi o kwestie wokalne, różne rzeczy mogły przeszkadzać. Brudki, schowana emisja, wpadanie głosów w kozią drżączkę, problemy z tessiturą, zróżnicowanie wolumenów, problematyczna barwa głosu i inne — wiele z nich jest do technicznego rozwiązania, inne wcale nie muszą okazać się problemem (uroda głosy jest w jakimś zakresie wrażeniem subiektywnym; znakomite opanowanie głosu pod kątem wyrazu scenicznego pozwalało i pozwala śpiewakom o głosach specyficznych na kreacje niezapomniane, wielkie, tak w operze, jak choćby w Lied, że wspomnę Petera Schreiera). Zwracałbym na to pewnie mniejszą uwagę, gdyby nie fakt, że odczuwałem silny brak retoryczności śpiewu. Nie było gry kolorem głosu, nie było ducha swobody, dodania czegoś od siebie, pokazania, że ciąg zdobień ma coś znaczyć a nie tylko być popisem umiejętności. W tę muzykę trzeba tchnąć życie, ale rozumiejąc jej zasady. Bywało, że temperatura emocji podnosiła się, zwłaszcza w recytatywach, ale miałem wrażenie, że typ ekspresji bliższy jest operze włoskiej „po Rossinim”.  Nie winię tu młodych solistów, bo nad tymi sprawami winni pracować z dyrygentem i pedagogami. Co jednak nie było dośpiewane, było dograne — scenicznie młodzi artyści pokazali się od dobrej strony.

Spośród nich chciałbym wyróżnić Dominikę Stefańską, która występowała w spodenkowej roli Volpina,a to dlatego że jej śpiew był właśnie silnie retoryczny.  Stefańska nie tylko dostrzegała afekty, przekazywane w muzyce, ale potrafiła oddać je głosem łącząc w jedno śpiew i grę sceniczną. Nawet jeśli nie było to wykonanie idealne (można by chcieć i większej precyzji artykulacyjnej, swobodniejszej zmiany rejestrów, mniej ostrego brzmienia, które jej głos nabierał niekiedy przy górnych dźwiękach, nieściemniania samogłosek, które niekiedy niepotrzebnie stosowała, itd.), było muzycznie i scenicznie prawdziwe, a potencjał artystki budzi ciekawość „na zaś”.

Zręczne było spolszczenie libretta wyświetlana na tablicy w trakcie spektaklu. Pozwalało one większemu gronu osób docenić żart obecny w słowie i muzyce, choć aria gastrologiczna nie wzbudziła specjalnego śmiechu na widowni. Czyżby dolegliwości żołądkowo-jelitowe leczone rabarbarem, goździkami i manną zbyt nam się skojarzyły z pandemią?

 

Joseph Haydn

Lo speziale/Aptekarz

Teatr Wielki w Łodzi, Akademia Muzyczna im. G. i K. Bacewiczów w Łodzi

24 IX 2020 r.

Sempronio

Piotr Chłopicki

Volpino

Dominika Stefańska

Griletta

Paulina Glinka

Mengone

Krzysztof Lachman

 

Joanna Cyrulik – klawesyn, Joanna Dzidowska - wiolonczela (continuo)

Orkiestra Teatru Wielkiego w Łodzi

Michał Kocimski – kierownictwo muzyczne

Eva Buchmann – inscenizacja, reżyseria, scenografia

Jorine van Beek – kostiumy

Agnieszka Białek – asystentka reżysera

Małgorzata Zajączkowska-Warsza – pianistka-korepetytorka

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

PRASKA „LADY MACBETH MCEŃSKIEGO POWIATU”

Wojna Wojna jest nie tylko próbą – najpoważniejszą – jakiej poddawana jest moralność. Woja moralność ośmiesza. […] Ale przemoc polega nie ...