Jadwiga Rappé świętuje
jubileusz czterdziestolecia pracy artystycznej.
To piękny jubileusz, ale trudno
mi w niego uwierzyć. A to dlatego, że interpretacje Jadwigi Rappé są
jednocześnie dojrzałe, mądre, jak i nieustannie świeże, można by rzec, młode,
jakby zupełnie nie imał się ich czas, konieczny do tego, by dojrzewać i nabywać
mądrości.
Jak się to dzieje, najlepiej wie
sama Jadwiga Rappé, ja mogę tylko przypuszczać.
A więc wydaje mi się, że…
… głos w przypadku Jadwigi Rappé nie jest tu
instrumentem, który autonomizuje się względem ciała i jest kiełznany przez
technikę wokalną jak przez swoisty kaftan wokalnego bezpieczeństwa. Głos i
ciało Artystki stanowią jedność, zmieniają się razem wraz z upływem czasu, ale
także wraz z wokalnymi wyzwaniami i zadaniami. Warsztat nie jest bowiem czymś
danym raz na zawsze, ale musi być zgodny zarazem z tym, co dzieje się z
człowiekiem jako istotą psychofizyczną, jak i z tym, czego wymaga partytura.
Jadwiga Rappé podejmowała
wyzwania szalenie różnorakie, pamiętam nawet, iż mówiło się, że nie ma takiej
rzeczy, którą wymyśli współczesny kompozytor, żeby Ona nie potrafiła tego
zaśpiewać. Ta niezwykła umiejętność przekształcania warsztatu i słuchania ciała
powoduje, że nie ma rozdźwięku między ciałem a techniką wokalną, zmianami w
ciele, a wyizolowanym z ciała głosem; nie ma tym samym miejsca na rutynę, którą
zastępuje właśnie odczucie świeżości, młodości, czyli w gruncie rzeczy
cielesno-wokalna szczerość.
Szczerość i prostota to określenia, które
najchętniej odniósłbym do sztuki Jadwigi Rappé. W gruncie
rzeczy mógłbym powiedzieć mocno staromodnie, że dzięki nim dociera Ona do prawdy
dzieła sztuki. Choć na każdej znanej mi interpretacji pozostawia ona swoje
piętno, intensywne i niezatarte, nigdy nie stawia siebie ponad to, co chce
przekazać. Paradoksalnie wydaje się, że indywidualność jej interpretacji bierze
się z braku zakochania w sobie; one są indywidualne, ale nie są egologiczne. Jest
w nich wierność sobie, ale nie ma narcyzmu. Dzięki Niej idę za słowem, rozumiem
retoryczny sen koloratury, rozkochuję w duetach wokalnych, ale nigdy nie szukam
popisu, rywalizacji, pokazania, że jest się lepszym od innych.
Jadwiga Rappé posiadła
szczególną umiejętność operowania muzycznym czasem i otwierania chwili na to,
co jakby pozaczasowe. Za dowód niech służy Urlicht z 2 symfonii Gustava
Mahlera, do którego wracam obsesyjnie, mimo że w nagraniu tej symfonii dla Naxosu
wyjątkowo przeszkadza mi reżyseria dźwięku, czy wejścia Erdy utrwalone na
płytach pod batutą Bernarda Haitinka. Niekiedy stoi za tym dobór tempa
wolniejszego niż standardowe, ale nie zawsze; to raczej sposób narracji,
wyczucia związku słowa i dźwięku, otwarcia na sens, który przekracza przemijanie,
związanie w muzycznej opowieści, jej tu i teraz tego, co minęło z tym,
co nadchodzi.
Tak może wyglądać zarys „laudacji teoretycznej”,
która tylko w promilu pozwala dotknąć zjawiska, jakim jest Jadwiga Rappé. Jest to
Artystka dla mnie bardzo ważna, o czym może świadczyć to, jak trwale zapisały
się w mojej pamięci różne Jej wypowiedzi, spotkania, wykonania.
Dzięki Niej zaczęła się moja miłość do Alfreda
Schnittkego. Kantata Faustowska, którą kreowała wraz z Arturem
Stefanowiczem, po prostu mną wstrząsnęła.
To Ona zwracała uwagę na to, że śpiewacy
potrafią lekceważyć koncerty kolegów po fachu nie chodząc na nie, nawet, jeśli koncertująca
osoba jest wybitna i wiele można by się także z jej wykonania na żywo nauczyć.
To Ona udowadnia, jak ważna jest wierność swoim
możliwościom i muzycznym preferencjom. Przecież jej Ślepa w Giocondzie budzi
tylko chęć, by śpiewała więcej i więcej podobnego repertuaru, a że tego nie
robi i nie robiła, może budzić złość. Staranność w doborze muzyki, troska o
ruchliwość głosu, umiejętność dokonywaniu wyborów tak, by mogła śpiewać muzykę
kompozytorów, których kocha powodują, że zamiast operomaniackiej złości odczuwa
się szacunek.
W moją pamięć wryły się i jej słowa o
Zyglindzie Jessye Norman (w bufecie Radia Łódź w przerwie koncertu), i piękna rozmowa,
gdy z Marcinem Majchrowskim komentowała transmisję z Festiwalu Wagnerowskiego w
Bayreuth, i szczere wywiady.
W duszę wyryły się kantaty altowe Bacha, Abschied
z Pieśni o ziemi Mahlera,
utowry Mossa, Mykietyna, Szymanowskiego, Dvořaka, Wagnera, Szostakowicza i
wielu, wielu innych.
Jadwiga Rappé nie jest dla
mnie po prostu śpiewaczką, ale jest zjawiskiem. Osobnym, choć na szczęście nie
osamotnionym – by wskazać Urszulę Kryger i Elżbietę Szmytkę. To wielkie
szczęście, bo taka sztuka nie tylko cieszy. Taka sztuka czyni świat lepszym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.